[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w mglistej zasłonie. Nie mógł zobaczyć księżyca, ale srebrzyste promienie roz-
jaśniały wszystko dookoła. Podniósł okulary. Zmigłowiec dudnił mu nad głową.
Rozmazany kształt płynący po nocnym niebie pojawił się w polu widzenia na-
prawdÄ™ bardzo nisko.
Zniknął na tyle szybko, że Anglik nie zdążył przyjrzeć mu się przez nokto-
wizor, zyskał jednak pewność, że widział radziecką maszynę. Wówczas usłyszał,
jak nadlatuje następny. Tym razem, gdy maszyna ukazała się w polu widzenia le-
cąc śladem poprzedniej, był już przygotowany. W szkłach noktowizora odbił się
błysk konturu dyszy, rozmazany kształt głowy pilota, potem wszystko zniknęło
mu z oczu. Niszczyciel łodzi podwodnych poinformował Graysona wró-
ciwszy do sań. Nieco dalej krąży następny. Sądzę, że obserwują granice mgły,
76
żeby dowiedzieć się, kto w nią wchodzi.
Albo kto z niej wychodzi.
Tak czy inaczej, to obiecująca sytuacja podsumował Beaumont przej-
mując sanie. Myślę, że Dawes miał rację. Gorow już uciekł. Normalnie nie ma
tu tylu radzieckich maszyn.
Obiecująca. . . również dla nas, jeśli to nas szukają.
Ruszyli naprzód, a dzwięk silnika śmigłowca często rozbrzmiewał nad ich gło-
wami. Mgła zamknęła się ponownie, tak że nie mogli być widziani z powietrza.
Wędrówka w tych warunkach byłaby trudna nawet przy pięknej pogodzie. W gę-
stej mgle była wręcz niebezpieczna. Nierówny, pocięty żlebami lód sprawiał, że
sanie kolebały się niebezpiecznie z boku na bok, w każdej chwili grożąc przewrot-
ką. Beaumont bardzo szybko zaczął odczuwać ból w ramionach od ciągłego ko-
rygowania szarpiących sań. Horst Langer z pewnością przeżywał to samo, a Sam
Grayson cierpiał w inny sposób, lecz co najmniej równie mocno. Fakt, że szedł na
samym przodzie, podczas gdy mgła stawała się naprawdę gęsta, stwarzał trudne
do zwalczenia uczucie trwogi. Stawiając każdy następny krok spodziewał się, że
może to być jednocześnie ostatni, że znajdzie się w lodowatej wodzie, w niespo-
dziewanym przesmyku otwierajÄ…cym czarne wody arktycznego oceanu.
Taka wędrówka byłaby bardzo nieprzyjemna w porze letniej, gdy temperatura
ustala się na poziomie punktu zamarzania lub stopień czy dwa wyżej. W lutym,
przy temperaturze poniżej czterdziestu stopni, było to gorsze niż droga przez pie-
kło. Pomimo ciepłych ubrań. Mieli na sobie długie bawełniane kalesony, po dwie
pary skarpet, ciepłe, podbite futrem buty, po dwa wełniane swetry, krótkie kurtki
z futrzaną podszewką, a na to wszystko jeszcze parki z wilczej skóry uszyte przez
handlarza futer z Alaski, którego Beaumont poznał w Fairbanks. Mimo takiego
ubioru cały czas marzli. Ręce traciły czucie, niewielkie części twarzy wystają-
ce spod futrzanych kapturów były obolałe i wilgotne, ciągle wilgotne, oblepione
przez lepką mgłę, która wciskała się wszędzie, utrudniając marsz.
Ponieważ Curtis Field opuścili w dużym pośpiechu, po pięciu godzinach drogi
zatrzymali się, by przygotować posiłek. Na szczęście nie dotyczyło to psów, które
należało karmić co czterdzieści osiem godzin. Omotani kokonem szarej mgły sie-
dzieli na saniach przeżuwając pemikan, rodzaj suszonego mięsa, które smakowało
raczej jak stara skóra. Przez cały posiłek denerwował ich irytująco bliski dzwięk
silnika śmigłowca.
Dlaczego to gówno nie zleci na łeb z braku paliwa? zainteresował się
Langer.
Bo tankuje na Biegunie Północnym 17 mruknął Beaumont.
Tak mi się właśnie zdawało.
To po co pytasz?
Kłopoty pojawiły się, kiedy jedli, ale oni nic o nich nie wiedzieli, ponieważ
warkot radzieckiej maszyny zagłuszał wszystko. Pod koniec posiłku Beaumont
77
wziął od Graysona kompas i spróbował go ustalić. Zmigłowiec wreszcie zrezy-
gnował i odleciał na wschód. Beaumont wstał i ciągle trzymając kompas w ręku,
zaczął uważnie przyglądać się czemuś w oddali. Zamarł ze wzrokiem wbitym
w dal, skąd dochodził nikły dzwięk, ledwie możliwy do odróżnienia w ciszy za-
padłej po zniknięciu śmigłowca. Tylko Beaumont go usłyszał. Dzwięk, który nie
miał prawa brzmieć tutaj: leciutki plusk wody. Delikatny, falujący odgłos.
Zaraz wracam rzucił szybko. Nie ruszajcie się stąd.
Po niecałych pięciu minutach wrócił do dwóch pozostałych, nie podejrzewa-
jących jeszcze, że stało się coś złego. Langer zrozumiał jego rozkaz jako ostrzeże-
nie, by nie oddalać się nigdzie ze względu na możliwość zgubienia drogi we mgle.
Stał przy saniach, gotów do dalszej drogi. Beaumont oddał Graysonowi kompas.
Na razie nie będziemy tego potrzebowali oznajmił spokojnie. Nie mamy
dokąd iść. Dryfujemy na małej krze odłamanej od paku. . .
To niemożliwe wybuchnął Langer. Musielibyśmy słyszeć pękanie
lodu, to robi zawsze bardzo dużo hałasu.
Zapominasz o warkocie śmigłowca, a poza tym akurat teraz lód odłamał się
z umiarkowanym hałasem. Na tyle umiarkowanym, że nie usłyszeliśmy go przez
łoskot tej radzieckiej maszyny. Beaumont zrobił ręką nieokreślony gest. Idz
w którąkolwiek stronę, a zlecisz do wody, zanim przejdziesz trzydzieści jardów.
Jesteśmy na bezludnej wyspie, na lodowej płycie dryfującej nowym kanałem. Le-
piej, żebyśmy coś wymyślili. Nie jesteśmy już na polu lodowym. Jesteśmy na
morzu.
* * *
Tak więc nastąpiło najgorsze. Na polu lodowym powstały nowe szerokie ka-
nały, powiększające się szlaki wodne, które mogły mieć wiele mil szerokości.
Niekiedy wiatr, a czasem prąd bezustannie drążący lód od spodu otwiera nowe
przesmyki łamiąc pokrywę. Gdy zatrzymali się na posiłek, mogli znajdować się
blisko brzegu kanału i akurat fragment lodu, na którym płynęli, niewielka od-
osobniona kra, odłamał się od reszty. Wcześniej czy pózniej kanał zamknie się
ponownie, chyba że przesmyk znajdował się zbyt blisko otwartego morza. Wów-
czas będą dryfowali po oceanie tak długo, aż zamarzną na śmierć.
Beaumont teraz najbardziej obawiał się ponownego zetknięcia brzegów ka-
nału i dlatego zarządził stan ciągłego pogotowia. Nie jest to proces łagodny ani
długotrwały. Lód zamyka się jak imadło, z impetem dwóch wielkich stalowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]