[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szatÄ™ biskupiÄ….
Pomimo że niczego nie słyszałem, domyśliłem się, iż podejmowali ważką
decyzję dotyczącą pierwszego z przybyłych. Sprawiali wrażenie jakby
nienawidzili go i obawiali się zarazem, on zaś najwyrazniej podzielał ich
uczucia. Jego oblicze przybrało jeszcze bardziej posępny wyraz, ale okazało się,
że jego prawa ręka drżała, gdy usiłował chwycić się oparcia krzesła.
Biskup wskazał na pustą półkę i kominek (płomienie przygasły pośród
niemożliwych do rozpoznania zwęglonych szczątków), a jego twarz wyrażała
niepohamowaną odrazę. Pierwszy przybyły uśmiechnął się kwaśno i wyciągnął
lewą dłoń ku niewielkiemu przedmiotowi leżącemu na stole. Pozostali, bez
wyjątku, wydawali się przerażeni. Procesja kleryków podeszła do uchylnej
klapy w podłodze, i zaczęła schodzić po stromych schodach na parter.
Opuszczając poddasze odwracali się i wygrażali pięściami pierwszemu z
przybyłych.
Biskup opuścił pokój ostatni.
Pierwszy z przybyłych podszedł do kredensu i wyjął zwój powroza.
Przystawiwszy krzesło, przymocował jeden koniec sznura do haka w grubej,
czarne] dębowej belce stropowej, po czym na drugim końcu zaczął zawiązywać
pętlę. Kiedy uświadomiłem sobie, że zamierza się powiesić, postąpiłem
naprzód, aby mu to wyperswadować albo go uratować.
Zauważył mnie i przerwał swoje przygotowania, przyglądając mi się z
wyrazem triumfu, który jednocześnie mnie zdumiał i zbił z tropu. Powoli zszedł
z krzesła i zaczął zbliżać się w moją stronę, a jego ciemne oblicze o wąskich
wargach rozjaśnił drapieżny, złowróżbny uśmiech.
Poczułem, że grozi mi śmiertelne niebezpieczeństwo i wyjąłem z kieszeni
promiennik, by użyć go jako broni defensywnej. Nie mam pojęcia, skąd
przyszło mi do głowy, że mógłby mi on pomóc. Włączyłem go mierząc w jego
twarz i ujrzałem, jak ziemiste oblicze zaczyna spowijać najpierw fioletowe a
potem lekko różowawe światło.
Jego wilczy, złowróżbny grymas przygasł i zastąpił go wyraz dojmującej
zgrozy. Zatrzymał się gwałtownie, po czym - wymachując dziko rękoma -
zatoczył się chwiejnie do tyłu. Zobaczyłem, że przesuwa się w stronę otwartej
uchylnej klapy w podłodze i próbowałem krzyknąć, aby go ostrzec, ale mnie nie
usłyszał. W następnej chwili runął w głąb otworu i zniknął mi z oczu.
Miałem trudności w podejściu do schodów, ale kiedy tam dotarłem, na
podłodze poniżej nie dostrzegłem zmasakrowanych zwłok. Miast tego
usłyszałem tupot kroków ludzi wchodzących na górę. W dłoniach nieśli lampy.
Usłyszałem ich kroki, gdyż czar chimerycznej ciszy prysnął; znów odbierałem
dzwięki i widziałem postaci, normalnie i trójwymiarowo. Coś najwidoczniej
ściągnęło tu tych ludzi. Ale co?
Czy nie usłyszałem jakiegoś hałasu?
Dwóch ludzi (z wyglądu prostych wieśniaków) idących na czele
dostrzegło mnie i zamarło w bezruchu. Jeden z nich zakrzyknął głośno i
dobitnie:
- Arrh! Toż to był on? Znów?
W tej samej chwili odwrócili się i pierzchli w popłochu. To znaczy
wszyscy, oprócz jednego. Kiedy pozostali uciekli, zobaczyłem samotnego
siwobrodego mężczyznę - tego samego, który mnie tu przyprowadził, stojącego
z lampą w dłoni. Przyglądał mi się ze zdumieniem i fascynacją, ale nie
wyglądało, aby się bał. Wszedł po schodach na poddasze i stanął obok mnie.
Następnie przemówił:
- A więc jednak pan tego dotknął! Przykro mi. Wiem co się stało. To się
już zdarzyło, ale tamten mężczyzna tak się przeraził, że popełnił samobójstwo.
Zastrzelił się. Nie powinien pan zmuszać Go do powrotu. Wie pan czego On
chce? Ale pan się nie boi, tak jak tamten. Przydarzyło się panu coś bardzo
dziwnego i przerażającego, ale nie posunęło się na tyle daleko, aby zranić pański
umysł i osobowość. Jeśli zachowa pan spokój i pogodzi się z koniecznością
uczynienia pewnych dość radykalnych zmian w pańskim życiu, będzie pan mógł
spokojnie żyć, ciesząc się światem i owocami pańskiej wiedzy.
Nie może pan tu zamieszkać - i nie sądzę, aby zechciał pan wrócić do
Londynu. Radziłbym wybrać Amerykę. Nie wolno panu próbować niczego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]