[ Pobierz całość w formacie PDF ]
a biegnąc ku morzu, krzyczały donośnie:
rud ard ki lin Księga dżungli 43
Z drogi, smarkacze! Pleciecie głupstwa, ocean jest głębszy i większy, niż się wam
wydaje! Dowiecie się wszystkiego dopiero wówczas, gdy opłyniecie Przylądek Południo-
wy! Hej& skąd żeś porwał taką białą szubę, roczniaku! dodały, zwracając się do Kotika.
Nie porwałem! odrzekł z namaszczeniem Sama wyrosła na mnie!
Miał właśnie zamiar wytarmosić któregoś z arogantów, gdy wtem wyszło spoza wzgó-
rza dwu luói o czarnych, połyskliwych włosach i brunatnych płaskich twarzach.
Kotik nie wióiał w życiu luói, sapnął i przekrzywił głowę. Gołowąsy cofnęły się
o kilka kroków i patrzyły również w osłupieniu na przybyszów. Był to Keryk Buturyn we
własnej osobie, wielki łowca fok w tych okolicach, a towarzyszył mu syn jego, Pantalej-
mon. Przybyli właśnie z małej osady, znajdującej się niezbyt daleko od legowisk foczych
i robili przegląd fok, które należy zapęóić do rzezni, by je obedrzeć ze skór przydatnych
na kaËîany futrzane. Jak wiadomo foki zapęóa siÄ™ po prostu do rzezni niby barany.
Spójrz no! Wióisz? Biała foka! powieóiał syn.
Keryk zbladł straszliwie, choć tego dostrzec nie dozwalała pokrywająca go warstwa
tłuszczu i brudu. Był to Aleuta, a luóie ci są baróo niechlujni. Szybko wyrecytował
jakąś modlitwę, a potem rzekł:
Daj jej pokój, Pantalejmonie! Jak świat światem, nie było jeszcze białej foki!
zawołał do syna. To niezawodnie duch Zacharowa, który zginął zeszłego roku w za-
mieci.
Nie tknę tego stworzenia! zapewnił syn Zła to wróżba! Ale czyżby, naprawdę,
Zacharów miał przybrać postać foki? Pozostałem mu dłużny pewną kwotę za jaja mewie&
Nie chcę mieć z nim nic do czynienia!
Nie patrz nawet na niego! powieóiał Keryk Zagarn3 tę trzodę czterolatków.
Powinni byśmy óiś sporząóić dwieście sztuk. Ale ponieważ luóie na początku roboty
nie mają dość jeszcze wprawy, poprzestaniemy na stu. Bierz się żwawo do óieła!
Pantalejmon stanął tuż przed grupą gołowąsów i zaczął grzechotać przyrządem zro-
bionym z dwu foczych kości. Odgłos ten wywarł takie wrażenie, że stały przez czas pewien
jak ogłupiałe, tupiąc i parskając, a potem, gdy ruszył naprzód, poszły za nim i kroczyły
miarowo w głąb lądu, nie objawiając żadnego oporu i nie starając się zawrócić do współ-
towarzyszów, których setki tysięcy patrzyło na to, nie przerywając zgoła swych zwykłych
zajęć i igraszek.
Kotik wypytywał z zaciekawieniem, co to znaczy, ale nie dowieóiał się nic ponad to,
że co rok przez jeden lub dwa miesiące luóie w ten sposób uprowaóają z sobą młode
foki.
Muszę zobaczyć, co się tam óieje! powieóiał i pobiegł co sił za oddalającym
się stadem, a oczy wyszły mu na wierzch z ciekawości.
Gwałtu! Biała foka ściga nas! wrzasnął Pantalejmon To niesłychane, by foka
sama szła do rzezni!
Cicho bądz i nie oglądaj się! odrzekł Keryk Niezawodnie jest to duch Za-
charowa! Muszę niezwłocznie zamówić modlitwę u kapłana.
Do rzezni było niedaleko, ale droga trwała dobrą goóinę. Keryk baczył pilnie, by się
foki nie zgrzały, w takim bowiem razie skóra drze się łatwo przy obciąganiu. Szli powoli,
minęli przesmyk zwany przesmykiem Morskiego Lwa, minęli skałę zwaną Webster House
i drugą, zwaną Salt House, zasłaniającą przed wzrokiem fok zebranych na wybrzeżu to, co
się poza nimi óiało. Kotik szedł ciągle za gromadą zdumiony i spocony wielce. Wydawało
mu się zrazu, że zaszedł baróo daleko, ale przekonał się, że dolatuje tutaj wrzawa z foczego
osiedla na wybrzeżu.
Nagle Keryk usiadł na skale, dobył z kieszeni wielki, metalowy zegarek i spoglądając
nań często, czekał przez dobre pół goóiny, by foki ochłonęły po marszu. Kotik wióiał
to wszystko i słyszał szelest kropel wody, spadających z czapki Keryka. Po pewnym czasie
zjawiło się kilkunastu luói z wielkimi, ciężkimi, okutymi żelazem pałkami w rękach.
Keryk wskazał kilka fok wśród stada zanadto spoconych, lub też pokaleczonych przez
towarzyszy, a luóie odtrącili je na bok, kopiąc ciężkimi butami, zrobionymi ze skóry
konia morskiego. Gdy się to stało, krzyknął Keryk donośnie:
Zaczynać! A żywo!
Luóie rzucili się ku fokom i zaczęli je tłuc z całej siły pałkami po głowach, śpiesząc
się baróo z robotą.
rud ard ki lin Księga dżungli 44
Nie minęło óiesięć minut, a przerażony Kotik nie mógł poznać swych towarzyszów
w krwawych zewłokach leżących rzędami. Z każdej foki ściągnięto skórę od głowy do
płetw dolnych i skóry te utworzyły ogromną stertę pod skałą.
Kotik nie mógł już wytrwać dłużej, zawrócił i popęóił z powrotem co sił ku morzu.
Wiadomo, że na niewielką odległość foki mogą się poruszać szybko, przeto Kotik dostał
się niebawem do brzegu i najeżając ze zgrozy sypiące mu się dopiero wąsy, rzucił się w fale,
tuż na samym przesmyku Lwa Morskiego. Tutaj, uniósłszy ponad głowę górne płetwy,
zanurzony w chłodnej woóie, kołysał się, jęcząc żałośnie.
Na skałach sieóiało właśnie kilka lwów morskich, a wiadomo, że z zasady wielkie te
zwierzęta zadają się tylko z równymi sobie.
Cóż tam znowu? mruknął jeden z lwów, posłyszawszy jęki.
u n s u n (smutno, baróo smutno) zajęczał Kotik Wszyst-
kich gołowąsów na całym wybrzeżu wymordują luóie!
Lew morski spojrzał ku lądowi.
Głupstwa pleciesz! odrzekł Towarzysze twoi zabawiają się, jak zawsze. Mu-
siałeś chyba wióieć starego Keryka, wiodącego stadko poza skały. Uspokój się, robi on
to już od lat trzyóiestu, a nikt się nie óiwi.
To rzecz straszna! wrzasnął Kotik, rzucił się na grzbiet wysokiej fali, stanął
pionowo i zawirowawszy płetwami, zatrzymał się tuż przy stromo sterczącym głazie skal-
nym.
Wcale dobrze pływasz, jednolatku! pochwalił lew morski, znający się na tej
sztuce, a potem dodał: Zapewne ze stanowiska foczego rzecz ta przedstawiać się musi
tragicznie. Ale sameście temu winne, foki. Przybywacie każdego roku w to samo miejsce
i o tej samej porze, przeto nic óiwnego, że luóie się dowieóieli o tym. Nie przestaną
was tedy zab3ać aż do czasu, kiedy znajóiecie sobie nowe, nieznane im miejsce pobytu.
Czyż takie miejsce istnieje? spytał Kotik.
Od lat dwuóiestu poławiam miętusy w różnych stronach, ale wszęóie napotyka-
łem luói. Mimo to powiem ci coś, bo wióę, że lubisz pogwarkę poważną ze starszymi.
Oto udaj się na wyspę Morsów i pomów z koniem morskim. On prawdopodobnie bęóie
coś wieóiał. Tylko nie śpiesz się tak bez namysłu. Droga daleka, całe sześć kilometrów,
powinieneś się wpierw wyciągnąć na piasku i przespać trochę.
Kotik usłuchał życzliwej rady lwa, popłynął na swoje wybrzeże, wyszedł na ląd i spał
przez pół goóiny, wstrząsany dreszczem, jak to zawsze óieje się śpiącym fokom.
Po drzemce ruszył prosto ku Wyspie Morsów, małej, skalistej wyżynie, położonej na
północny wschód od Nowostoczny, otoczonej rafami i skałami, na których mnóstwo było
gniazd mewich.
Wylądował tuż obok olbrzymiego, starego konia morskiego. Było to stworzenie szka-
radne, grube, pokryte fałdami skóry z guzami oraz liszajami, szyja jego była rozdęta, a kły
baróo długie. Koń morski, pochoóący z Oceanu Lodowatego, zachowuje się przyzwo-
icie wówczas tylko, kiedy śpi, a spał on właśnie, zanurzywszy dolne płetwy w wirującej
u brzegów fali.
Otwórz oczy! Zbudz się! krzyknął Kotik, starając się przekrzyczeć mewy, drące
[ Pobierz całość w formacie PDF ]