[ Pobierz całość w formacie PDF ]
placek, gdyby w porę nie uskoczył. Oszołomiony i przerażony patrzył, jak przez otwory w korze
wypełzają macki zupełnie nowego systemu korzeniowego, widocznie zamierzając pożywić się
stworzeniem, które drzewo przygniotło swoim ciężarem. Miliony żywiących się szczątkami
stworzeń, od maleńkich do olbrzymich, zbiegły się ze wszystkich stron, zwabione donośnym
łoskotem, chcąc poczęstować się pożywieniem, jakie upolowało wielkie drzewo.
Uczeń oddalił się stamtąd najszybciej, jak mógł.
Na razie nie natknął się na żadnego inteligentnego tubylca, ale był pewien, że kiedy ich w
końcu zobaczy, będą nie mniej wrogo nastawieni niż wszystkie inne formy felucjańskiego życia. Co
prawda on także był wojownikiem Ciemnej Strony, ale tubylcy nie musieli być mu posłuszni... a
zresztą Ciemna Strona nie znała pojęcia hierarchii. Wielka, szczęśliwa rodzina, w którą wierzyli
rycerze Jedi, była zwykłym kłamstwem, a w najlepszym razie ułudą. Przyroda to krwiożerczy
żywioł, w którym nie istnieje harmonia. Niektóre formy życia mogły wprawdzie żyć w pozornej
zgodzie, ale nie na długo. Sithowie dobrze to rozumieli. Rozumiał to także jego mistrz. Stosunki
między mistrzem a uczniem były zawsze napięte... i właśnie z tego napięcia rodziła się potęga.
Shaak Ti także to rozumiała. Powiedziała kiedyś, że Sithowie zawsze zdradzają jedni
drugich. Jedne formy życia także zdradzają inne, jeżeli pozwala im się robić to, co nakazuje im
natura. Pokój i harmonia to narzucone anomalie, którym należy się zawsze przeciwstawiać.
W pewnej chwili zobaczył między drzewami oddział szturmowców spieszących w kierunku
miejsca lądowania Cienia Aotra . Widocznie zauważyli lądujący statek, bo maskujące pole
blokowało sygnały wszystkich typów elektromagnetycznych sensorów. Uczeń wyciągnął
komunikator i polecił Juno, żeby przeleciała w inne miejsce. Młoda pilotka zgodziła się z jego
ostrzeżeniem, a on pobiegł za szturmowcami, żeby ich wyeliminować. Stanął do walki na skraju
wypełnionej ruchomymi piaskami niecki, do której, korzystając z potęgi telekinezy, wrzucił kilku
swoich przeciwników. Zakuci w ciężkie pancerze szturmowcy szybko zniknęli pod powierzchnią.
Koledzy słyszeli w głośnikach komunikatorów ich wołania o ratunek, dopóki nieszczęśnikom nie
zabrakło powietrza. Odgłosy blasterowych strzałów i pomruk klingi świetlnego miecza zwróciły
uwagę różnych żywiących się szczątkami stworzeń, a nawet rankora, który ryknął gdzieś w pobliżu.
Uczeń zaczął nasłuchiwać. Zignorował pozostałych przy życiu szturmowców, którzy cofali
się w głąb dżungli, gorączkowo wzywając pomocy, i zwrócił uwagę na dręczące go przeczucie, że
zaraz się coś wydarzy. Mogła to być pułapka. Rankorów dosiadali zazwyczaj Felucjanie, więc jeżeli
krwiożercze bestie usłyszały odgłosy walki, to ich jezdzcy także.
Stał zupełnie nieruchomo. Dżungla wokół niego powoli dochodziła do równowagi po
potyczce ze szturmowcami. Ptaki wracały do swoich gniazd, latające formy życia łączyły się znów
w roje albo stada, a niewielkie jaszczurki ponownie wyruszały na polowanie. Z oddali napływały
głosy zwierząt, które wyły i skrzeczały, szukając partnerki albo żeru. Na pozór wszystko w dżungli
wracało do normalności.
Uczeń jednak wiedział...
Jego przeczucie potwierdziło się, kiedy z niecki z ruchomymi piaskami wyskoczyło, głośno
wyjąc, trzech ogromnych felucjańskich wojowników.
Uczeń był gotów do walki z nimi, chociaż Ciemna Strona przydała tubylcom siły. Ich
sporządzone z kości rankorów miecze rzucały we wszystkie strony krwistoczerwone błyski,
tańczące nad ozdobnymi nakryciami głowy. Uczeń nie widział twarzy przeciwników, ale słyszał ich
mordercze okrzyki. Wyczuwał w nich pragnienie zwycięstwa. Sparował z trudem pierwsze ciosy,
ale zaraz podciął jednego wojownika, a drugiego przebił na wylot klingą świetlnego miecza.
Teraz walczył tylko z dwoma. Niebawem wyeliminował jednego przeciwnika, zwalając mu
na głowę przegniły konar drzewa. Ostatniego poraził błyskawicą Sithów, chociaż musiał się sporo
natrudzić, zanim się zajęło jego nakrycie głowy. Felucjanin zginął, a w powietrzu poniósł się
cuchnÄ…cy dym.
Uczeń usłyszał ryk następnego rankora, tym razem dobiegający z mniejszej odległości.
Obawiając się drugiej zasadzki, odwrócił się i pobiegł w gąszcz. Ciął wszystko, co znalazło się w
zasięgu klingi jego świetlnego miecza.
Kiedy dotarł do wioski, przekonał się, że jest zniszczona i opuszczona. Chaty i domy
osiadły jak stopiony wosk, a powierzchnię rzeki pokrył gruby kożuch toksycznych szczątków.
Sarlacc, do którego jamy wpadła Shaak Ti, nie żył, a wyciekająca z jego ogromnego cielska żółć
skaziła cały teren w promieniu setek metrów. Uczeń stał jakiś czas na skraju cuchnącej jamy.
Starając się nie oddychać, zastanawiał się, dokąd pójść.
Zauważył, że w pobliżu jamy sarlacca Ciemna Strona jest silniejsza niż w gdziekolwiek
indziej. Uwolnił myśli i wysłał je we wszystkie strony, żeby odnalezć zródło jej potęgi. Sam sarlacc
nie mógł być ogniskiem tej dziwnej koncentracji, bo od dawna nie żył. Uczeń nie mógł pozostawić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]