[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rożkarz chce po prostu wymusić od niej wyższą opłatę, wioząc do domu okrężną drogą.
W głębi serca jednak wiedziała, że tak nie jest. Wiedziała, choć nie chciała w to uwie-
L R
T
rzyć. Poczuła, że ze strachu cała sztywnieje, że nie może poruszyć się ani wydać z siebie
dzwięku. I w tej samej chwili przypomniała sobie, co mówił Rafe.
Ucieczka przed strachem powoduje tylko, że strach cię ściga. Ukrywanie się przed
nim powoduje, że on cię szuka. Ze strachem trzeba się zmierzyć.
Zaprzestała więc wewnętrznej walki, uspokoiła zgiełk własnych myśli. Ruch po-
jazdów w Londynie jest tak duży, że woznica będzie musiał się w pewnej chwili zatrzy-
mać, powiedziała sobie. Jednak dorożka nie zwolniła ani razu. Przeciwnie, przyspieszała,
telepiąc się na nierównym bruku. Marianne trzymała się mocno pasa bezpieczeństwa,
wiedząc, że przy takim tempie jazdy z dorożki nie da się wyskoczyć.
Krzyczała więc tak głośno, jak tylko mogła, stukała wolną ręką w okienko, robiła
wszystko, żeby zwrócić uwagę przechodniów oraz pasażerów innych pojazdów oraz ich
wozniców. Jednak dorożka wiozła ją teraz przez dzielnice, w których nie było domów
ani sklepów, były tylko wielkie magazyny i stare zrujnowane fabryki. Nie było tu niko-
go, kto mógłby ich zobaczyć czy usłyszeć. Przestała więc krzyczeć i zaczęła zbierać siły
do czekajÄ…cej jÄ… walki.
Dorożka przystanęła wreszcie przed jakąś podupadłą starą tawerną, w wąskiej
uliczce pełnej niechlujnych mężczyzn siedzących na porzuconych skrzynkach i pijących
alkohol z ciemnych brudnych butelek oraz stojących w drzwiach kobiet, które spoglądały
na nią ze złośliwym rozbawieniem w oczach. Patrząc na nich wszystkich, Marianne
uświadomiła sobie, że tutaj nie znajdzie pomocy. Dzielnica przypominała bowiem tę
dzielnicę nędzy, w której Rafe ją obronił. Jednak jego teraz przy niej nie było. Musiała
polegać na sobie. Siedziała więc bardzo spokojnie, obserwując otoczenie i czekając na to,
co teraz nastÄ…pi.
Gdy drzwiczki dorożki się otworzyły, zobaczyła, że stoi przy nich nie dorożkarz,
tylko wysoki dżentelmen w wieku jej ojca. Dżentelmen z czarną lakierowaną laską, który
zszedł przed chwilą z kozła, nienagannie ubrany i niepasujący do otoczenia tak jak ona.
Dżentelmen ten wsiadł do powozu i rozsiadł się wygodnie naprzeciwko niej. A ona na-
tychmiast go rozpoznała. Wiedziała już, że oto siedzi w dorożce, patrząc w lodowate ja-
sne oczy księcia Rotherham.
- Jak to? Co to znaczy, że lady Marianne nie ma? - zapytał Misbourne lokaja.
L R
T
- Myślałam, że jest na dole, z wami! - zawołała, zbiegając po schodach i zapomina-
jąc o konwenansach lady Misbourne. - Nie przyszła na górę.
Rafe zauważył, że Misbourne pobladł z przerażenia. Stary hrabia natomiast odpra-
wił żonę i służącego.
- Boże kochany! On się po nią zjawił! - szepnął jakby do siebie. - Nie mogę w to
uwierzyć - dodał, patrząc na Rafe'a. - Myślałem, że gdy wydam ją za mąż, będzie bez-
pieczna. On jest takim pedantem. Wypełnia wszystko co do joty. Wszystko tak, jak było
umówione. Dlatego sądziłem, że gdy Marianne zostanie mężatką, nie będzie mógł.
Rafe spojrzał mu w twarz, a on struchlał pod jego spojrzeniem. Ukrył twarz w dło-
niach, nie mogąc mówić dalej.
- Powinien był pan mi powiedzieć, że on zamierza po nią wrócić, a ja wtedy mógł-
bym jej lepiej strzec... Gdybyś mi pokazał dokument...
- Gdybym to zrobił, zabiłbyś go za jego draństwo. I co by to dało? A poza tym
wszyscy trzej jesteśmy winni. Była rozgniewana i dlatego wyszła.
Jednak najbardziej rozgniewana była na Rafe'a. A on wiedział, że tak wygląda
prawda. To z jego strony spotkał ją największy zawód. I na dodatek w chwili, gdy naj-
bardziej potrzebowała wsparcia.
- Prawdopodobnie wróciła do domu Knighta - odezwał się Linwood uspokajająco,
lecz Rafe dostrzegł w jego oczach strach.
I sam też poczuł, że się boi.
Podszedł do drzwi frontowych, otworzył je i zobaczył, że Callerton czeka z powo-
zem przed domem. Widząc Rafe'a, podszedł do drzwiczek, otworzył je i spuścił stopień.
A Rafe wywnioskował z tego, że Marianne nie ma w środku i że Callerton spodziewa się,
że wyjdzie lada chwila z domu, wsparta na ramieniu męża.
Rafe'a przeszyło ostrze strachu. Uświadomił sobie, że Misbourne ma rację. Fakt, że
dokument został zniszczony, a także fakt, że Marianne jest jego żoną, nie zmieniały ni-
czego. Misbourne zawarł pakt z diabłem i nadszedł dzień wywiązania się z umowy. Rze-
czywiście, spuścił z łańcucha potwora i oto potwór zgłosił się po Marianne.
L R
T
ROZDZIAA PITNASTY
- Rotherham - wyszeptał Rafe, a dzwięk tego słowa zabrzmiał jak śmignięcie bi-
czem.
- Jak on dostał się do kraju? Przecież ja w każdym porcie mam szpiegów - powie-
dział Misbourne.
- Ludzie, których można tak łatwo kupić, zwykle są gotowi połasić się na wyższą
sumę - stwierdził Rafe.
- On ją dostał w swoje ręce, a my nie możemy nic zrobić - rzekł Misbourne i osu-
nął się na kolana z twarzą w kolorze popiołu.
- Wstawaj, Misbourne - warknął Rafe i pociągnął go bez litości. - Gdzie jest jego
miejski dom?
- Ten dom już nie istnieje. Został doszczętnie spalony w tydzień po jego ucieczce
na kontynent.
To Linwood udzielił odpowiedzi takim tonem, że Rafe nie musiał pytać, kto stał za
tym pożarem.
- Ona jest już żoną Knighta. - Misbourne mówił jak gdyby sam do siebie. - Rother-
ham nie może jej poślubić. A mimo to chce ją mieć w swoich rękach.
Rafe przypomniał sobie słowa widniejące na drugiej połówce arkusza, który wy-
darł z książki. Daję ci za żonę moją córkę Marianne, w chwili gdy ta skończy lat dwa-
dzieścia jeden. Rotherham chciał więc dostać dokładnie to, co mu obiecano. A skoro tak,
to dla Rafe'a jego postępowanie było zrozumiałe.
- Mógł z nią uciec wszędzie - powiedział Misbourne, kryjąc twarz w dłoniach. -
Nie ma nadziei na to, że ich znajdziemy.
- Nie musimy ich szukać - odrzekł Rafe.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Misbourne wpatrzył się w Rafe'a z opuszczonymi w geście beznadziei rękami.
- Sądzę, że zanim zapadnie zmrok, będziemy mieli wieści od Rotherhama.
L R
T
- Dzień dobry Marianne - rzekł Rotherham miękkim głosem, który tak ją prześla-
dował w koszmarnych snach. - Spotykamy się znowu, tak jak obiecałem...
- W jaki sposób...
- Zledziłem cię, moja droga. Jak to dobrze, że uciekłaś swym opiekunom i wzięłaś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]