[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w pierwszym rzędzie, zawsze zachowywał się jak pierwszorzędny dżen­
telmen. A raczej jak pierwszorzędny lokaj, uświadomiła sobie.
Nigdy się nie dowiedziała, skąd się wzięły jego nienaganne maniery. Ci,
którzy żyli z występów na scenie, rzadko kiedy pytali innych o ich przeszłość.
- Sammy, to znaczy Cabot, co się stało? Gdzie się podziała twoja...
twoja...
- Sierść?
- Tak. Nie poznałam cię. I dlaczego odgrywasz lokaja?
- To nie jest rola - powiedział Cabot. - Letty, mój ojciec był lokajem
u lorda Prescotta. Od najmłodszych lat uczył mnie, jak być lokajem.
Na pytające spojrzenie Letty odpowiedział śmiechem.
- Przecież nie urodziłem się pokryty włosami. Ale gdy zacząłem dora­
stać, robiłem się coraz bardziej owłosiony. Wkrótce stało się oczywiste, że
z powodu swojego wyglądu nie będę mógł pójść w ślady ojca. Więc poje­
chałem do Londynu, gdzie zacząłem pracować w teatrzykach rewiowych.
I tak poznałem twojąmatkę i ojczyma. To były wspaniałe czasy - rozrzew­
nił się. - Jednak lata mijały i zaczęły mi wypadać włosy. Doszło do tego,
że przyklejałem sobie nitro na twarzy, żeby wyglądać tak, jak na plaka­
tach. W końcu, cztery lata temu, musiałem ostatecznie pożegnać się ze
sceną.
- Tak mi przykro - powiedziała cicho Letty.
Cabot spojrzał na nią zdziwiony.
- A mnie nie. Mogłem wreszcie poszukać pracy jako lokaj. Odwiedzi­
łem kilka agencji, ale nikt nie chciał zatrudnić pięćdziesięcioletniego lo­
kaja bez doświadczenia. Aż pewnego dnia poszedłem na spotkanie w spra­
wie pracy i rozmawiałem z pewną miłą, prostoduszną kobietą, która
potrzebowała prawdziwego londyńskiego lokaja dla swojego brata. Poda­
łem nazwisko lorda Prescotta jako rekomendację i... znalazłem się tutaj.
- I to ci się podoba? - spytała zaciekawiona Letty. - Nie tęsknisz za
światłami wielkiego miasta, za starymi znajomymi?
- Nie za bardzo - odparł. - Chociaż wciąż mam kontakt ze starym Ben-
nym. - Tak przyjaciele nazywali Bena Blacka, Ludzkie Dynamo. - Mam
wszystko, czego pragnę, Letty. Ludzie, którym jestem równy, szanują mnie,
a przynajmniej większość z nich, dbam o piękny dom i, co najważniejsze,
zajmuję się tym, co zawsze chciałem robić.
Pokiwała głową w zamyśleniu.
- Zazdroszczę ci.
Przekrzywił głowę pytająco.
- A to dlaczego?
- Wiesz, kim jesteś, i zawsze to wiedziałeś.
- Och, Letty, przecież ty wiesz, kim jesteś - powiedział serdecznie.
Potrząsnęła głową.
- Kim jestem, owszem. Ale nie wiem, gdzie jest moje miejsce na ziemi.
- Ależ Letty! - Gorączkowo szukał odpowiedzi na jej niewypowiedzia­
ne pytanie. - Twoje miejsce jest na scenie, by dawać ludziom radość. Jak
nikt inny potrafisz sprawić, by widzowie śmiali się i przytupywali w takt
piosenki.
- Dawać radość ze sceny - wyszeptała. - To tam jest moje miejsce? -
Spojrzała mu w oczy. - Obawiam się, że tam też nie. Przynajmniej dopóki
pewni ludzie w Londynie myślą inaczej.
- Do czego skłonił ich Nick Sparkle? - zapytał Cabot bez ogródek.
Nie będzie winić Nicka za to, co zrobiła z własnej nieprzymuszonej woli.
Gdyby miała wybierać jeszcze raz, zrobiłaby to samo. Czyżby? Zakłułoją
sumienie, ale przekornie podniosła podbródek. Zrobiła to, co zrobiła, i nie
miała zamiaru za to przepraszać.
- Nie chcę rozmawiać o Nicku. Niech ci wystarczy, że jego tu nie ma
i nie będzie. I na tym koniec. - Zmusiła się do uśmiechu. - Ciągle nie
mogę uwierzyć, że podoba ci się życie na wsi, w tej dziurze z dala od
wszystkiego.
Przez chwilę przyglądał się jej uważnie.
- Taka jest prawda. Jedyna troska, która mąci moje szczęście, to obawa,
że któregoś dnia ktoś odkryje, że doskonały lokaj Cabot był kiedyś Sam-
-Samem, Chłopcem o Twarzy Spaniela.
- Straszne z nich snoby, prawda? - spytała Letty.
- Okropne - potwierdził Cabot.
No pewnie, pomyślała Letty. Bigglesworthowie byli arystokracją, nawet
jeśli nie mieli tytułu. To, że Eglantyna była taka praktyczna i bezpośred­
nia, wcale nie oznaczało, że nie zadziera nosa jak pierwsza lepsza arysto-
kratka.
Letty dobrze znała ten typ. Szczególnie dobrze zapamiętała pewnego
młodzika włóczącego się za kulisami. Miał takie dobre maniery i odnosił
się do niej z wielkim szacunkiem, dopóki w restauracji, do której zaprosił
Letty na obiad, nie zjawiła się jego znajoma. O, wtedy nie tylko zapomniał
imienia Letty, ale wręcz nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że jedli przy
tym samym stole. Po tym wydarzeniu Letty odrzucała następne propozy-
60
cje wspólnych obiadów i kolacji, trzymała się własnych znajomych. A jed­
nak poczuła rozczarowanie. Myślała, że może Bigglesworthowie są inni.
No cóż.
- Do diabła z nimi - powiedziała do Cabota. - Żadna strata.
- Łatwo ci mówić - odparł z westchnieniem Cabot. - Ty nie musisz
z nimi pracować.
- Pracować z nimi? No, no, jakie zgrabne określenie.
- Staram się dawać dobry przykład - rzekł Cabot. - Jeśli będę ich trakto­
wać jak równych sobie, to mogę mieć nadzieję, że w końcu zaczną się tak
samo odnosić do innych. Zwłaszcza ta wiedźma kucharka, Grace Poole...
- Grace Poole? O kim ty mówisz? - spytała zdezorientowana Letty.
- O służbie - odparł Cabot. - A niby o kim?
- To o służbie mówiłeś, że są snobami? - spytała zdziwiona Letty. -
Nie o Bigglesworthach?
- Bigglesworthowie to najbardziej życzliwi i wielkoduszni ludzie, ja­
kich znam. Ale ich służba to zupełnie inna sprawa. Są wielcy w swym
snobizmie. - Uśmiechnął się. - Przy okazji, Letty, doskonale odegrałaś
rolę wielkiej damy. Nie waham się stwierdzić, że wszystkich nabrałaś.
- Naprawdę? - ucieszyła się Letty.
- O tak. Zawsze byłaś dobra w naśladowaniu innych. Wielka szkoda, że
wykorzystałaś swoje talenty w podejrzanych przedsięwzięciach Nicka
Sparkle'a.
Letty przestała się uśmiechać.
- Wydawało mi się, że uzgodniliśmy, aby ten temat...
- Pewnie nie mam prawa cię osądzać - przerwał jej Cabot. - Ale byłaś
takim miłym dzieckiem, Letty. Psotnica, lecz z dobrym sercem.
- Dobre serce mam w dalszym ciągu - oświadczyła Letty. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl