[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nieludzko; rana, która mnie przyprawiała o utratę zmysłów, poczęła się zablizniać. Jak
człowiek, który się przygląda zgliszczom wspaniałego swego domu, tak ja zacząłem się
przyglądać własnej duszy: była straszna, wyglądała jak drzewo stoczone przez robaki, jak ciało
okryte trądem& Przerażenie miałem w oczach& Tę duszę trzeba uleczyć! - rzekłem sobie -
trzeba usunąć z pobojowiska ścierwo, którego kruki nie dojadły, aby nie szerzyło zarazy.
Wtedy poszedłem między ludzi& Nie chciałem zostać sam ze sobą& Bałem się
samotności& Samotność zdradza człowieka przed nim samym. Poszedłem między ludzi, aby
przypomnieć sobie to, co we mnie pokrył muł razem z tamtym& I tam spotkałem
Mokowskiego&
Na dzwięk tego nazwiska dreszcz wstrząsnął tłumem; morderca, usłyszawszy to
straszne słowo z własnych ust, przeląkł się śmiertelnie; zdawało się, że z przerażeniem
nasłuchuje jego echa. Przetarł ręką czoło, potem oczy, jak człowiek zbudzony ze snu. To, o
czym dotąd mówił, mówił głosem jak by sennym, jak by mówił ktoś z .oddali. Morderca był
daleko poza opowieścią swoją; teraz się zbudził& Nazwisko zamordowanego człowieka
uderzyło go w skroń i wyrwało ze snu wspomnień.
Choć to było niemożliwe, a jednak zdawało się, że pobladł jeszcze więcej. Zachwiał się
nagle i byłby upadł; podsunęli mu krzesło, na które opadł ciężko. Patrzono na niego z
niepokojem, zdawało się bowiem, że skona chyba za chwilę.
- Czy pan może mówić? - spytał sędzia.
Morderca spojrzał na niego nieprzytomnie, potem jak by zrozumiawszy, gdzie się
znajduje, obejrzał się po sali.
Zaczął urywanym głosem:
- To już niewiele& powiem do końca& Powiedziałem, że spotkałem Makowskiego?&
- Tak! Czy go pan widział kiedykolwiek przedtem?
- Nigdy& Ujrzałem go po raz pierwszy w tym lokalu, gdzie go zabito& gdzie ja go
zabiłem. Opowiem& wszystko opowiem& Ujrzałem go po raz pierwszy przed miesiącem
może, a może i wcześniej nieco, zanim zginął. Siedział przy fortepianie i grał. Usiadłem opodal
i słuchałem jak inni. Grał dziwnie pięknie& Po chwili podszedłem bliżej i usiadłem przy stole
tuż obok. Słuchałem jego muzyki z rozkoszą& byłem może niecą podniecony winem&
Patrzyłem w niego uporczywie, z zachwytem& W jednej chwili on odwrócił głowę i
spotkaliśmy się oczyma& Musiał zobaczyć coś w mojej twarzy, bo nie spuszczał ze mnie oczu,
grając równocześnie& Chciałem odwrócić głowę i nie mogłem& Nie do wiary, lecz to
prawda& On miał straszny wzrok; zdawało się, że się oczy nasze połączyły i czytają z siebie&
Przebiegł po mnie dreszcz niepokoju& Przecież ja tyle czasu unikałem ludzkich oczu, więc
czemuż on mnie torturował?& Nie do wiary& Stało się potem coś, o czym nikt nie wiedział,
tylko ja& i chyba on drugi, Mokowski& Przestał patrzeć we mnie i pochylił się nad
fortepianem, ja tymczasem jak by z ulgą wielką przymknąłem oczy, aby mogły odpocząć po
tym strasznym, dziwnym patrzeniu. Słuchałem z zamkniętymi oczyma& Rzecz straszna&
Słuchałem i zaczęło się ze mną dziać coś niepojętego& Chciałem się zerwać i nie mogłem;
chciałem krzyknąć i nie mogłem, byłem bez woli i bez siły, ten człowiek przykuł mnie
łańcuchem i trzymał. Poczułem nagle w piersi piekielny ból, o jakim nie może mieć pojęcia
człowiek, który go nie wycierpiał; zdawało mi się, że ktoś mi pali serce rozpalonym żelazem.
W głowie mi zaszumiało, zacząłem drżeć na całym ciele& A on grał; nie słyszałem nic, tylko
tę muzykę piekielną i złą. On grał to, co we mnie podpatrzył! On grał rzeczy okropne! Grał to,
o czym nikt nie wiedział, tylko ja jeden, i nawet ja jeden już tego nie wiedziałem, bom o tym
zapomniał&
Morderca podniósł w tej chwili głos do jakiegoś chorobliwego krzyku; płakał tym
głosem i łkał mówiąc:
- & Słuchałem& Musiałem słuchać& Wiłem się z bólu& Ten człowiek szukał mego
serca po omacku rękoma, znalazł je, wziął w ręce i ścisnął. Byłem szalony z bólu& Patrzył w
moje serce i grał& Wszystko powiedział, wszystko!& Darł mi duszę i rzucał ją kawałami& A
stu ludzi patrzyło na to, stu ludzi słuchało tego, co było moją tajemnicą. Wszystko powiedział:
o tym, jak kochałem, i o tym, co potem przeszedłem& Nie mogłem się bronić& Płakałem z
bólu& Kto on jest? Za co mi to uczynił? Bóg jeden wie& Ja tyle razy cierpiałem, wyjąc jak
zwierz, aby znalezć chwilę spokoju, ja z siebie wszystką krew wylałem podczas tych męczarni,
aby zapomnieć, a on mi lał roztopiony ogień na rany&
Z oczu popłynęły mu łzy& Wszyscy patrzyli na mordercę ze wzruszeniem. Cierpiał&
Twarz mu ryła w tej chwili jakaś wielka, straszna boleść.
- To nie koniec - mówił ciężko morderca - to nie koniec& On się nade mną pastwił&
Dawał mi chwilę spokoju, aby zaraz potem tym straszniej duszę mi rozerwać na oścież& Aż
dotarł do ostatniej skrytki, zawahał się, potem strunami niespokojnie brzęknąwszy - uderzył.
Och! co to był za ból!!!& Myślałem, że oszaleję albo że skonam natychmiast& Ta skrytka była
w mózgu, w najciemniejszym kącie i on do niej dotarł& Czułem jego palce, rwące mi
wszystkie w mózgu nerwy& Czułem, że w tej chwili, kiedym ja omdlał z bólu, on uderzył w
klawisze z tryumfem& Słyszałem, jak tłum ludzi krzyknął: - brawo! - Wtedy mogłem
otworzyć oczy& Musiałem wyglądać strasznie, bo się ktoś z obok siedzących przeląkł mego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl