[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I ten gest go ocalił.
W tym samym momencie zaświstał w ciemnościach sznur i owinął mu się wokół
szyi; ale napotkał jego dłoń.
Do broni! Do broni! Do broni! , zaczął krzyczeć co sił w piersi, starając się uwol-
nić od sznura.
I w jednej chwili zaczął się koniec świata.
Z diabelskim i nieludzkim wyciem, przesadzając krąg i wyciągając sztylety i bułaty,
czarnolicy mężczyzni w białych turbanach rzucili się na krzyżowców.
Jednak krzyki Konrada zapobiegły zaskoczeniu. Chrześcijanie zerwali się na nogi,
gotowi do walki.
Zamieszanie przerodziło się nagle w okrutną walkę na śmierć i życie, w której uży-
wali wszystkiego: broni, noży kuchennych, pogrzebaczy, gołych pięści, zębów.
Coś zwaliło się prosto na plecy Konrada, który bronił się jak mógł.
W pewnej chwili w zwarciu, twarz napastnika znalazła się o piędz od jego twarzy.
Była przerażająca. Wykrzywiona nienawiścią i okrucieństwem, a jej rysy przypominały
bestię z powodu śliny cieknącej zza zaciśniętych zębów oraz zrenic, rozszerzonych pod
wpływem narkotyków i szaleństwa. To byli asasyni! Straszliwi zjadacze haszyszu, któ-
rych krzyżowcy lękali się bardziej niż czegokolwiek!
Tych fanatyków nasycano przeklętą substancją, a następnie rzucano do błyskawicz-
nych samobójczych ataków, na ogół nocą. Narkotyki czyniły ich jakby szalonymi i nie-
czułymi na zmęczenie i ból. Stanowili prawdziwą plagę dla wszystkich chrześcijańskich
osiedli w Ziemi Zwiętej.
56
Potężnym kopniakiem w dół brzucha Konrad zdołał odepchnąć napastnika; ten
jednak, jakby nic się nie stało, znowu siedział mu na karku. Turlali się jeszcze ze sobą
w pyle ziemi sczepieni. Konrad usiłował odsunąć napastnikowi głowę do tyłu, ciągnąc
ją za włosy, lecz tamten zdawał się nic nie czuć. Krzyżowiec ciągnął z taką siłą, że został
mu w ręku kawałek owłosionej skóry, z kroplami krwi, ale mimo to ucisk zabójcy sta-
wał się coraz silniejszy.
Konrad z wysiłkiem zdołał sięgnąć stopą jego piersi i odrzucić go od siebie. Tamten
potoczył się, ale zaraz powstał w jakimś małpim tańcu. W tejże chwili strzała utkwiła
mu w piersi. Ktoś przyszedł z pomocą.
Mężczyzna zatrzymał się, spojrzał na grot tkwiący w szacie, potem wściekłym ge-
stem wyrwał go, nie bacząc na strumień krwi, wytryskujący z rany.
Dosięgła go druga strzała, lecz asasyn zabójca ciągle zbliżał się do Konrada, który
patrzył na niego przerażony.
Strzała w udo, i jeszcze jedna w ramię; tamten jednak doszedł do skamieniałego ze
strachu krzyżowca, uchwycił go za szyję i zaczął dusić.
Powoli, nieubłaganie, uścisk pozbawiał mnicha oddechu. Krzyk przerażenia wy-
rwał mu się z piersi, starając się przecisnąć przez zduszone gardło, ale na próżno... na
próżno!
Aaaaaaach! .
Konradzie! Konradzie! Co ci? Co ci? Obudz się, Konradzie! Obudz się! .
Konrad otworzył powieki i zdumiał się, widząc twarz Gadda zamiast twarzy za-
bójcy.
Uspokój się, Konradzie! Spokojnie! To była senna mara! To tylko mara! .
Gaddo szarpał go za ramiona, starając się całkiem go rozbudzić.
Konrad otarł pot z twarzy, potem usiał na łóżku, trzymając głowę w dłoniach.
Tak, tak, obudziłem się, obudziłem. Nic się nie stało . I po przerwie dodał:
Mówiłem ci, że poobiednia drzemka wywołuje u mnie ból głowy .
Chcesz szklankę wody? .
Jeszcze się pytasz? odparł z uśmiechem. Tak, daj mi wody, również do obmy-
cia twarzy .
Chcesz odprawić mszę? .
Nie, nie teraz. Wyjdę na ten spacerek, o którym ci wspominałem. Przy okazji
w pełni otrząsnę się ze snu. Od kiedy tu jestem, muszę mieć spokojny umysł, by odpra-
wić mszę. O wszystkim myśl ty. Odprawimy za godzinę, dobrze? .
Dobrze, rzekł Gaddo wychodząc, jak chcesz .
A przy okazji, czy twoim zdaniem, warto pogawędzić z kimś z rodziny
Sciancatich? .
Gaddo przystanął w drzwiach. Nie, nie warto .
Dlaczego? .
57
Dlatego, że wyjechali .
Wyjechali? .
Gaddo zawrócił i oparł się ramieniem o drzwi. Beatrice Sciancati była sierotą. Cała
jej rodzina to stary wuj i jego żona, którzy ją wychowywali. Wielkiej zacności ludzie,
którzy ze wstydu prawie nie wychodzili z domu. Mówiłem ci, że Beatrice była kochanką
możnych panów i nikt nie mógł jej niczego zabronić. Dysponowała pokazną rentą oso-
bistą, pozostawioną jej przez rodziców i starzy wujostwo nie mieli na nią żadnego wpły-
wu. Nie przyszli nawet na pogrzeb. To znaczy, nikt nie przyszedł na pogrzeb. Za kara-
wanem szedł tylko ksiądz. Sprzedali wszystko i udali się do sanktuarium w Compostel-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]