[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tlemeyera?
-Dobrze się na tym zna - powiedział Monk.
-Powinien mu to pan kiedyś powiedzieć
-stwierdziłam.
-Ależ on o tym wie - rzekł Monk.
Nie rozumiem, dlaczego mężczyzni nie potrafią
nikomu powiedzieć, co czują, nawet przyjaciołom
i ukochanym bliskim. Czy zakładają, że wszyscy
wokół są stuknięci? Czy może wydaje im się, że
przyznanie się do uczuć, nawet tak pozytywnych
jak miłość czy uwielbienie, czyni ich w jakiś
sposób
słabszymi?
-Ale z pańskich ust tego nie usłyszał? - zapy-
tałam.
-Nie chce tego ode mnie usłyszeć. Już nie.
-Dopiero jak to wszystko się skończy?
Monk potrząsnął głową.
-To zależy od tego, jak to się skończy.
11
Monk i arcydzieło
Galeria Greenwald zapełniona była rzezbami i
obrazami, których ceny, jak mogłam się domyślać,
były astronomiczne. W przeciwnym razie nie
znajdowałaby się na Union Square, nie byłaby
otwierana wyłącznie na umówione spotkania z
klientami i nie byłaby chroniona przez uzbrojonych
strażników na zewnątrz i wewnątrz.
Przywitała nas wysoka, szczupła Brytyjka, ubra-
na w sposób wyrafinowany, można nawet powie-
dzieć ostry. Każdy brzeg jej ubrania, na ramionach,
biodrach czy talii, wydawał się ostry jak brzytwa.
Nawet rysy twarzy miała ostre. Ktokolwiek się do
niej za bardzo zbliżył, ryzykował podcięcie gardła
przez wystające kości policzkowe, kanciasty podbró-
dek lub czubek wycyzelowanego chirurgicznie nosa,
który unosiła do góry, jakby chciała utrzymać go
wysoko ponad naszym zatęchłym odorem.
- Nazywam siÄ™ Prudence Greenwald, jestem
właścicielką galerii. Pan Collins już czeka na pań-
stwa detektywów. Jest na zapleczu - powiedziała z
wysublimowanym brytyjskim akcentem. - ProszÄ™
za mną. Proszę nie dotykać dzieł sztuki.
Akcent był udawany, jakby przyjęła go tylko
dlatego, że szedł w parze z operacjami plastycznymi.
No dobrze, nie wiem, czy to prawda, ale bardzo
chciałam w to wierzyć. Nawet nie zamierzałam
142
wyprowadzać jej z błędu, że nie jestem detektywem,
a Monk pełni obowiązki szefa wydziału zabójstw.
Podobało mi się, że uchodzę w jej oczach za bardzo
ważną figurę.
-Ma pani któryś z tych znanych obrazków z psami
grającymi w pokera? - zapytałam. - Uwielbiamy
je.
-W tej chwili niestety nie - odparła.
-Może portret Elvisa? - zapytałam.
Rzuciła mi pogardliwe spojrzenie.
-Niestety obawiam się, że również nie.
- Hm, w takim razie myślę, że dzisiaj tylko sobie
pooglądamy - powiedziałam.
Maksa Collinsa zastaliśmy, kiedy podziwiał ja-
kiś wielki splot drutów przypominający gigantycz-
ną, zwymiotowaną przez kota, skołtunioną kulkę
sierści. Rzezba stała na białym postumencie oświe-
tlona punktowym halogenem.
Collins nosił swój idealnie skrojony garnitur w
taki sposób, jakby sam go sobie pokazywał na
wybiegu dla modeli. Rozejrzałam się i nie zobaczy-
łam nigdzie jego odbicia. Najwidoczniej wystarczyło
mu wyobrażać sobie, jak znakomicie wygląda. Miał
około trzydziestu pięciu lat, zęby tak białe i skórę
tak złocistą, że pewnie sam George Hamilton był
jego fanem i słał do niego listy.
-Jestem wdzięczny, że zgodził się pan tutaj
przyjechać, kapitanie - powiedział na powitanie
Collins, wyciągając rękę do Monka, który
uścisnął ją i skinął na ranie z prośbą o
chusteczkę. - Naprawdę nie mogłem przełożyć
tego spotkania w galerii. Te wspaniałe dzieła
nadeszły od pewnego prywatnego kolekcjonera,
który je sprzedaje, by zebrać fundusze na nowe
przedsięwzięcie. Jego strata. Mój zysk.
-O ile wiem, w ostatnim czasie to pan ponosił
143
straty - powiedział Monk, wycierając ręce. - Dzięki
inwestycyjnemu doradztwu Allegry Doucet.
-Powiem tyle, że swoje zainteresowania inwe-
stycyjne koncentruję teraz na dziełach sztuki.
-Zarzucił pan porady astrologiczne? - zapytałam,
odbierajÄ…c od Monka chusteczkÄ™ i zamykajÄ…c jÄ…
w woreczku ziploc, który wcisnęłam do torebki.
-Wciąż czytam horoskop w Chronicie", jednak
kiedy inwestuję, nie opieram się już na
gwiazdach.
-Ta olśniewająca rzezba będzie szczególnie do-
brą inwestycją - wtrąciła Prudence. - To jedna z
najlepszych prac Lofficiera. Nosi tytuł
Egzystencja.
Monk odwrócił wzrok z obrzydzeniem.
-Nie podoba się panu? - zapytała Prudence.
-To coś nie ma żadnego kształtu - powiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]