[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Puszczy Piskiej. Za pasem szuwarów, kilometr dalej za niewielkim cyplem jaśniała na brzegu
polana bindugi Młyńskiej. Tak, było tutaj pięknie, spokojnie i wnet zapominało się o ciemnej
stronie życia.
Czerwony dach leśniczówki i maszty jachtów cumujących przy pomoście, tak dobrze
widoczne z daleka, były dobrym punktem orientacyjnym w tej enklawie spokoju i piękna. Bez
trudu zacumowaliśmy w dogodnym miejscu i wręczywszy Danucie lornetkę, kazałem jej
pilnie obserwować jezioro.
Poszedłem najpierw do leśniczówki. Niestety, nikt tutaj nie znał Chrzana.
Zaproponowano mi wycieczkę na wieś i tam popytanie miejscowych chłopów. Kiedy jednak
udałem się tam pieszo przez las, spotkał mnie srogi zawód. Nikt tutaj nie znał żadnego
Chrzana. Wysłano mnie zatem do samego sołtysa - tam na dobre upewniłem się, że żaden
Chrzan nigdy nie mieszkał w tej wsi.
- Nie słyszałem, panie, o żadnym Chrzanie - powiedział na pożegnanie czerstwo
wyglądający sołtys. - Stało się coś?
- Próbuję to ustalić - odpowiedziałem trochę wymijająco.
- Mogę się mylić, panie, ale chyba w Trzonkach kiedyś słyszałem o jakimś Chrzanie...
Tak, to chyba było we wsi Trzonki. Wie pan, gdzie to jest? Po wschodniej stronie szosy do
Orzysza, nad Rosiem, wioska niniejsza niż Karwik. Dojedziesz pan asfaltem.
- Jestem jachtem.
- A to problem, bo dojście do Trzonków wodą ma pan tylko z Rosia.
- Wiem, pływałem tam niedawno - podałem mu rękę. - Dziękuję za informację.
Patrzył za mną długo, gdy zawróciłem z powrotem w kierunku leśniczówki Orle.
Wracałem zamyślony, próbując odgadnąć, gdzie tak naprawdę mieszkał Alojzy Chrzan? Bo
nie ulegało wątpliwości, że w bibliotece podał fałszywe dane o miejscu swojego
zamieszkania. Musiał mieć nielichy powód, skoro dopuścił się sfałszowania danych. Jeśli to
on wyrwał kartki ze starej księgi, to mieliśmy do czynienia z kimś, kto próbował zdobyć
istotne informacje za wszelką cenę i nie zamierzał dzielić się z nikim wiedzą. Trzonki?
Należało sprawdzić ten trop.
Po półgodzinie znalazłem się już na pokładzie łajby.
- Nie ma żadnego Chrzana - oświadczyłem posępnie, mrużąc oczy przed słońcem
stojącym ponad wierzchołkiem sosen. - Podobno w Trzonkach mieszkał jakiś Chrzan, ale
teraz tam nie dopłyniemy. Skończmy sprawę z Muszkieterami.
- U mnie też nic - skrzywiła się Danka.
- A do Przeciętniaka dzwoniłaś?
- Próbowałam, ale ma wyłączony telefon. Pewnie jest u jakiejś cizi. No to się doigrał,
frajer jeden! W takim razie zostanę z tobą dłużej.
- Doprawdy? - uśmiechnąłem się zdawkowo.
Płynęliśmy prosto na Bramę Seksteńską, walcząc z południową apatią i z ostrym
słońcem. Danka już od pewnego czasu zdjęła spodnie i paradowała na pokładzie Wehikułu
czasu w stroju kąpielowym. Na całe szczęście wiał zachodni wiaterek, który dodatkowo
pomagał nam napędzać łajbę i chłodził pożądanie, jakie widok rewelacyjnie zbudowanej
kobiety musiał wywoływać wśród niektórych żeglarzy mijających nas na jeziorze. Ja sam - od
czasu do czasu - łypałem na nią ciekawskim wzrokiem.
Zbliżając się do wyjścia zatoki na szeroką wodę uważnie oglądaliśmy zatoczkę wsi
Zdory na północnym wschodzie, pole namiotowe przy samej Bramie Seksteńskiej i Półwysep
Kaczor na północnym zachodzie, szczególnie zaś jego cypel, przy którym stało kilka jachtów.
Słońce rozlało się po okolicy swoim złocistym blaskiem, który utrudniał obserwację.
Na Muszkieterów natknęliśmy się dopiero na Zniardwach. Płynąc ostro na północ,
starym kursem, na Szeroki Ostrów, Danuta ujrzała w obiektywie lornetki D Artagnana .
Dochodziła pierwsza.
- Jest! - krzyknęła z radości. - Mam drani!
- Gdzie? - zerknąłem na zachód ku wyspom Czarci Ostrów i Pajęcza.
- Tam! - wskazywała palcem. - Zatrzymali się między wyspami!
Trochę znałem te wyspy. Wiedziałem, że dogodne miejsce do cumowania znajduje się
przy północno-zachodnim brzegu Czarciego Ostrowia i po południowej stronie Wyspy
Pajęczej. Te dwie wysepki leżały obok siebie, na wysokości Półwyspu Szeroki Ostrów - w
odległości półtora kilometra od niego. Latem odwiedzali je turyści i w sposób skuteczny
niszczyli ich środowisko naturalne, gdyż nikt nie sprzątał wyrzucanych do wody i
zostawianych na brzegu śmieci. Wyspa Czarci Ostrów była owalna i wyższa, otoczona pasem
trzcin. Porastał ją sosnowy starodrzew. Z tym miejscem była związana pewna mazurska
legenda o złych mocach i diabelskich skarbach. Wyspa Pajęcza leżała czterysta metrów na
północ, była płaska i niska, a porastał ją las liściasty.
W wakacyjnym słońcu obie wyspy zwracały uwagę turystów soczystą zielenią i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]