[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wanie zbyt blisko, głośno dyszącego mężczyznę o pur-
purowej twarzy. Nie ulegało wątpliwości, że wyciągnął
fałszywe wnioski. W dodatku Delaney, żeby ratować
własną twarz, jeszcze bardziej ją pogrążył:
- Zasłużyłeś na nią, Cameron. Zawsze była dziką kotką
- rzucił na odchodnym.
Wyprowadził Caleba do reszty z równowagi. Gdy tylko
natręt zniknął z pola widzenia, ścisnął obolałe ramię
Maggie dokładnie w tym samym miejscu, co tamten.
- Co to za facet? I skąd mnie zna? wycedził przez
zaciśnięte zęby.
Nie dał jej czasu na odpowiedz, natychmiast pociągnął
ku wyjściu. Gdy tylko wyszli z budynku, podjechał po
nich kierowca, który zastępował chorego Johna. Mag-
gie długo milczała, zbyt wstrząśnięta niesłusznymi po-
dejrzeniami, by udzielać wyjaśnień przy obcym.
- To znajomy Toma - wyjaśniła lakonicznie, gdy trochę
ochłonęła. - Nic dziwnego, że cię zna.
Jak wszyscy.
Caleb wolał nie zadawać dalszych pytań przy kierowcy.
Wkrótce dojechali na miejsce. Ledwie zamknął za sobą
drzwi, ponownie zwrócił twarz ku Maggie. Pochwy-
ciwszy przerażone spojrzenie, na wszelki wypadek bez
głębszego zastanowienia uznał je za dowód winy. Nie
rozumiał, co widzi w tak odrażającej kreaturze. Stanął
pod ścianą z rękami w kieszeniach. W przyćmionym
świetle lampy
S
R
wyglądał oszałamiająco. Biała koszula pięknie kon-
trastowała z ciemną cerą i smokingiem. Niebieskie
oczy rzucały grozne błyski.
Czyżbyś już szukała dla mnie następcy?
Chyba jesteś chory! Nie zamierzam wysłuchiwać tego
rodzaju pomówień! - Usiłowała go wyminąć, ale po-
nownie złapał ją za ramię, w tym samym miejscu co
wcześniej. Tym razem nie powstrzymała okrzyku bólu.
Caleb przyjrzał się jej uważniej. Dopiero teraz zauwa-
żył chorobliwą bladość cery. Rozszerzone ze strachu
zielone oczy błyszczały jak w gorączce. Wyglądała,
jakby miała zemdleć.
Co z tobą, Maggie? - spytał, na serio wystraszony.
Nic.
Nie wierzÄ™.
Jeśli nie dostrzegasz tego, co widać jak na dłoni, nie
zasługujesz na wyjaśnienie. - Oswobodziła rękę, minęła
go i wyszła do sypialni.
Lecz Caleb nie dał za wygraną. Podążył za nią.
- Czy dlatego unikasz odpowiedzi, że odgad łem, co
kombinujesz? Jak możesz, Maggie?! Prze cież ten typ
jest odrażający, robi wrażenie brutala.
Powiedz, całowałaś się z nim?
Odpowiedziała mu cisza. Maggie nie miała siły odpie-
rać absurdalnych zarzutów. Załamał ją do reszty. Sie-
działa na łóżku jak skamieniała, z otwartymi ustami,
patrzÄ…c przed siebie niewidzÄ…cym wzrokiem. Caleb
pojął, że przesadził. Podszedł bli-
S
R
żej. Maggie odchyliła się tak gwałtownie, że upadła na
posłanie. Gdy usiłował ją podnieść, jej twarz wykrzy-
wił grymas bólu.
- Boli! -jęknęła.
Caleb oprzytomniał w mgnieniu oka. Usiadł obok.
Co? Zrobiłem ci krzywdę? Pokaż.
Nie ty. - Półprzytomnie pokręciła głową. - Tamten.
Caleb ostrożnie podwinął rękaw. Na widok pięciu fiole-
towych śladów palców zaklął paskudnie.
Czemu mi nie powiedziałaś?
Nie dałeś mi okazji.
Miała rację. Wystarczyło jedno uważne spojrzenie, a
uniknąłby poważnego błędu. Palił go wstyd. Słynął
przecież z umiejętności błyskawicznej i trafnej oceny
sytuacji. Gdyby dorwał drania, który skrzywdził kobie-
tę, jego kobietę, udusiłby go gołymi rękami.
Powiedz mi, co tam konkretnie zaszło - poprosił już
Å‚agodnie.
Jeśli zaraz nie nałożę maści z arniki, jutro będzie go-
rzej.
Zaraz ci przyniosę. - Poderwał się na równe nogi, nie-
zrażony wymijającą odpowiedzią.
Dręczony wyrzutami sumienia, że tak niesprawiedliwie
ją osądził, myślał tylko o tym, by ulżyć jej w cierpie-
niu. Po chwili wrócił z tubką i delikatnie wmasował
lekarstwo w posiniaczoną skórę. Nagle Maggie ogarnę-
ło znużenie. Lecz gdy ujął jej twarz
S
R
w dłonie, odwrócił ku sobie i wyszeptał: prze-
praszam", stopniało jej serce. Dojrzała wreszcie do wy-
jawienia całej prawdy o sobie. Gdyby to zrobiła, nie
musiałaby więcej odgrywać żałosnej farsy, znosić
uszczypliwych uwag i podejrzliwych spojrzeń. Lecz
gdyby Caleb odkrył, że przeszła drogę przez mękę z
beznadziejnej, nieodwzajemnionej miłości, gardziłby
nią jeszcze bardziej. Na razie wystarczyło jej, że całuje
ją, pociesza, pielęgnuje. Wolała nie ryzykować zwie-
rzeń, żeby nie stracić choćby tego, co zechciał jej ofia-
rować.
Tej nocy tulił ją do siebie jak skrzywdzone dziecko.
Uspokojona, wyczerpana burzliwymi wydarzeniami,
postanowiła odłożyć wewnętrzne przygotowania do
rozstania na następny dzień. Wkrótce zasnęła, głęboko.
Tydzień pózniej, w słoneczny, letni dzień Mag-gie ma-
lowała na tarasie, wspominając wieczór, w którym Ca-
leb opatrywał jej ranę. Dostrzegła wtedy w jego oczach
niezwykły blask, jakiego nigdy wcześniej nie widziała.
Od tamtej pory wiele się między nimi zmieniło. Ogól-
nie biorąc, zapanował pokój. Caleb zaczął jej okazywać
szacunek, albo tak jej się tylko zdawało. Zaczęła po-
krywać płótno szerokimi pociągnięciami pędzla, jakby
chciała zamazać nierealne złudzenia. Nagle zadzwonił
telefon. Z ulgą podniosła słuchawkę, rada, że ktoś prze-
rwał ciąg niebezpiecznych myśli. Po chwili odłożyła ją
z ponuro zmarszczonymi brwiami. Ca-
S
R
łeb wzywał ją do biura. Ogarnęły ją złe przeczucia.
Zmieniła zaplamiony farbą kombinezon na zwykłe
spodnie i sweter. Włosy zostawiła związane w koński
ogon.
Gdy dojechała windą na ostatnie piętro biurowca, za-
skoczyło ją, że ponura dotychczas Ivy przywitała ją
szerokim uśmiechem.
- Panna Maggie, prawda? Proszę wejść. Pan Cameron
czeka.
Wprowadziła Maggie do gabinetu. Caleb oglądał przez
okno panoramę miasta. Gdy sekretarka zamknęła za
sobą drzwi, zwrócił ku Maggie poważne, skupione ob-
licze.
Ale mnie wystraszyłeś! - pokryła zakłopotanie nerwo-
wym śmiechem. - Czy stało się coś złego? Chodzi o
Johna?
Nie, z nim wszystko w porządku. Odesłałem go do
Londynu na rekonwalescencję. Prosił, żeby ci podzię-
kować za pomoc. - Okrążył biurko, stanął o krok od
niej. - Ubrudziłaś sobie buzię farbą.
Możliwe. Rzadko patrzę w lustro - przyznała z wypie-
kami na policzkach, ścierając plamę ręką. Czekała na
słowa Caleba jak na wyrok. Z twarzy nie mogła nic
wyczytać.
Posłuchaj, Maggie. Zakończyłem tu pracę. Jutro wra-
cam do Londynu.
Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Opadła na najbliższe
krzesło. Szumiało jej w głowie. Dokładała wszelkich
starań, by opanować rozżalenie. Przecież na to właśnie
czekała. Ona również wykonała
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]