[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Przeszło dziewięciuset - odpowiedział.
- Przerażająco liczna rodzina, szczególnie dla tego, kto musi troszczyć się o jej utrzymanie - mruknął
Scrooge. Tegoroczny duch powstał.
- Duchu - rzekł Scrooge pokornie - prowadz mnie, dokąd chcesz. Wczorajszej nocy wyprowadzono mnie
przemocą i dano lekcję, która teraz zaczyna działać. Dziś jestem gotów iść za tobą i nie omieszkam
skwapliwie z twych nauk skorzystać.
- Dotknij ręką mojej szaty - odezwał się duch.
Scrooge chwycił ją z całej siły.
Zielone gałęzie, czerwone jagody, indyki, gęsi, pieczenie, prosięta, kiełbasy, pasztety, budynie, owoce i
poncz znikły w jednej chwili. Znikł także pokój, ogień, czerwony blask, nocna pora, i Scrooge z duchem
znalezli siÄ™ na ulicach miasta.
Był to ranek pierwszego dnia Bożego Narodzenia. Z chodników i z dachów zmiatano śnieg, który
rozsypując się w powietrzu tworzył śnieżycę, ku niemałej uciesze bawiących się na ulicy dzieci.
Zciany domów, a zwłaszcza ich okna, wydawały się czarne, nie tylko w porównaniu z białym całunem
śniegu na dachach, ale i z brudnym śniegiem na jezdniach, w którym ciężkie koła wozów i pojazdów
wyorały głębokie bruzdy. Krzyżowały się one w najrozmaitszych kierunkach tworząc istny labirynt
wąskich kanałów w brunatnym, zakrzepłym błocie i przemienionej w lód wodzie.
Niebo było pochmurne, nawet najkrótsze ulice ginęły w gęstej mgle, która opadała na ulice w postaci
szronu. W całym otoczeniu nie było nic wesołego - a jednak unosiło się w powietrzu coś uroczystego i
radosnego; nawet najpiękniejsza letnia pogoda i promienie słońca nie zdołałyby wytworzyć podobnego
nastroju.
Również robotnicy zmiatający śnieg z dachów byli pogodni. Nawoływali się wzajem z dachów,
od czasu do czasu rzucali jeden w drugiego kulą śniegową - poczciwszy to pocisk aniżeli niejedno
słówko - i zanosili się śmiechem zarówno trafiając do celu, jak w razie chybienia.
Niektóre sklepy spożywcze były otwarte, natomiast owocarnie imponowały bogactwem. Widać było
ogromne, pękate kosze kasztanów, przypominające swoją wypukłością brzuchy starych smakoszów.
Ustawiono je w drzwiach sklepów i wydawało się, że lada chwila wypadną na ulicę. Czerwonawe,
przysadziste główki hiszpańskiego czosnku z dawały się spoglądać wyzywająco na skromnie snujące się
dziewczęta. One zaś tylko spod oka spoglądały na wiszące wszędzie girlandy uwite z gałązek świerku.
Dalej piÄ™trzyÅ‚y siÄ™ apetyczne piramidy jabÅ‚ek i gruszek. Ówdzie uÅ‚ożono stosy winogron, budzÄ…cych
ślinkę w ustach. Dalej umieszczono całe stosy ciemnych, puszkiem okrytych orzechów,
przypominajÄ…cych swoim aromatem zapomniane przechadzki po lasach. Tutaj pieczone, suszone i
świeże jabłka norfolskie, prześlicznie wyglądające na tle cytryn i pomarańcz zdawały się wręcz
napraszać, aby je zawinięto w papier i zabrano do domu na deser. Złote i srebrne rybki, chociaż
zimnokrwiste, teraz wystawione w małych, szklanych akwariach, wśród bogactwa owoców, jakby
odgadywały, że dzieje się coś niezwykłego, gdyż z wielkim wzburzeniem przepływały tam i z powrotem
swoje siedziby. A sklepy kolonialne... Co tam za skarby! Chociaż drzwi do niektórych sklepów były tylko
do połowy uchylone, to przez szpary można było podziwiać ich zasoby. Zwracały tam uwagę nie tylko
wesołe szczękania talerzy wag; nie tylko furkot sznurków, szybko odwijanych z żelaznych kółek, aby
nimi zręcznie owinąć paczki zakupionych towarów; nie tylko nieustanny brzęk blaszanych szufelek,
nabierających kawę lub herbatę; nie tylko dzwięk wydawany przez różnorodne paczki, rzucane na
kontuar, które zjawiały się i znikały, jak kule w rękach żonglera... Nade wszystko zwracał uwagę
zmieszany aromat kawy i herbaty, tak przyjemny dla powonienia. Pięknie pachniały stosy czerwonych,
dużych rodzynków i śnieżnobiałych migdałów; góry cynamonu i innych aromatycznych korzeni; owoce
smażone w cukrze, których sam widok łaskotał podniebienie; festony mięsistego i soczystego
winogrona; koszyki pełne skromnie zarumienionych śliwek francuskich. Słowem - wszystkie te
przeróżne smaczne rzeczy, przedstawiane w najponętniejszych postaciach...
Główną uwagę zwracali kupujący, jakby niecierpliwie pragnący wypełnić dziś od dawna wymyślony
plan. TÅ‚oczyli siÄ™ w drzwiach, uderzajÄ…c jeden drugiego koszykami i paczkami, zapominajÄ…c na
kontuarze część zakupów i szybko wracając po nie; popełniając wiele pomyłek i przeoczeń z
niezwyczajną dobrodusznością. Jednocześnie trzeba było podziwiać cierpliwość kupca i jego
pomocników, ich uprzejmość, ugrzecznienie, z jakim starali się dziś zwracać do wszystkich. Zdawało
się, że gdybyś od nich zażądał serca, bez wahania ofiarowaliby je z równą skwapliwością, jak herbatę
lub kawÄ™.
Wtem zabrzmiały dzwony, wzywające pobożnych do kościoła. Wkrótce ulice zaroiły się ludzmi, którzy
przywdzieli nie tylko odświętne szaty, ale także uroczyste, świąteczne miny. Jednocześnie z bocznych
ulic, uliczek i zaułków bez nazwy wypłynęło mnóstwo ludzi, którzy nieśli swój obiad do piekarza, aby go
odgrzać.
Widok tych biednych, a jednak tak szczęśliwych w tej chwili, zdawał się najwięcej interesować ducha,
zatrzymał się bowiem wraz ze Scrooge'em przy drzwiach jednej z piekarń i podnosząc pokrywy naczyń
w chwili gdy ludzie przechodzili obok niego, oświetlał ich posiłek swą pochodnią.
Była to iście cudowna pochodnia; gdy bowiem kilku ludzi poczęło się o coś spierać i nawet padły dość
ostre wyrazy, duch "pokropił "ich kilkoma kroplami ze światła swej pochodni, a natychmiast wrócił im
[ Pobierz całość w formacie PDF ]