[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obchodzi. To chyba tak jak z kryminalną przeszłością. Nikt nigdy już ci nie zaufa. Nawet jeśli
kiedyś kradłeś, ale teraz odmieniłeś swoje życie i wszyscy o tym wiedzą, to i tak nikt cię nie
poprosi, żebyś zaniósł gotówkę do banku.
A facet z siedzenia 56E naprawdę ukłuł mnie widelcem. Chyba podejrzewał, że
zwinęłam mu słuchawki Air France, kiedy drzemał. Ale byłam niewinna. Stewardessa po
prostu go nie obudziła, kiedy rozdawała słuchawki. Marylou i ja używałyśmy własnych, a ona
wcisnęła mi parę od Air France do kieszeni fotela. I właśnie dlatego, kiedy pan z miejsca 56E
obudził się z chrapnięciem nad środkiem Atlantyku, zobaczył parę słuchawek, które ja
miałam przed sobą. Nic nie powiedział, ale jego oczy krzyczały wyraznie złodziejka! Gdy
zbliżyła się stewardessa z tacami, z takim impetem chwycił widelec, że omal nie dziabnął
mnie w rękę. Przez cały lot zachowywał się dziwnie. Chyba kilkanaście razy wstawał, żeby
ćwiczyć jogę na tyłach samolotu. A do tego czytał książkę o wyrobie jogurtu. Ale czy
Marylou choćby zainteresowała się tym wzorcem normalności? Skąd! Ja byłam ciekawszym
obiektem badań.
Prawdę mówiąc, nie miałyśmy nic szczególnego do roboty poza omawianiem
objawów różnych zaburzeń, więc nic dziwnego, że wróciłyśmy do depresji. Może i cierpiałam
na depresję. Każdy czułby się przygnębiony w mojej sytuacji.
Marylou i ja siedziałyśmy we Francji od trzech dni i nic nie szło zgodnie z planem.
Nasza matka urodziła się jako Francuzka, ale jej rodzice wyprowadzili się do Ameryki, gdy
miała tylko cztery lata. I tak oto dorobiłyśmy się całej masy francuskich krewnych, którzy od
lat suszyli mamie głowę, żeby przywiozła do Francji małą Marie - Louise i Charlotte, bo
przecież dziewczynki muszą zobaczyć kraj przodków. Szczególnie domagał się tego kuzyn
Claude, paryska gruba ryba reklamy. To on zrobił klip z dziećmi ubranymi w malutkie zbroje
- wszyscy się tym zachwycali. Mieszkał w centrum Paryża i najbardziej na świecie pragnął
wizyty młodych kuzynek, które mógłby oprowadzić po mieście.
Marylou i ja gorąco popierałyśmy ten pomysł, bo kto nie chce jechać na miesiąc do
Paryża? A taki właśnie był plan: wycieczka na cały sierpień. Marylou właśnie skończyła
pierwszy rok studiów, a ja zdałam do ostatniej klasy liceum, więc wydawało się, że jesteśmy
wystarczająco duże na samodzielną podróż, a zarazem wciąż młode, i że nastał właściwy
czas. W dodatku Air France zrobiło promocję na bilety.
W końcu więc wyruszyłyśmy do Francji, wylądowałyśmy w Paryżu i zostałyśmy
powitane przez Claude a, który miał ze dwa metry wzrostu i zachowywał się bardzo
serdecznie.
Spędziłyśmy jedną noc w jego paryskim mieszkaniu, odsypiając podróż w pokoju
gościnnym.
Następnego ranka spodziewałyśmy się wycieczki pod wieżę Eiffla, przejażdżki
skuterami po ulicach i jedzenia mnóstwa sera. Chciałyśmy zakosztować francuskiego życia,
które kuzyn tak nam zachwalał.
Ale Claude powiedział non, non, non, żaden paryżanin nie siedzi w mieście w
sierpniu. Jest zbyt gorąco. Czy miałybyśmy ochotę pojechać na wieś? Nie miałyśmy, ale z
grzeczności nie zaprotestowałyśmy. W zasadzie cokolwiek byśmy odpowiedziały, nie
zrobiłoby to żadnej różnicy, bo Claude zdążył już wynająć domek w Prowansji. Po południu
wyjazd. Wtedy jednak zadzwonił telefon. Coś poszło nie tak z tymi dziećmi w zbrojach i
Claude musiał zostać. Powiedział, żebyśmy jechały same, on do nas dołączy. Na miejscu miał
nas powitać gospodarz. Niech żyje Francja!
Niecałe dwadzieścia cztery godziny po przylocie wylądowałyśmy więc w pociągu
zmierzającym na francuską wieś i to bez Claude'a. Przejażdżka była bardzo przyjemna. Cały
czas wyglądałyśmy przez okno i zamawiałyśmy kolejne kieliszki wina po siedem euro sztuka
- bo tu nam wolno. Ponieważ wciąż jeszcze nie oprzytomniałyśmy po podróży ze Stanów,
omal nie przegapiłyśmy przystanku.
Ale Marylou - jak to ona - pędem rzuciła się po bagaże, więc zdołałyśmy wysiąść.
Dzięki temu nie dotarłyśmy do Włoch lub na koniec świata.
Za dworcem czekał na nas mężczyzna w małym, niebieskim samochodzie. Miał siwe
włosy i wściekłą minę. Nie mówił po angielsku, ale chyba wiedział, kim jesteśmy. Ten fakt
oraz całkowity brak innych kandydatów na naszego gospodarza w okolicy - przekonał nas do
pojechania z facetem. Ogromne walizy nie mieściły się w bagażniku, więc musiałyśmy
wsiąść, a bagaż został wsadzony do tyłu, przygważdżając nas do niemal roztopionych z upału
siedzeń.
Po drodze gospodarz pokazał nam dowód osobisty, z którego dowiedziałyśmy się, że
ma na imię Erique. Facet tak ostro kaszlał, że tracił kontrolę nad samochodem. Jechaliśmy
zygzakiem. Marylou i ja znałyśmy w sumie kilkadziesiąt francuskich słówek, co nie
wystarczało do nawiązania rozmowy, ale co jakiś czas usiłowałyśmy oczarować i rozbawić
Erique'a, rzucając bez szczególnego związku z czymkolwiek takie słowa, jak gorąco ,
pociąg , Paryż czy drzewo , Za każdym razem, kiedy się odzywałyśmy, patrzył na nas
smutno przez lusterko, więc w końcu przestałyśmy.
Przejechałyśmy przez wioskę - dokładnie tak piękną i spokojną, jak można sobie
wyobrażać francuską prowincję. Ludzie wychodzili z piekarni z bagietkami i popijali wino
pod parasolami przed wejściem do kawiarni. Wokół kręciły się na rowerach francuskie dzieci,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]