[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poradzi sobie i zrozumie. Z ciepłym uśmiechem popatrzył na swą podopieczną, która chodziła
po szopie, starając się znalezć jakąś możliwość ucieczki. Uczucia, jakie żywił wobec Ingi,
trudno było wyrazić słowami. Bał się, że dziewczyna dostrzeże je w jego oczach i
niewłaściwie zrozumie.
Niewłaściwie... czyżby? Otrząsnął się z tych niepokojących myśli i wstał, by pomóc
Indze.
- Drzwi nie uda nam się wyważyć, to pewne. Myślę jednak, że już są po kolacji.
- To znaczy, że zasnęli jak susły - roześmiała się Inga. - Jeśli tak, to uciekniemy i
odnajdziemy Kalva. Domyślam się, że już się mocno niecierpliwi.
- O ile nie spadł z konia - wszedł jej w słowo Ormund. - Wiesz, wydaje mi się, że
najlepiej będzie, jeśli wymkniemy się tą samą drogą, którą się tu zjawiłaś. Chodz, pomożesz
mi przesunąć ławę.
Wspólnymi siłami ustawili znalezione rupiecie jeden na drugim. Kiedy Ormund na nie
wszedł, sięgnął dymnika. Najpierw podsadził Ingę, a potem sam podciągnął się w górę.
Upewniwszy się, że chata pogrążona jest w ciszy, oboje zsunęli się po pochyłym dachu.
Ormund zeskoczył na ziemię pierwszy i wystawił ręce, by pomóc Indze. Kiedy dziewczyna
znalazła się w jego mocnych ramionach, nie zdołała powstrzymać westchnienia.
- Uderzyłaś się? - zapytał cicho.
- Nie, nic mi się nie stało - wymamrotała zawstydzona i otrzepała ubranie.
Kiedy wreszcie dotarli do zagajnika, zastali Kalva leżącego w trawie. Koń pasł się
nieopodal.
- Zastanawiałem się już, czy nie ruszyć szturmem na tę twierdzę - zażartował. - A więc
Inga zdołała cię uwolnić, Ormundzie. Zastanawiam się, co by się stało, gdyby to dziewczę
postanowiło dostać się do piekła.
- Pewnie by sobie poradziła - odparł oschle Ormund.
- Może już pójdziemy? - denerwowała się Inga. - Bo jeśli się obudzą i odkryją, że
zniknÄ…Å‚eÅ›?
Ormund i Kalv popatrzyli po sobie.
- Musimy tam wrócić, mamy jeszcze coś do załatwienia - niechętnie odparł
krzyżowiec.
- Nie! - poprosiła przerażona, zakrywając dłonią usta.
Mężczyzni unikali jej wzroku.
- Nie róbcie im tego podczas snu - szepnęła błagalnie.
Ormund wyprostował się.
- A któż ci powiedział, że im coś zrobimy? - zapytał lekkim tonem. - Nie myślisz
chyba jednak, że zostawię u pogan moją pelerynę i miecz?
- A więc o to chodzi? - odetchnęła z ulgą. - Tylko się pośpieszcie. Bo może te zioła nie
były zbyt silne.
Mężczyzni ruszyli przez wysoką trawę z powrotem do zagrody. Zmierzchało i Inga
wnet straciła ich z oczu.
- Czuję głęboką niechęć do tego, co mamy uczynić! Nigdy jeszcze nie przychodziło
mi to z takim trudem - wyznał Kalv.
- Ja sam też czuję się okropnie - zgodził się z nim Ormund. - Musimy jednak ich
zgładzić. Dotąd bez zastanowienia zabijałem wrogów chrześcijaństwa. Wydawało mi się to
oczywiste. Ale kiedy Inga tak na mnie patrzyła, poczułem się jak ostatni nędznik. Dlaczego
zawsze muszę jej sprawiać ból? Dlaczego?
Ostrożnie zbliżyli się do chaty i otworzyli drzwi. Zatrzeszczały niemiłosiernie, ale ze
środka nie dochodził żaden dzwięk. Najwyrazniej zioła zadziałały. Na podłodze leżała
skulona starucha i jej dwóch pomocników. Ormund pośpiesznie zdjął z haka pelerynę i miecz
i nachylił się nad leżącymi. Kalv kopnął lekko jednego z mężczyzn i przewrócił go na plecy, a
potem popatrzył na Ormunda. Długą chwilę żaden z nich nie mógł wydobyć z siebie głosu.
Wreszcie odezwał się Kalv:
- Tak, tak, z tego snu już się nie zbudzą, nigdy!
Opuścili chatę i wrócili do Ingi. Widząc, jak przedzierają się przez wysoką trawę,
wybiegła im na spotkanie.
- Spali? - zapytała.
- Tak, spali - odpowiedział jej niemal szorstko Ormund.
- A, wy...
- Nic im nie zrobiliśmy. Teraz pośpiesz się już i nie zadawaj zbędnych pytań.
Kalv dosiadł konia. Wciąż jeszcze nie całkiem pewnie trzymał się na nogach, a ramię
bardzo go bolało. Dopiero teraz Inga zauważyła, że Ormund utyka. Właściwie obydwaj
powinni jechać na koniu, ale ostatecznie tego jednego, którego mieli, dosiadł bardziej
potrzebujÄ…cy.
Droga do Oddevold wszystkim trojgu zdawała się nie kończącą się drogą przez mękę.
Inga wprost padała ze zmęczenia. Mężczyzni milczeli, pogrążeni w rozmyślaniach. W
końcu dziewczyna przerwała uciążliwą ciszę.
- Czy w Norwegii nigdy na dobre nie zapanuje chrześcijaństwo? - zapytała.
- Z pewnością przyjdzie na to poczekać jeszcze wiele lat - odrzekł Ormund. - Ludzie
niechętnie porzucają stare obyczaje i nadal składają ofiary Azom.
Znów zapanowało milczenie, ale Ingę wyraznie coś dręczyło, bo zaczęła w końcu
niepewnie:
- Ormund...
- Tak.
- Czy jesteś na mnie zły, że nie pytając nikogo o pozwolenie wyjechałam z Konghelli?
Do tego w przebraniu parobka?
Roześmiał się serdecznie.
- Miałbym być zły na ciebie za to, że narażałaś swoje życie, dobre imię, ba, że
pokonałaś nawet strach przed ciemnością i swoją nieśmiałość, by mnie ratować? Za kogo ty
mnie uważasz? Usłyszałaś, że jestem ranny, i bez namysłu wyruszyłaś mi na pomoc. Za to
miałbym cię skarcić? Przecież ja tu przez cały czas się zastanawiam, jak ci mam
podziękować!
- To dobrze - odetchnęła wyraznie uspokojona. - Dla mnie to najlepsze
podziękowanie. Kalv, co z tobą?
Podtrzymali go akurat w chwili, gdy zachwiał się i omal nie spadł z konia.
- Chyba ze mną gorzej, niż myślałem - wymamrotał. - Nie dam rady jechać od razu do
Konghelli.
- Ciekawe, co pomyśli sobie o mnie zielarka w Oddevold - westchnął Ormund. - Za
każdym razem, gdy tamtędy przejeżdżam, zostawiam jej pod opieką rannego woja.
Ale zielarka przyjęła ich serdecznie. W jej chacie Inga mogła wreszcie zdjąć z siebie
cuchnące łachy i obmyć się z brudu. Z niewypowiedzianą przyjemnością nałożyła swoją
suknię i wreszcie poczuła się jak kobieta. Dręczył ją jednak niepokój, jak się dostanie do
domu. Powiedziała o tym Ormundowi, który postarał się dla niej o damskie siodło.
Przyprowadził też swego konia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]