[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odświe\yliśmy się, przebraliśmy, a dziewczyny przygotowały nam maski na
wieczór. Same miały te\ fantazyjne przebrania. Wyglądały jak skrzy\owanie
księ\niczek i Cyganek, w zwiewnych, niekiedy półprzezroczystych strojach.
Kiedy panie były zajęte przygotowaniami do wieczoru, a panowie cieszyli się
spokojem popołudnia, wsiadłem do wehikułu i pod pozorem zatankowania go
pojechałem na najbli\szy posterunek policji. Przyjęto mnie tam chłodno, oficer ze
spokojem robił notatki, z tego co mu mówiłem. Niekiedy uśmiechał się pod nosem,
jakby miał wra\enie, \e jestem człowiekiem owładniętym manią prześladowczą.
Czasami zadawał podchwytliwe pytania, a moje odpowiedzi wzbudzały u niego
tylko kolejne pobła\liwe uśmieszki.
To mogę liczyć na waszą pomoc? zapytałem na koniec rozmowy.
Obywatele naszego kraju zawsze mogą ufać policji oświadczył policjant.
Wróciłem na pole namiotowe po dwóch godzinach i zaraz wszyscy zebraliśmy
się do wyjazdu. Piotruś został pod opieką Zuzanny, która dała mu blok, kredki i
chłopak rysował swoją, komiksową wersję legendy o piratach, którzy złupili statek
diabła. My wsiedliśmy do samochodów i pojechaliśmy do Podzamcza.
Wybraliśmy się tam autami, bo wieczorne niebo chmurzyło się zapowiadając
deszcz. Nie chcieliśmy w taką pogodę wracać w nocy na piechotę po polnych
drogach. Zostawiliśmy auta na parkingu i poszliśmy do restauracji na kolację.
Dziś ja stawiam wieczerzę oświadczyła Daniela. Kto wie, mo\e ostatnią
naszą wspólną.
Daniela, daj rai kluczyki, bo zapomniałem zabrać aparat Krzysiek poprosił
przyjaciółkę w czasie posiłku i wyszedł.
Zamówiliśmy to, co ka\dy lubił najbardziej. Restauracja Hetmańska" oprócz
wystroju stylizowanego na wnętrze karczmy oferowała te\ smaczne i spore porcje
jedzenia, które ka\dy z nas lubi: zupy, kotlety, pieczenie, naleśniki, pierogi i
surówki. Jedliśmy przy długiej ławie ciesząc się smakiem i z ciekawością
wyglądając przez okno. Widzieliśmy artystów i turystów zmierzających na zamek.
To był kolorowy, roześmiany tłum ludzi w maskach. W końcu było to święto
Maszkaronów"!
Zapadał zmrok, kiedy i my ruszyliśmy pod górę. Nasze maski były przepustką do
wejścia na podzamcze. Z daleka widziałem stra\nika stojącego przy zamkniętej
bramie prowadzącej na zamek. Scena była zajęta przez muzyków grających
muzykę etno. Na dziedzińcu płonęły kłody z pni drzew, odpowiednio nacięte:
płonęły w środku wypuszczając na zewnątrz przez specjalne nacięcia języki ognia i
kłęby dymu. Przy ogniskach nie pieczono tu kiełbasek, tylko jedzono dania
wegetariańskie. Tłum łagodnie falował w rytm dzwięków, które mo\na by kojarzyć
i z dworem królewskim epoki renesansu, i z pogańskimi obrzędami. Dominującymi
instrumentami były bębny, które sprawiały wra\enie, \e potrafiły zahipnotyzować
widzów. Dziewczyny natychmiast poszły na klepisko pod sceną, gdzie tańczył kto
tylko chciał. Mieliśmy skromne maski, podobne do tych, które miał Zorro. Tylko
Julek w \aden sposób się nie przyozdabiał, bo stwierdził, \e i tak nikt
nie uzna jego stroju za coÅ› innego ni\ przebranie, a z drugiej strony co to za
zakonnik w masce?
Weszliśmy do górnych rzędów ławek, \eby stamtąd lepiej widzieć barwny tłum.
Melodie łagodnie nas kołysały tak jak wirujący tłum upstrzony kolorowymi
strojami, nastrojem przypominający karnawał w Rio de Janeiro. Zwiatła na scenie
błyskały, na obrze\ach tańczących krą\yli połykacze ognia, szczudlarze w
wysokich cylindrach i frakach w kolorowe kraty. Co chwila koło nas przebiegały
półnagie dziewczyny zalotnie uśmiechając się do Julka, dra\niąc się z nim w ten
sposób. Krzysiek próbował posyłać w ich stronę swe spojrzenia, ale maska mu to
utrudniała.
Nagle wśród tańczących zrobił się tumult. Na chwilę zgasło światło, a z
głośników popłynęły tony jakiegoś mrocznego marsza. Punktowe światło wyłoniło
87
z mroku środek parkietu.
To Daniela! szepnÄ…Å‚ zdumiony Julek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]