[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Pan nie da się nabierać - Kakadu próbowała mnie zatrzymać.
Poszedłem jednak za Marpezja. Teraz przygotowano dla mnie stos drewna.
- Ufasz mi? - szeptała Marpezja.
- Tak.
- Gdy buchnie ogień, zamknij oczy.
Potem Izegpsus wstał.
- Zwiat jest wielką świątynią naszych bogów - przemówił. Jednocześnie słudzy wodza
poło\yli mnie na stosie z drewnianych bali. Na jego szczycie le\ało całkiem wygodne
posłanie, niewidocznie dla zebranych, którzy stali nieco ni\ej. - Tak jak po zimie
następuje wiosna, po wiośnie lato, a po lecie jesień i potem zima, tak zmienia się i
człowiek, lecz w sercu pozostaje takim samym, bo wiosna ka\dego roku przynosi
nadzieję, lato - radość, a jesień owoce pracy. Ka\dy rok jest taki sam, choć co roku
jesteśmy mądrzejsi - w tym czasie zauwa\yłem, \e stos zaczynają lizać pierwsze języki
ognia, a Galindowie, harcerze,  papu\ki i Piotr przyglÄ…dali siÄ™ temu z rosnÄ…cym
niepokojem. Pomny przestrogi Marpezji zamknąłem oczy. Czułem ciepło w plecy, ale
jeszcze mnie nie parzyło. - Zmierć dla Prusa była tylko momentem przejścia od jednej do
drugiej formy \ycia! - grzmiał Izegpsus. - Niektóre dusze po śmierci bydlęcieją,
równając się z poziomem tego, jak ktoś \ył...
Wódz przemawiał unosząc ręce jak postać wajdeloty z wysokiego na kilka metrów pnia
drzewa. Nagle rozległ się huk, ognie buchnęły wy\ej, a pode mną otworzyła się klapa i
runąłem w wodę. Stos ofiarny okazał się przemyślną studnią okładaną drewnem, z
instalacją gazową zasilaną z małej butli gazowej. Kiedy wódz odkręcił gaz, usunął sztabę
blokującą klapę i wpadałem do płytkiej wody, która miała za zadanie ochłodzić
 rozpalone plecy.
Zaraz te\ zauwa\yłem kołyszące się światło latarki. To nadchodziła Marpezja.
- Nic ci się nie stało? - zapytała.
- Nie licząc strat moralnych, wszystko w porządku - odpowiedziałem. - Izegpsus rzucił
mnie w ogień mówiąc o  bydlęciejących duszach.
Marpezja roześmiała się.
59
- Kiedy ostatecznie zniknąłeś wszystkim z oczu, tata rzucił w ogień specjalny proszek,
z którego po spaleniu powstają gęste kłęby białego dymu - tłumaczyła mi dziewczyna. 
Mówi wtedy, \e niektóre dusze i po śmierci pozostają wolne jak ptaki.
- Izegpsus to twój tata? - dziwiłem się.
- Chodzmy się wysuszyć - Marpezja pociągnęła mnie za rękę.
Wstałem z płytkiej plastykowej wanny i zszedłem do wąskiego korytarzyka
wykonanego z kręgów betonowych. Musiałem iść na czworaka.
- Zwykle na stosie palimy jedną z naszych dziewczyn - opowiadała Marpezja  ale
teraz ty się zgłosiłeś na ochotnika - roześmiała się.
Zaprowadziła mnie do pokoju wypełnionego sztucznymi futrami zwierząt, elementami
zbroi, rycerskim uzbrojeniem.
- Rozbieraj się - Marpezja wskazała na moje mokre ubranie.
Zrobiłem zakłopotaną minę, co dziewczyna w lot zrozumiała i podała mi spodnie i
koszulę z lnu. Odwróciła się i czekała, a\ zmienię odzienie. Potem zabrała mokre rzeczy,
jak twierdziła, do suszarni. Wróciła z dwoma kubkami gorącej kawy. Przez okno z szybą
z przydymionego szkła widziałem, \e na placu trwała zabawa. Rozbrzmiewały wesołe
okrzyki, słychać było bicie bębnów.
- Tata ju\ taki jest, \e najpierw wkłada ludziom trochę filozofii, ale potem trzeba dać
im rozrywkę - opowiadała. - Teraz jest pora na wszystkie te harce, które znamy z
kolonijnych ognisk, proste skecze, kawały. Czy to coś zmienia, \e jestem córką wodza
Galindów?
Zaskoczyła mnie zmianą tematu.
- Nie, nie - gorączkowo odpowiadałem. - Po prostu...
- Po prostu jesteś niewolnikiem konwenansów - Marpezja uśmiechnęła się. -
Umówiłbyś się na randkę z córką swojego szefa?
- Mój szef jest starym kawalerem - wykręciłem się.
Pokiwała głową udając zatroskanie.
- Tobie te\ to grozi? - zapytała z powa\ną miną.
- Tak.
- Widziałeś litewską kapliczkę?
- Nie.
- Poka\ę ci - Marpezja zachęcająco skinęła ręką.
- Miałaś powiedzieć mi, czemu... - zatrzymałem ją gestem, ale ona tylko poło\yła palec
na ustach, nakazujÄ…c ciszÄ™.
Szerokim łukiem ominęliśmy krąg ogniska. Dziewczyna doprowadziła mnie nad brzeg
jeziora, chyba to były Bełdany. Stał tam pomost, a przycumowano do niego dwie du\e
łodzie i trzy lekkie canoe. W jednym były wiosła i wsiedliśmy do niego. Marpezja
usiadła z przodu.
Mogłem podziwiać jej zgrabną, dziewczęcą sylwetkę, a jednocześnie siłę i wprawę, z
jaką wiosłowała.
Płynęliśmy po wodzie, która przypominała barwą ołów. Nad nami migotały jasne
gwiazdy, a wkoło jedynym światłem była łuna ognisk z osady Galindów. Marpezja
rzadko odzywała się, pojedynczymi słowami mówiła, jak mamy skorygować kurs. Po
kilkunastu minutach wylądowaliśmy w małej zatoczce wśród trzcin. Wciągnęliśmy łódz
na piasek. Dalej, na bosaka, najpierw po trawie, a potem po mchu mokrym od rosy
maszerowaliśmy przez las.
60
Dziewczyna stąpała lekko, cicho, zwinnie, jakby była dzikuską od urodzenia. Idąc koło
niej, czułem ciepło jej ciała, jej świe\y zapach, siłę i miałem ogromną ochotę chwycić
jaw ramiona.
Wyszliśmy na piaszczystą drogę w lesie. Zaraz mokre stopy pokryły się błotem.
Niezauwa\alnie w lesie zrobiło się szaro, gdy budził się nowy dzień. O tej porze
dotarliśmy do maleńkiej drewnianej kapliczki stojącej na rozstaju dróg. Była pusta, miała
czterospadzisty dach i maleńkie witra\yki. Gdyby nie krzy\ na szczycie, mogłaby
przypominać schronienie dla wędrowców, miała wąskie wejście i podłogę o wymiarach
dwa na dwa metry.
- Ciekawe, czy jesteś spostrzegawczy? - zastanawiała się Marpezja.
- Powinienem skądś znać tę budowlę?
- Oczywiście, jeśli nie jest ci obca kultura i to w tym masowym wydaniu.
Obejrzałem kapliczkę, miejsce na maleńki ołtarzyk na półce na ścianie na wprost
wejścia, deski, sposób ich mocowania.
- To współczesna kopia starej kapliczki - orzekłem.
Marpezja wzruszyła ramionami, jakby to nie było wa\nym odkryciem.
- Chodzisz do kina? - naprowadzała mnie.
- Rzadko, szczerze mówiąc nie wiem, kiedy ostatni raz byłem...
- Ta kapliczka  zagrała w filmie, a re\yser, który często odpoczywa w tych okolicach,
przywiózł ją tu.
Usiedliśmy na progu kapliczki i patrzyliśmy na wschód słońca, jak jego promienie
przebijały się przez gęste kłęby porannej mgły.
- Czemu? - ponowiłem pytanie o pojedynek z Arkiem.
- Czułam w tobie siłę. Tata w pracy opiera się na intuicji, wiedzy, spostrzegawczości.
O mnie mówi, \e jestem czarownicą i od razu rozszyfrowuję ludzi. W tobie ujrzałam
człowieka, który ujarzmi Arka.
- Chciałaś go poni\yć?
- Nie poni\yć, a uspokoić. Mówiąc wprost, zalecał się do mnie, słysząc, \e jestem
miejscowa, chciał mnie wynająć.
- Do czego?
- Raczej przeciw komu? Przeciw wam. Miałam być jego przewodnikiem po okolicy.
- Nie zgodziłaś się?
- Ty byś się zgodził?
Pokręciłem głową.
- No właśnie, nie wszystko mo\na kupić.
Milczeliśmy siedząc obok siebie. Rozkoszowałem się ciszą, ciepłem jej ciała, jego
zapachem i chłodem płynącym z lasu dokoła.
- Płyniesz z kolegą dalej? - po kilku minutach milczenia odezwała się Marpezja.
- Tak, tam gdzie twój ojciec, na Pieklickie Bagna.
- Po co?
- Szukamy pewnego miejsca...
- Tam ka\dy czegoś szuka - Marpezja westchnęła i wstała. - Mo\e popłyniecie z nami
łodziami? - zaproponowała.
- Ty te\ tam płyniesz? - ucieszyłem się.
- Chodz - dziewczyna pociągnęła mnie.
61
Przeszliśmy około dwustu metrów i przez dziurę w płocie weszliśmy na teren stanicy w
Kamieniu.
- Dalej idz sam - lekko popchnęła mnie.
Pomachała mi ręką na po\egnanie i uciekła w las jak spłoszona łania. Przed moim
namiotem le\ało wysuszone, zło\one w kostkę ubranie. Schowałem je do środka i
zaszyłem się w śpiworze. Obudził mnie Piotr szarpiąc za stopy.
- Gdzieś ty był? - wypytywał. - Czemu masz takie zabłocone nogi? Gdzieś ty zniknął?
Skąd masz to ubranie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl