[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Naprawdę? - zdumiała się Tova.
- Tak. Nigdy nie wolno mi było o tym mówić... ale nie pojmuję, jak moglibyśmy ujść z
życiem z tego, co nas teraz czeka, dlatego powiem wam, najbliżsi przyjaciele, na czym ono
polega.
Czekali w napięciu.
Marco, jak gdyby usprawiedliwiajÄ…c siÄ™ przed sobÄ…, wykrzyknÄ…Å‚:
- Jestem taki samotny, tak beznadziejnie samotny, muszę z kimś o tym porozmawiać!
- Nikomu nie zdradzimy twojej tajemnicy. Możesz na nas liczyć.
Szlachetną twarz Marca ściągnęła gorycz.
- To prawda, myślę, że nikomu o tym nie powiecie, bo żadne z was nie przeżyje tej
straszliwej wyprawy. - Wyprostował się i odetchnął głęboko. - Jestem tu po to, by przetrzeć
drogÄ™.
Z początku nie mogli pojąć, o czym mówi, nagle jednak Tovę przeszył lodowaty
dreszcz.
- Marco! - jęknęła.
- Widzę, że zrozumiałaś - powiedział z ogromnym smutkiem. - Tak, jest właśnie tak,
jak myślisz.
- Ale...
- Mój ojciec toczy beznadziejną walkę, Tovo. Od setek lat. A jego oddziały... Także
czekajÄ….
- A ty zostałeś wybrany, by utorować drogę - powtórzył wstrząśnięty Nataniel.
- Ja jestem człowiekiem, oni nie.
Tova wybuchnęła płaczem. Długo nie wypuszczała Marca z objęć.
- To zbyt niesamowite, by mogło się nam pomieścić w głowie - stwierdził Ian. - Ale
bez względu na to, co się stanie, pozostaniemy twoimi przyjaciółmi.
Gabriel tylko kiwał głową. Nataniel ze zdumieniem patrzył na swego bliskiego
krewniaka, Marca, nie potrafił znalezć słów, które mogłyby nazwać jego uczucia.
Marco ściskał ich po kolei, kolejno też ujmował w dłonie ich twarze i patrzył w nie
swymi fantastycznymi oczyma, z których promieniowała taka dobroć i siła.
- Dziękuję wam wszystkim - rzekł łamiącym się głosem.
Ruszyli pod górę, niedaleko jednak zdążyli zajść, gdy Ian, który przypadkowo się
odwrócił, podniósł alarm.
- Patrzcie - szepnÄ…Å‚. - Co to jest?
- Kładzcie się! - rozkazał Marco. - Prędko!
Wszyscy pięcioro padli na ziemię i leżąc obserwowali górski płaskowyż, który w
ciągu dnia pokryła warstewka śniegu.
W miejscu, które dopiero co opuścili, nad tym, co pozostało z Lynxa, pochylały się
trzy postacie.
- Skąd one się wzięły? - spytał Nataniel z niedowierzaniem.
- Nie mam pojęcia - rzekła Tova. - Co to za jedni?
Nie udzielono jej odpowiedzi, bo nikt tego nie wiedział.
- Zbiry Tengela Złego? - pokusił się na zgadywanie Nataniel.
- To jasne - powiedział Marco. - Ale kto to taki? Trzy postacie były bardzo wysokie,
ubrane na czarno i trupio blade, więcej z takiej odległości nie mogli zauważyć.
Stojąc pochylone nad szczątkami Lynxa, odwróciły głowy i skierowały oczy na
pięcioro wybranych. Cała piątka odniosła wrażenie, że wzrok niesamowitych istot przecina
powietrze jak nożem i trafia prosto w nich, rozpłaszczonych w trawie i żałośnie widocznych.
Gabriel, sparaliżowany strachem, nie był w stanie oddychać. Trzy postacie nie miały
nic wspólnego z czarnymi aniołami; bezskrzydłe, chude, kościste, o chorobliwie bladej
skórze.
Tajemnicze zjawy wyprostowały się i opuściły miejsce, w którym zniknął Lynx.
Gabriel poczuł, że zaciska pięści tak mocno, że paznokcie wbijają mu się w skórę. A jeśli
przyjdą tu na górę?
Ale trzy czarno odziane istoty powoli i majestatycznie odwróciły się ku przełęczy,
gdzie znajdował się Tengel Zły.
- Tak myślałem, to rzeczywiście jego kompani - mruknął Marco. - Chodzcie,
natychmiast musimy iść dalej! Nie wiadomo, jakimi siłami władają. Być może zdołają go
uwolnić.
Im wyżej się wspinali, tym wolniejsze były ich kroki. Wszystko w nich stawiało opór.
- Przyroda strasznie tu zniszczona - zauważył Nataniel. - Wprost katastrofalnie. Jak
mogło do tego dojść?
- Ciemna woda - odparł Marco. - To wyjaśnia wszystko.
- I on na to właśnie chce narazić ludzi!
- I zwierzęta! - dodała Tova.
Milczący i poważni wędrowali dalej po schorowanej ziemi, która wzdychała i skarżyła
siÄ™ pod ich stopami.
- Bądz spokojna - Gabriel zwrócił się do przyrody.
- Uwolnimy ciÄ™.
- Na pewno - obiecał Marco, a Gabriel popatrzył na niego z wdzięcznością.
Już wkrótce musieli obwiązać chustkami nosy i usta. Z ziemi unosiły się niezdrowe
opary, cuchnący odór dławił w gardle.
I nagle znalezli się na polanie, gdzie kiedyś Tengel i Silje czekali na małą Sol. Tam się
zatrzymali.
Brzozy, rzecz jasna, zniknęły. Ale czy całkiem? Te skamieniałe, trupioszare pniaki,
sterczące z ziemi niczym zęby... Czy to kiedyś były brzozy?
Ujrzeli występ skalny, zza którego wybiegła Sol.
Skały w kształcie obelisków były teraz przerażająco blisko.
- Spójrzcie - szepnęła Tova. - Na każdym wierzchołku siedzi drapieżny ptak.
Marco zmrużył oczy. Przez zasłonę z chmur trudno było dostrzec takie szczegóły.
- Myszołowy - stwierdził.
- Czy one także...? - lękliwie zaczął pytać Gabriel.
- Nie, nie. Musiały niedawno tu powrócić. Chyba na nas czekają - mówił Marco
wzruszony. - WidzÄ… w nas nadziejÄ™ odzyskania zniszczonej doliny.
- Bo góry to właściwie świat zwierząt, nie ludzi?
- Tak, Gabrielu. Dzikie ostępy należą do zwierząt. My, ludzie, tak łatwo o tym
zapominamy. Niewiele jesteśmy lepsi od Tengela Złego. Uważamy, że mamy prawo
ingerować w życie dzikiej przyrody.
Gabriel pokiwał głową.
Od dawna już słyszeli dziwne bulgotanie. Trudno im było oddychać, wyraznie
odczuwali niechęć przed tym, by iść dalej.
- Kiedy tu byłem poprzednio, wszystko przesłaniała mgła - tłumaczył niewyraznie
przez chustkę. - Wszedłem prosto na to.
Nataniel rozejrzał się dokoła.
- Nikt dotychczas nie dotarł tak daleko jak my. Skoro nam się to udaje, to znaczy, że
Tengel Zły nie jest już w stanie czuwać nad tym miejscem przy pomocy swego ducha. Dzięki
tobie, Marco, i skropionemu jasną wodą kamykowi. Gabrielu, nie musisz już nas prowadzić.
To moje zadanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]