[ Pobierz całość w formacie PDF ]
grasował pewnie na wyspie wyłącznie nocą, kiedy wszyscy spali albo przebywali w
hotelu i restauracji. Jeśli szukał skarbu za pomocą łopaty i wyszukiwacza metali, to nie
mógł tego przecież czynić za dnia, kiedy przewalały się przez wyspę setki turystów.
Powiedziałem dzieciakom o nocnej przygodzie, jednocześnie nakazując im milczenie
i obserwowanie wyspy.
- Już my będziemy mieć ją na oku - zadeklarowali ochoczo. - Ale co to za skarb, o
którym pan wspomniał?
- Ba, gdybym to ja wiedział?
Szliśmy teraz kamienną sienią prowadzącą do rozwidlenia trzech dróżek z czerwonej
cegły, aż wreszcie stanęliśmy naprzeciwko pałacu. Krysia miała rację. Wyspa posiadała
jakby swoją duszę. Wszyscy jej właściciele umarli, ale ona jakby zachowała swoją
tożsamość nie zmąconą przemijaniem czasu.
Ale oto naprzeciwko nas pojawił się niespodziewanie kustosz Muzeum Miejskiego,
którego miałem okazję poznać poprzedniego dnia po kradzieży krzesła z pałacu
Milewskiego.
- Dzień dobry panu - przywitał się i przez moment przyglądał się mojej poobijanej
twarzy. - Piękna wyspa, prawda? I pomyśleć, że przed wiekami była ona zwykłą
wysepką pozbawioną obecnej szaty roślinnej.
87
Przedstawiłem mu Krysię i Marka.
- Wierzę w pańskie przypuszczenia dotyczące skarbu - rzekł po chwili, nawiązując
tym samym do rozmowy odbytej w muzeum. - To znaczy nie mam żadnych
konkretnych podstaw, aby tak twierdzić, ale ta kradzież krzesła, pańska obecność i...
- Czy coś panu przychodzi do głowy?
- Nie, nic. Po prosto zainteresował mnie ten rycerz wyrzezbiony na krześle z pałacu
Milewskiego. Krzesło samo w sobie nie ma wielkiej wartości. To pamiątka historyczna
naszego regionu. No, ale ten rycerz jest taki sam jak z herbu Milan, prawda? CoÅ›
musi znaczyć. Być może na wyspie znajduje się gdzieś rysunek rycerza trzymającego
oburącz miecz. To mogłoby naprowadzić nas na trop skarbu.
Patrzyłem na niego w milczeniu, zanim zapytałem:
- Zna pan treść zapisku dokonanego przez Milewskiego w Bodleian Library: Na
kamiennej drodze spragnionego Rycerza do szczęścia ?
- Skąd pan to wie? - wbił we mnie nieufne spojrzenie.
- Od inspektora Scotland Yardu.
Prychnął szyderczo pod nosem wziąwszy moje wyjaśnienie za żart.
- A może z CIA albo z Interpolu?
- Mówię poważnie - zniżyłem głos.
Dzieciaki zachichotały, na co pan kustosz zareagował lekkim oburzeniem, a ja
posłałem Markowi kuksańca w bok.
- O tym rycerzu dowiedziałem się od mojego kolegi pracującego w Urzędzie
Miejskim - westchnął pan Radić i wytarł dłonią pot z czoła. - Nie tak dawno, może
tydzień temu, pytał się o rodzinę Marconich cudzoziemiec. Mówił słabo po
niemiecku...
- Nie przypadkiem ten blondyn, który odwiedził muzeum? - moje oczy zaświeciły z
podniecenia. - Blondyn w okularach przeciwsłonecznych! Jeden ze złodziei krzesła! To
może być Jerzy Batura. Zawodowy przemytnik dzieł sztuki. Niestety, wstyd mi to
mówić, ale to Polak.
- Nie wiem, jak się nazywał, ale pytał o Marconich. Podobno chodził po domach na
wzgórzu i obiecywał nagrodę za wszelkie wiadomości na temat rycerza z herbu
Milan.
- Ale dlaczego chodził po domach? - zapytała Krysia.
- W czasie wojny, przed wkroczeniem Niemców na wyspę, rozdano miejscowej
ludności wszystkie rzeczy z pałacu. Może ten cudzoziemiec liczył, że jakiś przedmiot z
pałacu ocalał w którymś z domów. Wiele razy zdarzało się, że ludzie używali cennych
dla historyka sztuki przedmiotów do celów niezwykle przyziemnych.
- Znam takie przypadki - pokiwałem smutno głową. - Ale skoro pan wie, że kradzież
krzesła jest związana ze skarbem ukrytym na wyspie, czemu pan nie powiedział o tym
policji?
- Powiedziałem im o tym, ale pózniej. Nie chciałem tego robić przy panu, gdyż nie
miałem pewności, kim pan naprawdę jest. Jednak wygląda pan na prawdziwego
historyka.
- Pan Tomasz jest detektywem - palnęła Krysia, za co została skarcona przez brata
lekkim uderzeniem dłoni w czoło.
Aleja nie zważałem na te dziecinne igraszki. Oto bowiem kątem oka zauważyłem
schowanego za futryną wejścia do restauracji mężczyznę, który poprzedniego dnia
88
śledził mnie i Kingę Pollock. Wejście do restauracji znajdowało się na dziedzińcu, po
lewej od efektownego portyku.
- Przejdzmy się - rzekłem do kustosza i ruszyłem w kierunku zachodniego końca
wyspy. Chciałem bowiem sprawdzić, czy śledzący mnie wczoraj osobnik i tym razem
pójdzie za mną. - Niech pan opowie nam o wyspie.
Szliśmy alejką środkiem wyspy.
- Według zapisków archeologicznych z 1886 roku pochodzenie wyspy datuje się na
epokę brązu. Podobno znajdowała się tutaj prehistoryczna osada - zalążek dzisiejszego
Rovinja. Przed rokiem 800 na wyspie znajdowało się hospicjum dla pustelników
kościelnych, które przetrwało do roku 1473. Wtedy to na wyspę przybył zakon
Służebników .
Zbliżaliśmy się do monasteru. Dyskretnie obejrzałem się za siebie. Zledzący nas
mężczyzna, dzisiaj z kurtką dżinsową przewieszoną przez ramię, szedł za nami.
Właśnie przystanął i udawał, że podziwia wyspę.
- Pierwszymi opiekunami kościoła i hospicjum byli zakonnicy, a następnie ojciec
Zuan Priske - kontynuował kustosz. - W 1485 roku wyspę otrzymał zakon Sług Marii
z Trewiru. Ale tylko połowa wyspy z posadzonymi malinami została przekazana
zakonowi. Drugą połowę oddano w dzierżawę. Jej użytkownikiem był Bernardin
Barzalogna.
Weszliśmy do pustego monasteru.
- Służebnicy wybudowali mały klasztor na miejscu nowego hospicjum. Odnowili
kościół i postawili wysoką dzwonnicę. Wszystkie te budowle można obejrzeć na
rycinach, które posiadamy w naszych zbiorach muzealnych.
- A kiedy ci Służebnicy poszli sobie stąd?- zapytała Krysia.
- To było 18 lipca 1779 roku, tuż po śmierci przeora i ostatniego zakonnika na wyspie
Giuseppe Marii Varianiego. Magistrat Wenecji nakazał przeprowadzić inwentaryzację
dobytku po zakonnikach i przekazał go inspektorowi prowincji Vandraminovi, ale ten
opuścił wyspę już w 1768 roku, w okresie likwidacji małych klasztorów nie
spełniających określonych wymogów. A zatem gmina Rovinj stała się właścicielką
wyspy.
Kustosz przerwał swoją opowieść i spojrzał na mnie uważnie.
- Czy coś się stało?
- Proszę sobie nie przeszkadzać - odpowiedziałem wymijająco, nie chcąc wywoływać
wśród moich kompanów poruszenia faktem, że jesteśmy śledzeni. To mogłoby spłoszyć
mężczyznę z dżinsową kurteczką. - Niech pan mówi dalej.
- Kolejnymi właścicielami dwóch połówek wyspy zostały rodziny Paulini i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]