[ Pobierz całość w formacie PDF ]

38
RS
 Jestem zastrzelona!  krzyknęła.  Ktoś we mnie strzelił.
Pani Fitz nurknęła pod stół.
 Nikt w ciebie nie strzela, ty oślico. To płatki zbożowe.
Jake zerwał się, nakrywając talerzem niemal już pustą miseczkę.
 Co to za sztuczki  wysapała Berry.
Jake ostrożnie usunął talerz. Napęczniałe mlekiem ziarna wydawały dziwne, syczące
odgłosy.
 Nie rozumiem. Nigdy się to dotąd nie zdarzyło. Może zaczęły strzelać, bo je
zamieszałaś.  Jake wziął pudełko oraz miseczkę, po czym zszedł do sutereny.
Pani Dugan potrząsnęła głową.
 Kiedy mieszkałyśmy w Southside Hotel, nigdy się z czymś takim nie spotkałam.
Pani Fitz wydłubywała ziarenka z włosów.
 Tak. Tam było nudno. Pełno staruchów.  Dreszcz przebiegł ją na samo wspomnienie.
Mildred złożyła serwetkę.
 Mnie się tu podoba, tylko wolałabym, żeby nie zabierał jedzenia. Chciałam trochę
spróbować. Berry przyglądała się drzwiom do sutereny. Co Jake ma na dole... Laboratorium
doktora Jekylla? Wreszcie ciekawość wzięła górę nad zakłopotaniem. Przeprosiła, wstała od
stołu i ostrożnie uchyliła drzwi.
 Jake?
 Hmmm...
 Mogę zejść? Czy to jeszcze wybuchnie?
 Zaryzykuj.
Berry rozejrzała się po zagraconym, jasno oświetlonym pokoju. Z sufitu zwieszały się
latawce, modele samolotów, rękawy wskazujące kierunek wiatru oraz koła rowerowe. Zciany
pokrywały półki, na których stały butelki, a na blacie leżały wybebeszone roboty, części
komputerów, worki ryżu, kukurydzy oraz pszenicy. Wszędzie poniewierały się zabawki: lalki
bez głów, pluszowe niedzwiadki, wrotki, gry. Jake usiadł przy masywnym biurku,
przyglądając się uważnie rozmoczonym, kiełkującym ziarnom ponabijanym na długi
szpikulec. Berry przystanęła za jego plecami.
 Czuję się, jakbym odwiedzała pracownię alchemika.
 Większość tych rzeczy należy do dzieciaków Katy. Ja jestem tylko lekarzem zabawek.
Problem w tym, że one psują je znacznie szybciej, niż ja naprawiam...  Rozejrzał się wokół.
 Ale latawce, samoloty i rękawy wskazujące kierunek wiatru są moje.
Berry spojrzała na niego spode łba.
 Mówiłeś, że nie miałeś żadnych zabawek.
 Kłamałem.
 Kiedy jeszcze kłamałeś?
Jake odłożył szpikulec z ziarnami i odwrócił się razem z krzesłem, patrząc na Berry.
 Kłamałem, kiedy mówiłem, dlaczego chcę się z tobą kochać. Pamiętasz tę górską teorię?
 Ach, tak.  Cofnęła się.  Ma być o erotyce? Zamierzasz mówić o mydle?
 Więc jednak mydło cię wzięło?
 Jasne, że nie!
Jake usadowił się wygodnie, wyciągnął długie nogi i założył ręce za głowę.
 Czyżbyś nie chciała poznać moich najskrytszych motywów? Nie interesuje cię główny
plan?  zapytał z uśmiechem.
 Cóż, tak  potrząsnęła głową.  Nie.
 Zdecyduj się.
39
RS
 Nie popędzaj.
Jake cmoknął.
 Nie jesteś dziś zbyt odważna.
 Nie gadaj bzdur. Jestem prawie zawsze odważna. Kto jadł twoje głupie ziarno?
 Unikasz mnie. Sypałaś sobie te paprochy, nawet na mnie nie patrząc.
 Czy celowo podsunąłeś mi strzelające piątki?
Jake niezwykle wiarygodnie odegrał rolę oburzonego.
 Moi?
Berry przycupnęła na trzykołowym rowerku.
 Okay, w takim razie zaczynaj. Na czym polega ten twój główny plan?
Jake pochylił się opierając łokcie na biurku. Jego oczy szelmowsko rozbłysły, a kąciki ust
uniosły się w hamowanym uśmiechu.
 Zamierzamy się pobrać, kupić parę psów i mieć całą gromadę dzieciaków. Być może
setkę.
Berry zeskoczyła z rowerka.
 Dostałeś kota?
 Cóż, dobrze... nie będziemy mieli setki. Jestem skłonny do negocjacji w sprawie dzieci.
Jedno lub dwoje wystarczy.
 Nie. Nigdy. Nie chcę małżeństwa. Byłam już mężatką, nienawidzę tego. A jeśli
kiedykolwiek wezmę ślub, to nie z tobą. Jesteś ostatnim mężczyzną, za którego bym wyszła.
 Wierutne kłamstwo. Tak bardzo chciała za niego wyjść, aż na myśl o tym cierpły jej
dziąsła. Skrzyżowała palce za plecami, żeby nie zapeszyć.
 Dlaczego nie chcesz? Co we mnie złego?
 Nic, i to właśnie jest złe.
 Czy zechcesz wyrażać się jaśniej?
 Mam pracę. Nie mogę stać tu przez cały dzień i rozmawiać o małżeństwie. Muszę robić
pizze, umyć podłogę, przygotować się do testu z historii sztuki.  Berry skierowała się ku
drzwiom.  Czy mogę pożyczyć auto?
 Nie. Ja cię zawiozę. Pogadamy po drodze.
 Nie chcę z tobą rozmawiać.
W odpowiedzi Jake zapiał jak kogut, trzepocząc przy tym ramionami.
 Ugk  stęknęła.
Jake oraz Berry siedzieli po ciemku w furgonetce i patrzyli jedno na drugie.
 Ja dostarczę pizzę - zgrzytnęła zębami Berry.
 Diabła tam ty. Ja.
 To moje zajęcie, moja pizzeria, moje pizze.
Jake obrzucił wzrokiem mieszkalny budynek z żółtej cegły.
 Jest dziesiąta wieczorem. Czeka cię spacer na czwarte piętro bez windy przez
podejrzane tereny. Nie zamierzam siedzieć tutaj zbijając bąki, podczas gdy ciebie napadną i
obrabują w jakimś ciemnym zakamarku.
 Dostarczałam tu pizzę już przedtem.
 W porządku. Teraz moja kolej.  Jake ujął za sznurek.  Zamknij drzwi, kiedy wyjdę.
Berry chwyciła drugi koniec pudełka, ciągnąc je w swoją stronę.
 Zaniesiesz tę pizzę, kiedy zobaczysz latające prosię!
Jake westchnął i wyjrzał przez okno.
 Spójrz!
40
RS
Berry wychyliła się, by zobaczyć, co przyciągnęło jego uwagę. Jake wyskoczył z pizzą zza
kierownicy i zatrzasnął drzwiczki.
 Latające prosię!  wrzasnął do Berry.
Zmrużyła oczy.
 Och, ty draniu!
Rzuciła się w ślad za nim po schodach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl