[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na drugim piętrze można było wydostać się przez wyjście
234
ewakuacyjne w postaci kładki na łańcuchach zaczepionej
o żelazną kratę tuż pod jego oknem. Konstrukcja służyła do
przenoszenia na wyższe piętra siana i słomy do składowania
na zapas. Zajazd Blue Boar prowadził stajnię na czterdzieści
koni. Laurence od razu się połapał, jaki użytek można zrobić
z tego urządzenia. Poza tym miał do dyspozycji dwa wygodne
wyjścia, na Hihg Holborn i Eagle Street, tak więc uznał, że to
miejsce jest bezpieczniejsze niż inne, w których zamieszkiwał.
Doskonale rozumiał, ze tym razem wdał się w niebezpieczną grę.
Jeśli będzie siedział cicho, omijając z daleka domy rozrywki
przy James Street, może niczym się nie martwić. Kiedy ostatnim
razem odwiedził kawiarnię Smyrna przy Pall Mall, dano mu
jasno do zrozumienia, że nie jest tam mile widziany. Wprawdzie
kelner nie odmówił mu obsługi, ale przy okazji natknął się na
dwóch rozwÅ›cieczonych na niego znajomych, z którymi w prze­
szłości stoczył owocną partyjkę pikieta. Sir Robert - niech
będzie przeklęty - zaczął sypać.
Na całe szczęście w pobliżu nowej siedziby Laurence'a, przy
Covent Garden, nie brakowało miejsc, w których można było
się napić i zabawić z kobietami. Nie zauważył, że obserwuje
go jakiś mężczyzna siedzący w rogu Unicorn Inn.
Tym razem, rozmyślał Laurence, plan musi się powieść.
Miał obligacje i weksle. To on jest górą. Właśnie zamierzał
prosić kelnera o następny kufel piwa, kiedy poczuł na ramieniu
lekkie klepnięcie. Szybko się obrócił, jedną ręką sięgając po nóż.
- Hola, hola! To tak siÄ™ wita starego przyjaciela?
Laurence zobaczył pomarszczonego małego człowieczka
w czerwonej apaszce. ZaklÄ…Å‚ pod nosem.
- Le Vivier! Skąd się tu wziąłeś, do diabła?
Człowieczek wzruszył ramionami.
- Ze statku. Sprawy w Nowym Jorku przybrały zły obrót.
235
- Nie tylko tam - wymownie rzucił Laurence.
- Nie oszukałbyś starego przyjaciela, prawda Redbourn?
Czy to nie ja powiedziałem ci o spadku? Choć, sądząc po
twoim wyglądzie, jeszcze go nie masz! - Zachichotał, ale
widzÄ…c wyraz twarzy kompana, udaÅ‚, że to kaszel. - Prze­
praszam, nie chciałem cię obrazić.
- Ta dziwka nic mi nie da - ze złością wyznał Laurence.
Le Vivier nie znał jego planów, a on nie miał zamiaru nic mu
o nich mówić. - Brat mnie uprzedził i sam się z nią ożenił.
- Fiju! - z podziwem gwizdnął le Vivier. Gdyby miał
okazję, sam także nie cofnąłby się przed pokrzyżowaniem
szyków kompanowi. - Podciąłeś mu już gardło?
Laurence roześmiał się niechętnie i bacznie przyjrzał się
towarzyszowi. Po co, do diabła, cokolwiek mu mówił? Nie
chce przecież, żeby le Vivier wtrącał się w jego sprawy. Sięgnął
do kieszeni i rzucił mu gwineę.
- Ostrzegam ciÄ™, le Vivier, trzymaj siÄ™ ode mnie z daleka,
albo oberwiesz.
- Nie chcę kłopotów i nigdy cię nie widziałem.
- W porządku. I niech tak zostanie. - Laurence odprowadził
wzrokiem skuloną postać, człapiącą ciężko po wysypanej
sianem posadzce zajazdu. Potem odwrócił się w stronę baru.
- Następny kufelek, Molly - rozkazał.
Po wyjściu z Unicorn le Vivier skierował się w stronę Covent
Garden usianego straganami, przenoÅ›nymi drewnianymi buda­
mi, w których można było kupić wszystko od nadziewanych
placków i grzybów po duszone warzywa. Stanął przy straganie
z kawą i czekał. Nie skończył jeszcze z Redbournem, o nie.
Ale przede wszystkim musi się dowiedzieć, gdzie ten bydlak
mieszka.
236
Panna le Vivier siedziała sztywno wyprostowana naprzeciw
swojego adwokata w jego pokoju w Gray Inn. Na tÄ™ okazjÄ™
bardzo uważnie dobierała strój, wiedząc, że czeka ją trudne
zadanie. Była drobną kobietą i zawsze, kiedy się spotykała
z panem Hargreavesem, ten traktował ją z pewną niecierpliwą
protekcjonalnością, co ogromnie ją irytowało. Włożyła więc
na tę wizytę wytworny kapelusz ozdobiony kilkoma wysokimi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl