[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrezygnował. Wciąż mu było mało. Musiał nazbierać na wyjazd i wygodne życie tam,
na antypodach. Pieniądze gromadził jak relikwie i chował. Były biletem w lepsze
jutro. Zaczął zaniedbywać przyjaciela na korzyść złodziejskich kumpli. Tłumaczył
się przed sobą z tej zdrady, łudząc nadzieją, że gdy uzbiera potrzebną sumę,
pomoże mu finansowo i pojadą razem. Tymczasem los inaczej pokierował sprawami.
Pewnej nocy, w pijackim uniesieniu, opowiedział kolegom o swojej przyjazni z
Lucjanem. Zapomniał, do kogo mówi, dał się podejść jak gówniarz, rozsiewając
przed złodziejskim audytorium jego życiowe plany. Zanim zrozumiał swój błąd,
było już za pózno. Następnej nocy, zanim zdążył wytrzezwieć, ktoś wdarł się do
mieszkania Lucjana, pobił go dotkliwie i okradł z oszczędności. Przyjaciel
trafił do szpitala częściowo z powodu poniesionych ran, lecz głównie wskutek
załamania. Jerzy stracił wtedy głowę i stchórzył. Wiedział, że był sprawcą tego
nieszczęścia. Bał się o swoją skórę.
Wtedy postanowił zerwać z procederem. Znalazł sobie pracę na budowie. Pracował
za marne grosze, kłócił się z szefem i popadł w konflikty z nowymi kolegami. W
domu miał piekło. Rodzice, całkiem zdegenerowani i bezsilni, zdani na jego
Å‚askÄ™,
197
stali się przeszkodą w realizacji dalszych planów. Z dnia na dzień pogrążali się
bardziej w swoim wyimaginowanym świecie i popadali w alkoholowy obłęd.
Zniszczone mieszkanie wyglądało teraz jak wydrążona w skale jaskinia. Spali w
barłogach, jedli w puszkach i pili z obciętych plastikowych butelek po napojach.
Jerzy karmił ich ze swojej niedużej pensji, a na otarcie łez kupował po jednym
piwie, które wystarczyło, by wprowadzić ich w błogi nastrój. Ta odrobina
szczęścia, którą im fundował, miała rozgrzeszyć go z tego, że tak niewiele mógł
im ofiarować. Zamykało się wokół niego błędne koło, zniewalało wolę i
uniemożliwiało pójście własną drogą, wolną od rodzinnego garbu. Nie zaznał nigdy
macierzyńskiej miłości ani ojcowskiej opieki. Nieliczne wspomnienia z wczesnego
dzieciństwa wyidealizował do tego stopnia, że nabrały znaczenia prawdziwych
przykazań i drogowskazów, niewiele mających wspólnego z osobami rodziców,
abardziej zjego własnymi przemyśleniami. Samjuż nie wiedział, czy winni byli
oni, że porzucili go na samym progu życia, czy on, że ich tak mało przypominał?
Ta gehenna trwała zbyt długo. Jerzego zaczynało ogarniać rozgoryczenie i gniew.
Wszczynał w domu awantury i wyładowywał swoją wściekłość na rodzicach. Już
zapomniał, że nimi byli. Stali się dla niego prawdziwą udręką i ich obwiniał za
swoje niepowodzenia. Lata mijały i o poprawie nie było mowy. Ubogi w uczucia,
pozbawiony marzeń, jak zlepek przypadkowo pozszywanych cech, gubił się i
rozpadał, czując, jak tuż przed nim umyka nadzieja na lepsze dni. Jeszcze trochę
i dołączy do duetu, uwali się obok i zapije na śmierć. Musiał gdzieś uciec,
wyjechać, narodzić się na nowo, sam, bez tej niewoli, bez garbu. Wiedział, że
wyda wyrok na własnego ojca i matkę. Gdy go przy nich zabraknie, umrą z głodu.
Pozostaną w barłogu, na dnie swojej piwnicy, która stanie się ich grobowcem, do
którego żaden normalny człowiek na pewno nie zajrzy.
Wyjechał pewnego wiosennego dnia w poszukiwaniu lepszego zajęcia i nowego życia.
Gdy zamykał za sobą drzwi mieszkania, oni jak zwykle spali i nie czuli, że od
tej chwili coś się zmieni na gorsze. Koło łóżka zostawił skrzynkę piwa i kilka
puszek. To
198
wszystko, na co zdobył się w ostatnim odruchu. Nawet się nie obejrzał za siebie,
wskoczył do tramwaju i pojechał prosto na dworzec.
Przez miesiąc tułał się bez celu, nigdzie nie zagrzał miejsca i niczego nie
osiągnął. Jakby poza tym kawałkiem nieba świecącym nad jego glinianym domem nic
nie miało znaczenia ani wartości. Tyle lat marzył o wolności i ucieczce.
Wreszcie, gdy odważył się na nią, coś nie dawało mu spokoju. Po nieudanych
próbach, zrezygnowany, postanowił wrócić. Potrzeba powrotu tak bardzo ciążyła mu
na sercu, że bez strachu przyjechał pewnego dnia do swojego rodzinnego domu i
zszedł jak zwykle po schodach wprost do piwnicy. Nic tu się nie zmieniło. Ten
sam bałagan, znajomy zapach glinianej zaprawy i ciemność. Poczuł nagły spokój,
jakby radość z powrotu. Znajome kąty budziły odrazę, lecz kojarzyły się z czymś
własnym, oswojonym, choć wiedział, że to dla niego nic dobrego, a odczucie
swojskości nie jest budujące. Starym zwyczajem skierował się do sypialni.
Zobaczył łóżko, a na łóżku ciało. Poznał ją po nogach, bo reszta od pasa w górę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]