[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mnie opuści.
- Zabierz mnie stąd! - wykrzyknęłam znowu. - Próbował
dostać się z balkonu do mojej sypialni.
- Kto? - zapytał Dawid i dodał, zanim zdążyłam
odpowiedzieć: - Czyż muszę pytać? Powinienem był się
domyślić, że to bydlę będzie do tego zdolne.
Przytulił mnie mocniej, a ja poczułam się spokojna i
bezpieczna. Przestałam się bać, chociaż nadal nie mogłam
opanować drżenia.
- Dokąd biegłaś? - zapytał.
- Chciałam po prostu... uciec - odparłam. - Przestraszył
mnie.
- Zabiorę cię do Londynu - powiedział Dawid i dodał z
zawziętością: - Nie powinniśmy tu byli w ogóle przyjeżdżać.
Nie odpowiedziałam. Obejmując mnie ramieniem,
przeprowadził mnie przez ogród aż do stajni, gdzie
garażowały samochody. Nie było nikogo w pobliżu i Dawid
wyprowadził swojego bentleya.
- Wsiadaj - rzekł. - Ale nie mogę cię przecież zawiezć w
tym stroju do Londynu.
Po raz pierwszy uzmysłowiłam sobie, że byłam ubrana
jedynie w nocną koszulę i podomkę.
- Ja... ja nie mogę... wrócić do swojej... sypialni -
odpowiedziałam roztrzęsiona.
- Oczywiście, że nie możesz - odparł. - Nie bój się,
Samanto, już wszystko w porządku.
- Czy ciągle... gniewasz się na mnie? - zapytałam.
Nie odpowiadał przez chwilę, po czym oznajmił mi:
- Sądzę, że zachowałem się niewłaściwie. Wybaczysz mi,
kochanie?
- Naturalnie - odpowiedziałam pospiesznie. - Byłam
taka... nieszczęśliwa. Lord Rowden... wystraszył mnie i...
wszystko było takie... w - wstrętne!
Na ostatnim słowie załamał mi się głos. Dawid schwycił
moją dłoń.
- Zimno ci - powiedział łagodnie. - Przyniosę ci jakieś
ubranie i wrócimy do Londynu.
Nie mówiąc nic więcej, zapuścił silnik i podjechał do
gospodarczej części domu. Zatrzymał samochód, nachylił się
nade mną i pocałował mnie.
- Nie bój się, moja miła - rzekł - Przyniesienie twoich
rzeczy może zabrać mi trochę czasu, ale jesteś tu zupełnie
bezpieczna.
Odszedł. Zniknął w ciemnościach domu. Nie obawiałam
się już więcej i nawet nie odczuwałam chłodu.
Jakże byłam szczęśliwa... oszałamiająco szczęśliwa, gdyż
Dawid znów mnie pocałował.
Refleksja 13
Lady Meldrith coraz bardziej przypomina strojną papużkę.
Wita wylewnie Gilesa i jest najwyrazniej zachwycona jego
wizytą.
- Jak cudownie, że pan przyszedł i przyprowadził tę
uroczą maleńką Samantę.
Jako że jestem przynajmniej piętnaście centymetrów
wyższa od niej, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że maleńka"
odnosi się bardziej do mojej pozycji społecznej aniżeli do
wzrostu.
Salon wypełniony gośćmi wywiera oszałamiające
wrażenie, podobnie jak piękne kompozycje drogich,
cieplarnianych kwiatów. Przychodząc tu, miałam nadzieję, że
spotkam kogoś znajomego, ale chociaż znam wszystkie twarze
z czasopism, nie ma nikogo, z kim wcześniej rozmawiałabym.
Jestem rozczarowana rosyjskim księciem Wołodią. Jest
wysoki i z pewnością w młodości był przystojny, ale teraz
przekroczył już pięćdziesiątkę,
- Czym zajmuje się książę od czasów rewolucji? - pytam
stojącego obok mnie mężczyznę. Nigdy nie słyszałam jego
nazwiska, lecz domyślam się, że jest członkiem parlamentu.
- Przypuszczam, że zmywa naczynia w jakiejś
podrzędnej, europejskiej restauracji - brzmi odpowiedz.
Spoglądam na niego zaskoczona, a on dodaje:
- Nie powinniśmy się z tego śmiać. Od jedenastu lat,
odkąd uciekli przed bolszewikami, rosyjscy arystokraci
znajdują się w beznadziejnym położeniu.
- Książę wygląda teraz bardzo dostatnio - mówię.
Zauważam, że nosi wpięte w białą koszulę diamentowe
spinki i olbrzymią perłę. Mój rozmówca uśmiecha się. - To
dzięki Wilfrey Waffles.
Czekam na wyjaśnienie, a on dodaje: - Ta niewielka,
korpulentna dama zafarbowanymi włosami, która rozmawia z
naszą gospodynią, to księżna. Była panną Wilfrey, a obecnie
pudełko jej słynnych wafli jest nieodłącznym elementem
każdego amerykańskiego śniadania.
Uśmiecham się i dorzucam:
- Jeśli mowa o waflach, to umieram z głodu. Czy już nie
pora na kolację?
Jestem głodna, gdyż pracowaliśmy bez przerwy na lunch,
realizując jakieś specjalne zamówienie, które Giles obiecał
wykonać w rekordowym tempie. Niestety wydawcy nie należą
do ludzi rozważnych i na ogół podejmują decyzje w ostatniej
chwili. A my zawsze uwijamy się w pośpiechu, kiedy gazeta
idzie już do druku.
Mój rozmówca liczy:
- Jest dwadzieścia dziewięć osób - oznajmia - a jak sądzę,
lista gości powinna być parzysta. Zatem ktoś jeszcze ma się
pojawić.
Kiedy wypowiada te słowa, widzę kogoś wchodzącego
przez drzwi i rozpoznaję go! Moje serce podskakuje, robi
kilka salt w powietrzu i czuję, że słabnę. Chyba zemdleję. To
Dawid! Jedyna osoba, której nie spodziewałam się dzisiaj
ujrzeć... Dawid!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]