[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pocałował ją namiętnie. Stęsknił się za nią przez te kilka dni, kiedy
przestali się kochać. Teraz, gdy poczuł przy sobie jej ciało, zrozumiał
jak bardzo.
Cassie odsunęła głowę i przyjrzała mu się z trwożną uwagą.
- Charlie, chyba nie robisz tego z musu?
Jej szczerość zawsze go wzruszała. I teraz też poczuł, jak ogarnia go
wzruszenie na widok zakłopotanej twarzy i tych niebieskich oczu, które
patrzyły w niego z takim przejęciem. Przyciągnął ją do siebie i mruk-
nÄ…Å‚:
- Chyba za dużo gadasz...
Ujął ją pod kolana i wziął na ręce. Nie zważając na protesty, złożył na
łóżku.
- Charlie, przecież dopiero co wstaliśmy - zachichotała.
- Jak się okazuje, zupełnie niepotrzebnie. - Spojrzał na nią wymownie.
To, co zobaczyła w oczach Charliego, sprawiło, że zadrżała. Nie wy-
jadą tak prędko - teraz była już tego pewna. Wyrwało jej się westchnie-
nie, ale nie było to bynajmniej westchnienie żalu.
Uniósł jej biodra nieco w górę, podciągając sukienkę.
- Kocham ciÄ™, Charlie.
- Ja bardziej - szepnÄ…Å‚.
- W drodze do Kingston rozmawiali z ożywieniem.
- A co zamierzasz na Boże Narodzenie? zagadnęła w pewnej chwili
Cassie.
Zdecydowała się znowu poruszyć ten temat nie po to, aby wymóc
zgodę na spędzenie świąt w domu jej rodziców. Chciała go po prostu
lojalnie uprzedzić, że jeśli zdecyduje się na pozostanie w Nowym Jorku
- ona wyjedzie. Nie wyobrażała sobie Bożego Narodzenia spędzanego
inaczej niż w kręgu rodzinnym. Cała ta atmosfera - ubieranie choinki,
szykowanie kolacji, wręczanie sobie prezentów - wprawiała ją w rado-
sny nastrój, jak w dzieciństwie. Zdawała sobie sprawę, że dla niego
może to być bolesne przeżycie: wspomnienia huczącego od gwaru i
śmiechu pokoju, zasłanego ozdobnymi papierami i wstążkami po roz-
pakowanych prezentach, nie były jego wspomnieniami. I dziś także nie
miał powodu, by roztkliwiać się nad urokami życia rodzinnego. Od
czasu ostatniego, niefortunnego spotkania rodzice Charliego nie ode-
zwali się. Być może oznacza to ostateczne zerwanie więzów. %7ładna ze
stron nie przejawiała dobrej woli - przeciwnie, ze strony Sylvii widziała
jedynie otwartą niechęć.
- Pytam, bo chciałabym coś zaplanować. Co ty na to, żebym na Wigi-
lię pojechała do domu i wróciła pierwszego dnia świąt?
Charlie rzucił jej szybkie spojrzenie, odrywając na chwilę wzrok od
szosy.
- NaprawdÄ™? Zrobisz to dla mnie?
- Tak, Charlie - odpowiedziała bez chwili zastanowienia.
- Sam jeszcze nie wiem... Może jednak lepiej spędzić święta z twoją
rodzinÄ…?
Cassie spojrzała na niego zaskoczona.
- Myślę, że mogłoby być całkiem miło... - dodał. Tak czy inaczej, na
pewno będziemy razem. - Sięgnął po jej rękę i lekko ją uścisnął.
W sobotę rano, nieprzyzwoicie obżarci gigantycznymi porcjami indy-
ka, o co zadbała matka Cassie, ogrzani ciepłem domowego ogniska
rodziny Armstrongów, wrócili do domu.
Ciężko opadli oboje na tapczan. Cassie chciała trochę odpocząć,
a potem iść po choinkę.
- To nasza rodzinna tradycja: zawsze ustawiamy choinkę tuż po Zwięcie
Dziękczynienia. Charliemu jednak nie chciało się ruszać.
- Ale nie rodziny Whitmanów - Wyciągnął się wygodnie na tapczanie.
W jego rodzinie trudno byłoby mówić o jakichkolwiek tradycjach. No
może z wyjątkiem jednej: tradycji zapiekłej wojny domowej.
Ale, oczywiście, ani nie mógł, ani nie chciał odmawiać jej tej przyjem-
ności, i w trzy godziny pózniej biedzili się, by zmieścić drzewko w
windzie i wwiezć na czwarte piętro.
- Ma chyba ze dwa i pół metra. Myślisz, że się zmieści u ciebie w poko-
ju? - spytał Charlie, gdy wreszcie stanęli przed drzwiami.
Cassie, wciągając choinkę do środka, w przelocie pocałowała go w usta.
- Zobaczysz, jak będzie pięknie wyglądała. Na pewno nie
będziesz żałował! Musimy tylko kupić mnóstwo bombek i ozdób.
- Ale już chyba nie dzisiaj? - Pochwyciła przerażone spojrzenie Char-
liego.
- Zgoda. Jutro. - odpowiedziała ze śmiechem.
Mozolnie taszczyli drzewko przez przedpokój.
- Więc gdzie chcesz postawić tego drapaka? - wysapał.
Cassie rozejrzała się po pokoju i pokazała miejsce przed oknem loggii.
- Myślę, że tu będzie najlepiej.
- Już się robi, szefowo.
Pociągnął choinkę w kąt pokoju, a tymczasem Cassie podeszła do sto-
lika z telefonem.
- Odsłuchiwałeś sekretarkę?
Charlie, szamoczÄ…c siÄ™ z choinkÄ…, mruknÄ…Å‚ coÅ› niewyraznie,
więc wcisnęła przycisk.
- Jak się masz stary! Pozdrowienia ze słonecznej Kalifornii.
Tu jest dziś dwadzieścia sześć stopni...
Charlie zostawił choinkę, skoczył jak tygrys w kierunku telefonu i wy-
łączył urządzenie. Zobaczył zdziwione spojrzenie Cassie.
- Słuchaj, czy mogłabyś mi trochę pomóc? - krzyknął, starając się od-
wrócić jej uwagę - Cały czas tylko ja zajmuję się tą choinką! Jak mi nie
pomożesz, to będę pierwszą ofiara świąt Bożego Narodzenia w tym
mieście.
- Co się stało Charlie? - Cassie stała stropiona. Nie mogła nie zauważyć
jego zdenerwowania, mimo że starał się je ukryć przed nią - Kto to był?
- Nikt. Przyjaciel - wzruszył ramionami - To jak, pomożesz mi?
Po jego oczach widziała, że coś się stało. Ale co? Podeszła do niego i
zwichrzyła mu włosy, a potem pogłaskała go. Nawet jeśli jej teraz nie
powie, prędzej czy pózniej to z niego wyciągnie. Już ona znajdzie spo-
sób... Ale jej natura podpowiadała, że najlepiej kuć żelazo póki gorące.
- Co siÄ™ dzieje, Charlie?
- Nic. To po prostu mój przyjaciel z dawnych czasów. Mieszka teraz w
Kalifornii. Założył tam własną agencję i namawia mnie, żebym został
jego wspólnikiem - Rzucił szybkie spojrzenie, starając się wysondować
jej reakcjÄ™.
- Oczywiście, powiedziałem nie - dodał - I tyle. To cała historia. No to
jak? Ustawimy choinkÄ™?
Cassie jednak to nie wystarczyło.
- Dlaczego nic nie wspomniałeś?
- Bo nie było o czym.
- Więc dlaczego znowu dzwoni? - spytała rezolutnie.
- Skąd mogę wiedzieć? Zawsze był uparty - wzruszył ramionami.
- Może dlatego, że wcale nie powiedziałeś mu nie.
Nie chciał kłamać. Jeden rzut oka wystarczył jej, by wiedziała, że ma
rację. A tym razem bardzo nie chciała mieć racji. Westchnęła głęboko i
ze smutkiem pokiwała głową.
- Może naprawdę chcesz jechać do Kalifornii? Może masz mnie już
dosyć i szukasz sposobu, żeby jakoś z tego wybrnąć?
- Nie! - Charlie niemal krzyknÄ…Å‚. - To nie tak.
Zdenerwowany zaczął przemierzać pokój tam i z powrotem.
- To prawda: nie odmówiłem w sposób zdecydowany. Ale też nie po-
wiedziałem mu tak. Obiecałem oddzwonić i nie zrobiłem tego. Ktoś
inny dawno by się zniechęcił. Ale - już mówiłem - Rick to uparty facet.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]