[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Och, proszę się tak nie przejmować, że zgubiła pani oczko, panno
Makepeace - powiedziała głośno Evelyn. - I tak idzie pani wręcz do
skonale. - Zniżyła głos: - Ciszej... Bernardowi bardzo by się nie podo
bało, gdyby wiedział, co knujemy.
Polly skinęła ze zrozumieniem głową.
- Słusznie - szepnęła. - A wracając do do panny Bede... Najważ
niejszą sprawą jest ustalenie, jakie są jej plany na najbliższą przyszłość.
Czy mogłaby pani, Evelyn, poprosić ją, żeby tu przyszła?
179
- Oczywiście. - Evelyn wstała i rzuciła szybkie, ukradkowe spoj
rzenie w kierunku syna. Bernard przewrócił stronicę książki.
Poszła prosto do pokoju Lily i dyskretnie zapukała. Nikt nie odpo
wiedział. Sądząc, że Lily może być w bibiotece, ruszyła schodami w gó
rę, gdy wtem usłyszała nad głową odgłos kroków, tam i z powrotem
wzdłuż korytarza. Zatrzymała się. Kto to może być?
Avery zajmował pokój na piętrze, ale jak na niego kroki były zbyt
lekkie. Kathy albo Merry? Za pózno było, by mogły jeszcze pracować,
a poza tym Teresa i jej blizniaki co noc gromadziły wokół siebie cały
dwór i czyjakolwiek nieobecność byłaby zle widziana. Pozostawała
tylko Lily.
Lily? Jeśli istotnie była to Lily, Evelyn powinna o tym wiedzieć.
Powoli, ostrożnie weszła na drugie piętro. Wychyliła się zza rogu i spoj
rzała w głąb mrocznego, skąpo oświetlonego hallu.
Lily chodziła nerwowo tam i z powrotem obok drzwi prowadzących
do sypialni Avery'ego, wykręcając palce i mrucząc coś do siebie pod
nosem. Co jakiś czas zatrzymywała się nagle i z założonymi na piersi
rękami wpatrywała się zdecydowanym wzrokiem w zamknięte drzwi.
Pózniej, tak samo nagle, ramiona jej opadały i podejmowała swój pełen
niepokoju spacer.
Dlaczego Lily nie potrafi...
Ależ tak!
Uśmiech rozjaśnł twarz Evelyn i momentalnie zamarł. Ta dziewczy
na nigdy... nie odważy się... nic nie zrobi... w sytuacji, gdy cały dom
jest pełen ludzi! Cóż, w takim razie - pomyślała z obcąjej dotąd stanow
czością - ona, Bernard, Polly, cała reszta powinna po prostu opuścić
dom, głośno, ostentacyjnie i z równie głośnymi zapewnieniami, że nie
wrócą zbyt szybko.
Uniósłszy spódnicę, podreptała prędko na palcach w dół, a gdy do
tarła do parteru, po raz pierwszy od czasu, gdy była dziewczynką, ruszy
ła biegiem. Chwyciła z wieszaka w hallu czepek i pelerynę i wpadła jak
burza do salonu.
- Co się stało, Evelyn? - Polly, zaskoczona, zaczęła się podnosić,
zapominajÄ…c o swoim stanie.
- Musimy... musimy pojechać... do miasta - wydyszała Evelyn.
Bernard podniósł wzrok.
- Do Little Henty? - spytał. Tak nazywało się skrzyżowanie dróg,
gdzie znajdował się pub, sklep warzywny i jeszcze jeden, z artykułami
kolonialnymi. - Po co?
- Nie do Little Henty. Do Cleave Cross.
180
- Ale to ponad trzydzieści kilometrów stąd! - powiedział Bernard,
zdumiony. - Jest ósma wieczorem. Czy nie możemy pojechać rano?
- Nie. Chcę dotrzeć na miejsce z pierwszym brzaskiem, tak żeby
śmy mogli zobaczyć wschód słońca w porcie. To coś w rodzaju święta
dla... dla panny Makepeace.
Oczy Polly rozszerzyło niedowierzanie.
- Smutno jej tak tu siedzieć cały czas... I ten okropny, budzący
mdłości zapach mokrego popiołu! Prawda, moja droga?
- Aa... - Polly zamknęła otwarte dotąd usta. - Oczywiście.
- No widzisz, Bernardzie? Idz i pakuj bagaż. Wystarczy zwykła tor
ba, na jednÄ… noc... A potem poszukaj Hoba.
- No dobrze - mruknął Bernard. Podniósł z fotela swoje długie,
chude ciało i rzucił książkę. - Powiem pannie Bede, żeby też była goto
wa.
- Nie! - wykrzyknęła nerwowo Evelyn. Bernard spojrzał na nią ze
zdumieniem. - To znaczy, nie ma takiej potrzeby. Panna Bede nie jedzie.
- Jak to?
- Jutro przychodzi cieśla, żeby się rozejrzeć w sprawie odbudowy
stajni.
- A kuzyn Avery? - w głosie Bernarda pojawił się cień podejrzliwo
ści.
- On też zostaje - powiedziała gładko Evelyn. Odkryła, że kiedy raz
się skłamie, kolejne kłamstwa przychodzą z wielką łatwością. - Zdajesz
sobie chyba sprawę, Bernardzie, że to on poniesie koszty odbudowy,
prawda? Oczywiście, że będzie chciał zostać i pomóc w podjęciu wszel
kich niezbędnych decyzji.
Mówiła zadziwiająco władczym tonem i zauważyła, że ten nowy
sposób bycia zmieszał Bernarda. Pomodliła się w duchu, żeby zanadto
nie naciskał. Liczba przeszkód, jakie mogła pokonać w ciągu dnia, była
ograniczona, a czuła, że w dzisiejszym, szczególnym dniu już i tak prze
kroczyła swoją dawkę.
Przyglądał się jej przez chwilę. Wreszcie wykonał grzeczny ukłon
w kierunku Polly - Evelyn miała wrażenie, że towarzyszyło temu coś
w rodzaju wzruszenia ramion - i powiedział:
- Idę się spakować.
W dwadzieścia minut pózniej Bernard, Polly i Evelyn stali pośrod
ku hallu, obwieszczając wrzaskliwie wszem wobec swój zamiar spędze
nia nocy poza Mill House.
181
upełnie jakby jacyś szaleńcy opuszczali swoją kryjówkę... Drzwi
trzaskały, padały wykrzykiwane na głos polecenia, stukały po drewnia
nych podłogach obcasy. Avery, odważywszy się zajrzeć na najwyższe
piętro, zastał Merry śpieszącą na dół z parą damskich butów w jednej
ręce i podróżną apteczką w drugiej. Jej wielki brzuch kołysał się z boku
na bok.
- Co się dzieje ? - spytał.
- Poszaleli, to się dzieje! - uniosła ku niemu głowę. - Wymyślili,
żeby jechać do Cleave Cross.
- Dzisiaj? - spytał z niedowierzaniem Avery.
- Nie tylko że dzisiaj, ale teraz, zaraz. Hob już czeka z powozem.
A, co tam... Może uda nam się trochę przespać tej nocy. Dzieci Teresy
mają naprawdę płuca jak dzwon - powiedziała zafrasowana i zostawiła
go samego.
Avery wrócił do swego pokoju. Jaka szkoda, że nie widać stąd pod
jazdu... Nie, nie będzie schodzić na dół i przyciskać nosa do frontowe
go okna, by obserwować ich odjazd. A jednak nie opuszczało go dręczą
ce uczucie, że został porzucony - nie, że ona go porzuciła.
Był zły, że wyjechała bez słowa, nawet jeśli miało to być tylko na
jedną noc. Nagle zdał sobie sprawę, że niedługo Lily wyjedzie nie tylko
na jednÄ… noc, ale na zawsze. Ciekawe, czy zrobi to tak jak teraz, po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]