[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nędzarzy przycupnęło czterech biednie odzianych, niedożywionych młodzików, którzy
podążali za gladiatorami przez całe miasto. Trzymali się na dystans, lecz jak sądził Conan,
czyhali tylko, aż cyrkowcy wystarczająco opiją się winem i innymi mocniejszymi trunkami,
by spokojnie można było ich ograbić. Dath podszedł do owych rzezimieszków i
zignorowawszy powitalne obelgi i impertynencje, wdał się z chłopakami w długą,
prowadzoną przyciszonymi głosami dyskusję. Niebawem wszyscy razem gdzieś się oddalili.
Conan niezbyt się tym przejął. Dath pasował do swych nowych znajomych wiekiem i
usposobieniem, a na dodatek czuł się w Luxurze bardziej swojsko aniżeli Conan czy
Roganthus. Spryt i znajomość stygijskiego pozwalały mu należycie o siebie zadbać.
Prawdopodobnie udało mu się przekonać gromadkę młodocianych rzezimieszków, by
zmienili obiekt swego zainteresowania.
Zresztą żaden z cyrkowców nie miał przy sobie broni z prawdziwego zdarzenia,
niczego oprócz długich na stopę sztyletów. Conan postanowił, że musi zachować ostrożność i
nie dozwolić, by nadmiar alkoholu zmącił mu zmysły.
Gdy tak rozważał sytuację, zaczepił go istny szczur nabrzeżny, jeden z tych, którzy
podpici czyhali na okazję u wejścia do gospody.
Półnagi, potężny Stygijczyk wyglądał, jakby mógł jedną ręką holować barkę do
Khemi lub dotrzeć tam samemu wpław, i to bez odpoczynku. Obdarzony dobrym słuchem
portowy tragarz włączył się do rozmowy przy szynkwasie.
Namphecie, od tych historii o twoich wyczynach na arenie zbiera mi się już na
mdłości! Co do was, cudzoziemcy, musicie wiedzieć, że są wśród nas tacy, co z łatwością
mogliby wam dorównać i pokazać równie udatne sztuczki. Ba, może nawet byśmy was
prześcignęli, gdyby nie to, że wszyscy paramy się uczciwą pracą!
Roganthus, kiwający się leniwie nad swoją skorupą, zareagował pierwszy. Nie miał
zwyczaju puszczać obrazy płazem.
Hotaj człowieku! Nie bądz taki szybki w wydawaniu sądów! Może nie wiesz, że
jesteśmy zawodowcami? Osiągnęliśmy mistrzostwo w naszej sztuce. Niewielu jest w stanie
pójść z nami w zawody&
Ja tam nie widzę powodu, żeby się was bać. Stygijczyk zerknął
porozumiewawczo na swego kompana, wyższego i chudszego, lecz o równie szpetnej twarzy,
który stał tuż za nim, szczerząc w drwiącym uśmiechu wielkie, koślawe zębiska.
Podnosisz ciężary, czy się mylę? Ja w jeden dzień dzwigam więcej, wyładowując barki na
porannej szychcie, niż ty podczas letniego objazdu śmierdzących shemickich wioch!
Beknął głośno. Macie się za wojowników? Cóż, Lufar i ja stoczyliśmy więcej pojedynków
tu, na nabrzeżu, nizli dziesięciu wziętych razem natartych oliwą, napuszonych szczeniaków
na piasku areny! I jesteśmy gotowi pokazać wam, jak to się robi!
Conan zmienił już pozycję, aby, gdy rozpęta się burda, jednym susem wypaść z
oberży, gdzie trudno było o swobodę ruchów, na znacznie po temu dogodniejszą ulicę.
Tragarze stanęli ławą, próbując zastąpić mu drogę, lecz nagle, zgoła nieoczekiwanie, nadeszła
odsiecz.
Dath wraz z ulicznymi rozrabiakami ponownie pojawił się w tawernie. Przybysze
otoczyli pijanych awanturników. Bez jednego choćby ostrzeżenia padły ciosy, zadane
wprawnymi rękami. Conan nie potrafił stwierdzić, czy natrętów potraktowano gołymi
pięściami, mosiężnymi kastetami, czy może nożami.
Tragarze przez chwilę stawiali opór, na próżno jednak. Koniec końców podali tyły,
wypadając w pośpiechu przez otwarte na oścież drzwi tawerny. Zwycięzcy gonili ich jeszcze
przez chwilę, racząc kopniakami na odchodne, po czym wrócili wśród wybuchów okrutnego,
gardłowego śmiechu.
Skuteczne działanie pochwalił Conan, który nie zdołał w tej utarczce zadać
nawet jednego ciosu. Z niejakim podziwem spojrzał na Datha i czwórkę jego nowych
przyjaciół. Wy również moglibyście bez wysiłku nabić sobie kabzy na arenie.
Jeżeli tylko będę miał tu coś do powiedzenia, zostaną wystawieni do walk
odparł szczerze Dath. To dobre, twarde chłopaki.
Wciąż uważam, że pokonałbym tych łobuzów bez niczyjej pomocy burknął
smętnym tonem wyraznie zawiedziony Roganthus.
Lepiej wracajmy, na wypadek gdyby wrócili z portową strażą. Jest ich niewielu,
lecz potrafią dać się nielicho we znaki. Jemain, który najwyrazniej sprowadził Datha do
oberży, jął ponaglać cyrkowców do wyjścia.
Opróżnili zatem kubki i ruszyli z powrotem. Było ich teraz ośmiu, więc z łatwością
mogli dać radę nawet bandzie opryszków. Kiedy zbliżyli się do bram miasta, Dath rzucił
radosnym tonem:
Powiadam ci, Conanie, bardzo jestem rad, że przybyliśmy do Luxuru. Właściwie
już czuję się tu jak w domu!
VIII
TRENING PRZED WALK
W ciągu kolejnych dni po debiucie na arenie Imperium Cyrku, artyści starali się
możliwie najlepiej poznać uroki Luxuru i doszlifować swe umiejętności. Commodorus za
pośrednictwem heroldów i glinianych tabliczek na murach, gdzie wywieszano ogłoszenia
publiczne, zapowiedział kolejny występ trupy Luddhew. Czasu na przygotowania pozostało
niewiele. Specjalne widowisko zaplanowano jako wstęp do tradycyjnych obchodów Dnia
Bast.
Wieści o zbliżających się igrzyskach wywołały przyjemne poruszenie wśród
mieszkańców miasta.
Prace nad przystosowaniem amfiteatru przyspieszyły tempa.
Nawet Conan, dając się ponieść ogólnemu nastrojowi, zaczął się szykować, by
sprostać wymaganiom, jakie obowiązywały na arenie. Kiedy nie trenował na placu ćwiczeń,
gdzie z zapamiętaniem siekł wieloelementowe manekiny, potykał się z żywymi
przeciwnikami. Byli to częstokroć specjalnie przeszkoleni niewolnicy, wprawieni w
posługiwaniu się drewnianymi mieczami i tarczami. Potrafili zwinnie unikać ciosów
zadawanych częstokroć zbyt silnie i gorliwie.
Conan jednak najbardziej lubił pracować z gladiatorami z prawdziwego zdarzenia.
Mógł wówczas uważnie obserwować ich ruchy i wyczucie czasu. Zwykle ćwiczył z Mistrzem
Miecza MuduzayÄ…, uczÄ…c siÄ™ respektu dla czarnego wojownika, specjalisty od sprytnych
zwodów i szybkich, bolesnych kontr zadawanych drewnianą atrapą miecza. Podczas tych
treningów Cymmerianin zarobił moc siniaków i zadrapań, choć trzeba przyznać, że odgryzał
się zawzięcie. Jego zdaniem była to niezbyt wygórowana cena za tak skuteczną naukę. O
przyjacielskiej zażyłości obu mężczyzn mogło świadczyć, że ich trening, mimo iż pozostawiał
na ciele liczne ślady, nigdy nie przerodził się w prawdziwą walkę na śmierć i życie.
Wieczorami, po całodniowej harówce, gladiatorzy odwiedzali niechlubne przybytki
otaczające tawernę Nampheta na nabrzeżu kanału. Mimo iż dzielnica nie wyglądała
zachęcająco, gdyż wokół panowały brud, smród i nędza, oberża wydawała się całkiem
przytulnym miejscem. Zaspokajano tu wszelkie potrzeby cudzoziemców, od flisaków po
poganiaczy wielbłądów. W dzielnicy portowej każdy mógł przepłukać gardło swym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]