[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mieszkała tam jedna taka, niebrzydka i nietrudna do zdobycia. Ale żeby doktor
Modin...? No cóż, każdy ma swoje upodobania.
Schowawszy długopis do kieszeni, lekarz, wyraznie zmieszany, pożegnał się
pospiesznie.
Maya podzieliła się z Simonem swymi myślami.
- Sten nigdy nie wyróżniał się wyszukanym gustem, jeśli chodzi o kobiety - wyjaśnił
rozbawiony. - Nie przywiązuje też szczególnej wagi do religii, mimo to uważam, że tym
razem trochę już przesadził.
Maya cieszyła się, że znowu może być sama z Simonem. Czuła, jak bardzo zbliżyli się
do siebie w ostatnim czasie.
Dopóki nie rozmawiali o Gitte.
Kiedy tylko zaczynała o niej myśleć, od razu popadała w przygnębienie. Czyżby była
zazdrosna? Chyba tak. Ale w tym przypadku chodziło też o ogólną niechęć, jaką budziła w
niej ta kobieta. Przecież Maya nigdy jej nie lubiła.
- No i co, zdobyłeś adres? - spytała, podczas gdy Simon skierował swe kroki ku
drzwiom kierowcy.
- Owszem, ale dziś nie zdążymy już tam pojechać. Zrobimy to jutro. O Boże, idzie
Ulla, najbliższa przyjaciółka Gitte. To prawdziwa żmija! Szybko do samochodu, słyszysz!
Ale już było za pózno.
- Simon! Kopę lat! A czy to nie jest przypadkiem Maren Grandseter? Muszę przyznać,
że nie brak ci tupetu, Simon! Czy to nie wy macie ze sobą małego dzidziusia? Gdzie go
ukryliście, co?
Simon aż pobladł z wściekłości.
- To wszystko ktoś wyssał sobie z palca. Ale żałuję, że to nie była prawda!
Po czym oboje wsiedli do auta, a Simon, zatrzasnąwszy drzwi, ruszył z furią,
zostawiając na chodniku osłupiałą Ullę.
Maya czuła się nie mniej oszołomiona. Siedziała cicho przez całą drogę aż do
Kyrkudden. Simon też się nie odzywał. Prowadził nerwowo i nieuważnie.
Wreszcie Maya odważyła się spytać:
- Mówiłeś poważnie?
- Co takiego?
- Ze żałujesz, że to nieprawda?
- %7łe ty i ja nie mamy dziecka? Ten pomysł nie jest chyba tak całkiem niedorzeczny,
co?
Maya dodała:
- Taki mały berbeć, podobny do ciebie? Miałby już prawie dwa lata.
- Hm.
- Wiesz, zrobiło mi się tak jakoś ciepło na sercu...
- Hm.
Maya nie powiedziała nic więcej.
Za to Simon stwierdził:
- Ten, kto rozpoczął tę oszczerczą kampanię, niechcący wywołał akurat odwrotny
skutek.
- Chyba tak - odparła Maya nieśmiało.
Simon ścisnął ją za rękę i popatrzył na nią. Samochód skręcił w stronę rowu.
- Uważaj, gdzie jedziesz! - - zawołała Maya.
- Nie mogę uważać, gdzie jadę, i jednocześnie patrzeć na ciebie, głuptasie -
usprawiedliwiał się Simon z uśmiechem. - Wiesz, co najbardziej mi się w tobie podoba?
- Powiedz! Jestem łasa na komplementy jak kot na śmietankę.
Simon roześmiał się głośno.
- To, że jesteś taka naturalna. Kiedy rozmawiasz z ludzmi, jesteś miła i jednocześnie
wzbudzasz zaufanie. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak to kojąco działa.
- Nie powiedziałabym, że jestem miła dla wszystkich.
- Zgadza się, miałem okazję to zauważyć. No, ale dla mnie - a to jest najważniejsze -
jesteś miła.
- Musisz wiedzieć, że bardzo łatwo jest być dla ciebie miłą. Próbuję ci się po prostu
przypodobać, nie widzisz tego?
- O, to jest jeszcze jedna rzecz, która mi się w tobie tak podoba: twoja autoironia.
Umieć śmiać się z samego siebie to cecha o nieocenionej wartości.
Maya w pełni się z nim zgodziła.
Simon zamilkł na chwilę, po czym rzekł:
- Mayu...
- Przyznaj się, masz wyrzuty sumienia, widać to z daleka.
- Może nie wyrzuty sumienia, ale boję się, że nie będzie ci się podobało to, co
powiem.
- Chodzi znów o Gitte?
Simon skinął głową.
- Przyszła dzisiaj do mnie do domu. Chciała, żebyśmy spróbowali od nowa.
Maya wcisnęła się głębiej w oparcie fotela i zdołała wydobyć z siebie jedynie ciche:
Ach, tak .
Simon znowu, nie zważając na bezpieczeństwo jazdy, spojrzał na nią.
- A ja, jak ostatni głupiec, odpowiedziałem spokojnie: Zastanowię się .
Maya spytała przytłumionym głosem:
- NaprawdÄ™?
- Tak. Czułem się tak, jakby wszystko we mnie w środku zamarło. Nic innego nie
przyszło mi do głowy.
- A co ona na to?
- Obawiam się, że bardzo mocno ją uraziłem. Odwróciła się i wyszła.
Maya chętnie zatarłaby ręce albo krzyknęła głośno hurra , mogła jednak cieszyć się
jedynie w duchu.
Tego wieczoru, który spędzali razem w jej pokoju w pustym domu, świadomi
ewentualnych niebezpieczeństw czyhających za oknem, Simon przestał ukrywać przed Mayą
swój strach przed śmiercią. Przyjęła to jako dowód okazanego jej zaufania.
Wieczór zaczął się bardzo miło. Mieli mnóstwo jedzenia, które Simon częściowo
kupił, a częściowo przyniósł z domu. Odgrzali je razem na jej małej kuchence. Rozmawiali i
żartowali, popijając białe wino. Maya poczuła, że kręci jej się w głowie.
Może to właśnie ono sprawiło, a może porażająca muzyka Sibeliusa o surowych,
przepełnionych melancholią dzwiękach, tak typowych dla jednego z okresów twórczości tego
kompozytora... A może temat ich rozmowy, czyli smutek Mai z powodu losu jej ojca, który,
choć był tak dobrym mężem i ojcem, musiał umrzeć prawdopodobnie jako ofiara jakiegoś
Å‚otra...
Gdy zatem siedzieli tak obok siebie na kanapie Mai, obejmując rękami podciągnięte
pod brodę kolana, Simon zaczął mówić o sobie.
- Pamiętasz, jak opisywałem ci kolejne stadia, jakie przechodzi człowiek, który
dowiaduje się, że zostało mu już niewiele czasu na tym świecie?
- Tak, chyba pamiętam je wszystkie. Najpierw się nie wierzy, potem doznaje szoku i
boi. Pózniej się walczy, protestuje i wreszcie rezygnuje. Czy tak to wygląda?
- Mniej więcej. Zapomniałem jeszcze o jednym stadium. To znaczy, wcześniej go nie
znałem.
- Co to za stadium? Na czym ono polega?
- Właśnie to, które nadeszło teraz, ostatnie. Polega na szczęściu. Moje całe życie
przepełnione jest teraz szczęściem. Zamierzam wypełniać każdy dzień najcudowniejszymi
doznaniami, chcę zabrać ze sobą wszystko! Wszystko, czemu poświęciłbym całe długie życie.
Dni, jakie mi jeszcze pozostały, są ze złota!
- Rozumiem - rzekła Maya, myśląc jednocześnie ze smutkiem o tym, że ktoś próbował
przeszkodzić mu w zaznaniu szczęścia pod koniec życia.
Ale Simon też o tym nie zapominał.
- I nie pozwolę nikomu, żeby zniszczył ten odzyskany na nowo spokój, moją radość.
Czy chcesz mi pomóc, Mayu, w jej podtrzymaniu?
Chwyciła jego dłoń i ścisnęła ją mocno, chcąc zapewnić go w ten sposób o swej
lojalności.
- Przecież dobrze wiesz - powiedziała głosem drżącym ze wzruszenia.
- Jest tylko jedna rzecz, której mi żal - rzekł w zamyśleniu.
- Co to takiego?
- Chyba każdy człowiek chce być w jakiejś mierze nieśmiertelny.
Maya domyśliła się, co Simon chciał jej wyznać.
- To oczywiste. Nie chcemy tak po prostu odejść i popaść w zapomnienie. Pozostać
jedynie nazwiskiem w kościelnych księgach, do których i tak nikt nie zagląda.
- Właśnie z tego powodu tak wielu ludzi dąży do sławy. Ci, którzy nie mają dzieci,
pragną stworzyć coś dla przyszłych pokoleń. Ci, co mają potomstwo, są zabezpieczeni, żyją
dalej w swych dzieciach. A Simon Dalen po prostu zniknie.
Maya nie była w stanie nic mu odpowiedzieć. Rozumiała go doskonale.
Ponieważ Simon nie odzywał się przez dłuższą chwilę, rzekła:
- Czyli żal ci, że nie masz dzieci?
- Bardziej, niż mógłbym przypuszczać.
- A Gitte?
- Ona zdecydowanie nie chciała mieć dzieci.
Simon zapatrzył się gdzieś przed siebie. Maya spoglądała na jego profil, z trudem
powstrzymujÄ…c siÄ™ od okazania mu, jak bardzo go lubi.
- Ona naraziła nasze... - zaczął Simon. - Nie, nie powinienem być nielojalny.
- Wobec niej? Myślę, że to naprawdę zbędne skrupuły. Chcesz mówić o waszym
pożyciu małżeńskim?
- Tak - potwierdził z wyraznym wysiłkiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]