[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozpoznania. Tymczasem odnotowano, \e u zara\onych bardzo wzrastała temperatura
ciała, dostawali zlewnych potów i umierali w malignie...
- To mogła być jakaś potwornie zjadliwa odmiana grypy - wysunęła przypuszczenie. -
Znacznie ostrzejsza ni\  hiszpanka , która zabiła kilka milionów ludzi zaraz po
pierwszej wojnie światowej... Albo choroba całkowicie nieznana naszej współczesnej
nauce  oczy zabłysły jej.
- Tak czy inaczej, ci dwaj rycerze, nawet jeśli zmarli na podobnie egzotyczną zarazę,
wyzionęli ducha, zanim tę wieś przejął członek rodu Daniłowiczów - uciąłem nasze
rozwa\ania. - A właśnie. Gdzie mieszkali?
- I gdzie mogli trzymać więznia? - zadumała się.
- Na wzgórzu opodal kościoła znajdował się zamek - wyjaśniłem. - Zbudowali go
Uchańscy w XVI wieku, a potem Daniłowicze rozbudowali w XVII stuleciu.
Rozejrzyjmy siÄ™.
Zostawiliśmy samochód przed kościołem i powędrowaliśmy na piechotę pod górę.
Zaraz koło drogi natrafiliśmy na niedu\ą drewnianą kapliczkę. Biło spod niej niewielkie
zródełko. Ugasiliśmy pragnienie i powędrowaliśmy dalej pod górę. Wzgórze zarastał
dość gęsty las, ale niebawem po lewej stronie pojawiło się rozległe pole ziemniaczane.
- Ciekawe - mruknÄ…Å‚em, patrzÄ…c na drugÄ… miedzÄ™.
- Co takiego? - zaciekawiła się Malwina.
- Zwróć uwagę, rośnie tam długi, równy szpaler kasztanowców - powiedziałem. 
Zostały niewątpliwie zasadzone ręką człowieka. Obejrzyjmy sobie to z bliska.
82
Przeszliśmy na przełaj przez pole, starając się nie deptać kartoflanych krzaków. Z
bliska okazało się, \e to, co brałem pierwotnie za krawędz lasu, w rzeczywistości jest
pozostałością po pięknej alei, wysadzanej po obu stronach kasztanowcami. Konary
drzew wisiały nisko nad głowami. Pod nogami poniewierały się kawałki spróchniałych
gałęzi i resztki zeszłorocznych łupin. W półmroku, pod rozło\ystymi koronami, trawa
była bardzo licha.
- Aleja - mruknÄ…Å‚em. - Ciekawe, dokÄ…d nas zaprowadzi...
Ruszyliśmy naprzód, cały czas pod górę. Po kilkudziesięciu metrach nieoczekiwanie
wyszliśmy na spory plac, zarośnięty trawą po pas. Pośrodku wznosił się okrągły kopczyk
- zapewne stary klomb.
Obok bielała bryła pałacu. Stanąłem przed budynkiem. Zachował się korpus główny i
jedno skrzydło. Po drugim nie został nawet ślad. Widocznie rozebrano je dawno temu.
- Jeszcze jedna opuszczona ziemiańska siedziba - powiedziała Malwina z melancholią
w głosie.
Nad wejściem łuszczyła się farba informująca, \e w budynku mieścił się skup ziół,
będący filią lubelskiego  Herbapolu .
- Oho, byli tu - podniosłem z trawy pudełko po szwedzkich papierosach marki Blend.
Ruszyłem w stronę drzwi. Z bliska zauwa\yliśmy, \e skobel został równo przecięty,
przypuszczalnie szlifierkÄ… kÄ…towÄ….
- Co napisano na temat tego pałacu? - zapytałem.
- Nic tu nie ma. Zamek został zrujnowany w 1786 roku... Czyli pałac musiał być
zbudowany w tym okresie. Albo na początku postawili tu dwór, aby w nim mieszkać, a
potem dopiero murowaną siedzibę - dodała Malwina. - Ale to i tak za pózno dla naszych
poszukiwań... Nasz Szwed spoczywał w grobie, gdy wznoszono te mury.
- Mogli tu \yć jacyś jego potomkowie. Jerzy uznał, \e warto rozejrzeć się w środku...
- O ile to on się tu włamał - nasza przyjaciółka trąciła drzwi opuszkami palców. -
Mogli to być równie dobrze miejscowi złodziejaszkowie.
- Nie zapominaj o pudełku po papierosach - ostudziłem ją.
- I co z tego? Pewnie mo\na kupić takie w co drugim kiosku.
Pokręciłem głową.
- Palę tylko czasem fajeczkę - wyjaśniłem. - Więc nie interesuję się gatunkami petów,
ale takie błękitne opakowanie rzuciłoby mi się w oczy...
- A mo\e Batura wcale nie chciał włazić do środka, ale namówiła go do tego
chlebodawczyni - podsunęła. - Wchodzimy?
Przekroczyliśmy spróchniały próg. Wyrwane drzwi sieni, obła\ące tynki. W
pomieszczeniach dawnej pańskiej rezydencji poniewierały się resztki wyposa\enia
skupu. Zdezelowana waga, biurka z laminowanej płyty pazdzierzowej, krzesła z
siedzeniami z profilowanej sklejki. Metalowe nogi zdą\yły ju\ kompletnie przerdzewieć.
Kilka szaf typu kancelaryjnego odsłaniało swoje wnętrze. Na ziemi walały się
formularze, strzępy papieru, księgi rachunkowe, bloczki zaświadczeń i kwity.
Dalsze pomieszczenia były zawalone niedu\ymi wiązkami rumianku i krwawnika.
Myszy od lat musiały \ywić się tym specyficznym pokarmem. W powietrzu unosił się
charakterystyczny zapach ich odchodów...
- Nawet nie chciało im się tego wywiezć - mruknęła Malwina. - To wygląda jak
porzucony okręt, dryfujący w trójkącie bermudzkim. Załoga opuściła go, a wszystkie
przedmioty pozostały na swoim miejscu...
83
Weszliśmy na piętro. Tu tak\e wszystkie drzwi bez trudu dały się otworzyć.
Pomieszczenia mieszkalne dla pracowników prowadzących skup. Aó\ka z zapadniętymi
materacami, rozklekotane szafy. Wszystko, co mogło się jeszcze przydać, zabrano.
- Ani śladu dawnego wyposa\enia - mruknąłem. - Zaglądniemy jeszcze na strych. Tam
mogą być jakieś papiery po dawnych właścicielach...
Odszukałem klapę. Nie mieliśmy drabiny, ale znalazł się w miarę solidny stół, na nim
ustawiliśmy krzesło i po tak chwiejnej piramidzie wywindowaliśmy się na górę. Klapa
bez trudu dała się podnieść, zawiasy zaskrzypiały straszliwie, widocznie dawno nie były
oliwione. Pomogłem dziewczynie wdrapać się na górę, a potem poszedłem w jej ślady.
Zaświeciłem latarkę.
Snop światła wyłowił z półmroku rozległe pomieszczenie. Było puste. Podłogę
wysypano grubą warstwą \u\la, a do jednego ze słupków przybito tabliczkę.
- Składowanie wszelkich przedmiotów zabronione pod karą administracyjną 
odczytałem czerwone litery. - Nic tu po nas... Chodz.
Wyszliśmy na zarośnięty dziedziniec. Zatrzasnąłem drzwi pałacu i zablokowałem je,
jak umiałem.
- Wracamy do Lublina? - zapytała. Zamyśliłem się.
- Mówiłaś, \e był tu zamek? - zagadnąłem.
Kiwnęła głową.
- Był, ale nie wiem gdzie - westchnęła. - W przewodniku pisze tylko, \e na wzgórzu za
kościołem. A pagórków jest tu całkiem sporo...
- Znajdziemy - uśmiechnąłem się. - Z pewnością nie mógł być daleko.
Ruszyliśmy zarośniętą drogą na południowy zachód. Faktycznie, niebawem pojawiło
się przed nami porośnięte lasem wzgórze. Pośród korzeni drzew poniewierały się
kawałki starych cegieł.
Rozsypywały się w palcach. Wspięliśmy się na szczyt. Z góry było widać, \e spora
część pagórka została ukształtowana przez człowieka. Regularne wały i wykopy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl