[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się zasadzka i na nic nie przydała się twoja zdrada.
— Przysięgam, że ja tego listu nie otwierałam, nie czytałam — powtarzała z twarzą
czerwoną ze wstydu.
— Ale wczoraj wiedziałaś, że Czarny Franek spróbuje schwytać Kapitana Nemo.
Nie zapieraj się. Twój wczorajszy niepokój wynikał właśnie z tego faktu. Imponuje ci
Kapitan Nemo i nie pragniesz, żeby schwytała go banda Czarnego Franka, bo nią gar-
dzisz. Ale z drugiej strony chcesz, aby Czarny Franek znowu rządził bandą, a do tego
celu potrzebne było schwytanie Nemo. Wpadłaś w rozterkę i aż beczeć zaczęłaś, nie
wiedząc, co począć. Tak było czy nie? — podniosłem głos.
— Tak. Ale ja tego listu... — zaczęła płaczliwie.
— Domyślam się — przerwałem jej. — Tego wieczoru, gdy zerwałaś z bandą,
Czarny Franek przyszedł tutaj razem z tobą. Ciągle cię przekonywał, abyś nie porzucała
bandy. Przed moim namiotem znaleźliście list. To nie ty, lecz Czarny Franek otworzył
go i przeczytał.
— Prosiłam, żeby listu nie ruszał — szepnęła.
— Być może, nawet prosiłaś go o to. Ale on cię nie posłuchał. Przeczytał, a potem
list zakleił. Czy powiedział ci, czego ten list dotyczył?
— Mówił, że list jest od jakiejś dziewczyny...
— Pytałem cię, czy list był otwierany.
— Nie chciałam mówić o Franku. Bałam się, że pan straci do mnie zaufanie i nie
będzie chciał przyjąć mnie do swego obozu.
— Rozumiem. A wczoraj na Bukowcu powiedział ci, że jednak znowu będzie dowo-
dził bandą, bo wie, w jaki sposób schwytać Kapitana Nemo. Czy tak?
— Tak.
— Oszukałaś mnie mówiąc, że nikt nie otwierał listu. A Czarny Franek ciebie
oszukał, bo nie powiedział ci, że wykorzystał twoją osobę dla swoich własnych celów;
dla siebie pozostawił rolę bohatera, któremu uda się schwytać Kapitana Nemo, a tobie
dał do odegrania podłą rólkę dziewczyny, która zdobywa zaufanie po to, aby je zawieść.
Milczała dłuższą chwilę. Czekałem cierpliwie, dając jej czas do namysłu.
— Nigdy już nie spotkam się z Frankiem — oświadczyła z mocą.
Przecząco pokręciłem głową.
— Nie składaj przysiąg, których nie będziesz w stanie dotrzymać. Żal ci Czarnego
Franka. Wiem, że będziesz starała się pomóc mu tyle razy, ile razy będzie ci się wyda-
wało, że mu pomóc potrafisz.
— To nieprawda — żachnęła się.
— Ja wiem lepiej. Zdziwisz się, jeśli ci powiem, że wcale cię za to nie potępiam.
Powiem więcej: podoba mi się to. Nie wolno przyjaciół opuszczać w potrzebie. Ale
musisz zdać sobie sprawę, że pomoc, jaką do tej pory okazywałaś Czarnemu Frankowi,
nie przydała mu się na nic. Powiedz mi, czy chcesz mu naprawdę pomóc?
— Tak...
— Niekiedy tak się dzieje, że gdy się naprawdę pomaga przyjacielowi, który znalazł
się na złej drodze, on zarzuca nam zdradę lub wrogość. Dopiero potem zaczyna rozu-
mieć, że to, co jemu wydawało się wrogością, było właśnie pomocą wynikającą z przy-
jaźni. Powtarzam: jeśli chcesz naprawdę pomóc Czarnemu Frankowi, zaufaj mi i rób, co
ci każę. I rób to, chociaż on nazwie cię swoim wrogiem. Czy rozumiesz mnie?
— Tak.
— Więc teraz pakuj nasze manatki. Opuszczamy to miejsce — powiedziałem
rozkazująco.
Nie pytała o nic, bez słowa zabrała się do roboty. Zwinęliśmy namiot, zapakowa-
liśmy do samochodu śpiwory, materac i naczynia kuchenne. Pan Anatol i pan Kazio z
odrobiną niepokoju obserwowali nasze czynności, a kiedy zorientowali się, że opusz-
czamy ich towarzystwo, podeszli do mnie zatroskani.
— Przenosi się pan? Czy można wiedzieć, dlaczego porzuca pan to miejsce?
Nie miałem zamiaru wyjaśniać im prawdziwej przyczyny mej decyzji. Zrobiłem
wieloznaczną minę.
— Nie podoba mi się tutaj. Okolica wydaje mi się podejrzana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]