[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dwiga zaś z oczami jak turkusy błękitnymi i z zamyślonym uśmiechem na ustach słuchała.
Ten błękit w oczach i uśmiech na ustach przyniosła już ona, gdy z Aleksandrem z miasta po-
wróciła, wszystkim, co opowiedział on jej, przejęta i wzruszona. Z tak strasznej biedy, że
głodem przymierali często, wygrzebali się ci chłopcy i na takich tęgich ludzi powyrastali. Z
dziecinnych lat swoich pamiętała dobrze tę wielką ich biedę, jak też i to, że gdy stary Ginejko
chorzeć zaczął, litowała się zawsze nad nimi i bardzo ich lubiła. Historii wygrzebywania się
ich z tej biedy w części już dowiedziała się od Aleksandra. Teraz na wyścigi opowiadali oni
różne jej urywki. Ale koniec wieńczy dzieło; koniec zaś tu był taki, że jako biegli rzemieślni-
cy otrzymali oni w jakiejś fabryce wyrobów żelaznych i stalowych miejsca podmajstrzych i
do tej fabryki teraz jechali. Droga im wypadła przez to miasto, w którym, jak wiedzieli, babu-
nia i Jadzia zamieszkały. Powiedzieli sobie: Zajedziemy, zobaczymy się z nimi, za dawne
łaski podziękujemy! I zajechali, ale tylko na dzień jeden. Jutro tu przebawią, a pojutrze ra-
niutko marsz w drogę, bo według umowy z fabryką zawartej dwudziestego ósmego grudnia
tam stanąć muszą. Miejsca podmajstrzych w takich fabrykach są bardzo dobre; rękawy
wprawdzie wysoko do pracy zawinąć będą musieli i jak Murzyni twarze i ręce sobie uczernić,
ale oni do tego przywykli i wcale przed tym strachu nie czują; żyć zaś bez najmniejszego nie-
dostatku będą mieli z czego i gdy tylko trochę osiedzą się na miejscu, matkę do siebie spro-
wadzą. Z czasem też pewnie, przy zdolności i pilności, wyższe w fabryce miejsca otrzymają.
Ale my ciągle o sobie mówimy, a ty, Jadziu, milczysz. Jakże tobie powodzi się z robotą,
z zarobkiem, ze wszystkim?
Znad sera, który krajała, na pytającego wzrok podniosła.
Dobrze odpowiedziała bardzo dobrze. Przed nikim, nawet przed tym krewnym i to-
warzyszem dzieciństwa swego, skarżyć się nie mogła i nie chciała, ale gdy z podniesioną twa-
rzą stała przed nim, Aleksander głęboko patrzał w jej trochę chmurne i śmiałe oczy.
Jak Boga kocham! z cicha zaczął jak dawniej byłaś dla mnie miłą i sympatyczną, tak
i teraz jesteś... jeszcze więcej!... Taka z ciebie zrobiła się kobieta... taka jakaś...
Jakaż? zaśmiała się.
Samodzielna! zawołał i ciszej znowu dodał: I wyładniałaś!
Czy taką brzydką byłam wprzódy? śmiejąc się ciągle pytała.
31
Nie, nie to! nie byłaś brzydką! ale jakże tu powiedzieć?... Staś! popatrz no na Jadzię!
Nieprawdaż, że od czasu, jakeśmy jej nie widzieli, wyładniała? Ale co jej takiego przybyło?
No, przypatrzże się, przez co ona tak wyładniała?
Teraz już obaj, kuchenne trudy rzuciwszy, osobę jej formalnemu egzaminowi poddawali, a
ona coraz prędzej i w coraz nierówniejsze kostki ser i chleb krając, śmiać się i gniewać pró-
bowała, lecz radość i rozrzewnienie biły z rumieńców jej i blasku oczów. Jak to? nią, nią wła-
śnie, zajmowano się tak przyjaznie! jej tak pochlebne słowa mówiono? Działoż się to do-
prawdy na jawie?
Już wiem! zawołał Stanisław. Jadzia schudła i dlatego wyładniała.
Pleciesz! z trochą gniewu odrzucił brat nie dlatego, że schudła, ale dlatego, że na-
brała wyrazu twarzy... I ciągle patrząc na nią poważnie dodał:
Od razu z twarzy jej poznać można, że dużo biedowała, pracowała i że jest dzielną
dziewczyną, która z życiem i losem walkę prowadzić umie.
To prawda! Ty masz zawsze rację, Olesiu. Widać zaraz, że Jadzia nie jest lalą! a jak Bo-
ga kocham, nic na świecie nie ma dla mnie obrzydliwszego jak lale, choćby najładniejsze.
Staś! krzyknęła Szyszkowa wyjmiesz ty z garnka kartofle czy nie wyjmiesz? Złość,
choroba, zmarnowanie daru boskiego! RozgotujÄ… siÄ™ na nic! Jezus, Maria!
A Jadwiga do Aleksandra się zwróciła:
Nieśże za mną, Olesiu, talerze, a ja poniosę sztućce i szklanki; do stołu nakryjemy.
Biały i suchy szkielet bez głowy, który dziś z rana był wytworną damą, zdawał się w kącie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]