[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie przyszedłeś na śniadanie.
Przeniósł wzrok na Carly.
- Pojechałem bardzo rano do biura.
Podniósł Rhetta i zbliżył się do Carly na odległość kilku centymetrów.
- Musimy porozmawiać.
Przełknęła głośno ślinę.
- Kolacja czeka. Rhett jest głodny.
S
R
- Jeść, jeść, jeść - powtarzał zabawnie Rhett.
- Pani Duncan! - Mitch uniósł głos, a gosposia pojawiła się w drzwiach w cią-
gu sekundy, jakby czekała na jego polecenia. - Niech pani nakarmi Rhetta i położy
go spać. Zjemy z Carly pózniej i sami się obsłużymy.
- Tak, proszę pana, z przyjemnością. - Uśmiechając się, gosposia zabrała
chłopca do kuchni.
Carly nie mogła znieść bycia sam na sam z Mitchem.
- Nie sądzę, że...
Ruchem ręki powstrzymał ją.
- Mamy mnóstwo rzeczy do omówienia, zaczynając od śmierci Marlene.
Carly myślała, że się przesłyszała, ale on kontynuował:
- Frank Lewis zlokalizował samochód, który potrącił Marlene. Kierowcą oka-
zał się student college'u, który przyznał się, że w czasie jazdy zmieniał płytę CD i
nie patrzył na drogę. Gdy potrącił Marlene, spanikował i uciekł, bo wcześniej wypił
kilka piw. Kiedy potem się dowiedział, że umarła, bał się ujawnić, bo wiedział, że
trafiłby do więzienia. Ukrył samochód i dopiero niedawno odstawił go do warszta-
tu. Frank przekazał te informacje policji.
- Dziękuję. Razem z rodzicami chcieliśmy znać prawdę. Współczuję temu
studentowi, ale cieszę się, że twój ojciec nie miał z tym nic wspólnego.
- Ja również. - Rzucił teczkę z dokumentami na stolik do kawy, a dłonie oparł
na jej ramionach. - Nie chcę cię stracić, Carly. Nie chcę być zimnym człowiekiem,
o co mnie kiedyś oskarżyłaś, ani draniem bez serca jak mój ojciec.
- Mitch...
- Wysłuchaj mnie. Zrzeknę się mojej części spadku, aby ci udowodnić, że mo-
je intencje są szczere i że ty jesteś dla mnie najważniejsza.
Prawie krzyknęła z przerażenia.
- Nie możesz tego zrobić!
- To prawda. Nie mogę pozbawić majątku ani mojej siostry, ani braci. -
S
R
Uwolnił ją ze swojego uścisku i sięgnął po teczkę z papierami. - Sporządziłem do-
kument, który dzieli mój udział w spadku między Rhetta, Randa i Nadię. Wejdzie
w życie dopiero w przyszłym roku, bo najpierw musimy spełnić wszystkie warunki
ojcowskiej woli. Wez je - powiedział, usiłując włożyć dokumenty w jej dłonie.
- Mitch, nie możesz tego zrobić! Nie pozwolę ci!
- Do diabła, mogę zrobić ze swoim udziałem, cokolwiek zechcę! To nie jest
niezgodne z prawem.
- Mitch, to twoja spuścizna. Twoja przyszłość.
- Czy ty niczego nie rozumiesz? Bez ciebie nie ma to dla mnie znaczenia.
Rzucił dokumenty z powrotem na stolik. Wyglądał na sfrustrowanego. Się-
gnął po inną kopertę i podał ją Carly. Jej ręce nawet nie drgnęły.
- Nie chcę, jeśli to jest to samo.
- Nie jest. Nie mogę ci zwrócić córki. Nie mogę cofnąć ostatnich dwunastu
lat, abyś mogła powtórnie przemyśleć swoją decyzję. Mogę ci jednak powiedzieć,
jak ma na imię twoje dziecko, jak wygląda oraz zaprezentować nagranie jej śmie-
chu.
Carly była bliska omdlenia. Straciła siłę w nogach i czuła, jak całe jej ciało
przeszywa strach.
Jeszcze mocniej zacisnęła dłonie z tyłu pleców. Mitch wzruszył ramionami.
- Myślałem, że cię to zainteresuje.
- Interesuje, ale... - Z trudem łapała oddech. Potrząsnęła głową. - A co zrobię,
jeśli się okaże, że popełniłam wielki błąd? Co zrobię, jeśli jest nieszczęśliwa,
opuszczona i niekochana? Jak będę żyć, jeśli się okaże, że zmarnowałam jej życie?
- Nie zmarnowałaś.
- Skąd wiesz?
- Frank Lewis ją odnalazł.
- To chyba nie jest w zgodzie z prawem?
Westchnął.
S
R
- Chyba nie jest, ale chciałem, żebyś odzyskała spokój ducha. Nie popełniłaś
błędu, Carly.
- Na pewno?
- Jestem o tym przekonany. Usiądz. - Przycupnęła na fotelu obok stolika, bo
jej kolana ledwo trzymały ją w pionie.
Mitch otworzył kopertę.
- Zaczekaj! Nie mogę się z nią kontaktować ani jej zobaczyć.
- Spokojnie. Frank wykasował wszystkie dane adresowe ze swojej bazy da-
nych. Nawet jeśli bardzo byś chciała, nie miałabyś szansy dowiedzieć się, gdzie
mieszka.
- Dobrze. Powiedz mi tylko jedną rzecz... Czy jest szczęśliwa?
Mitch zajrzał do środka koperty.
- Tak. Chcesz zobaczyć jej zdjęcie?
- Tak. Nie!
- Chcesz znać jej imię?
Taka wiedza nikomu nie powinna zaszkodzić. Przytaknęła.
- Ma na imię Katherine. Nazywają ją Katie.
- Katie. - Kilkakrotnie powtórzyła imię córki.
- Nie jest samotna, Carly. Ma kochających rodziców i młodszą siostrę, która
jest również adoptowana.
Może siostra Katie będzie dla niej oparciem jak Marlene dla Carly?
- Dziękuję, Mitch - powiedziała po chwili. - Dobrze jest wiedzieć, że Katie
jest szczęśliwa.
Wyciągnął z koperty kolejną kartkę papieru i podał ją Carly.
- To jest lista agencji, które pomagają nawiązywać kontakt adoptowanym
dzieciom z ich biologicznymi rodzicami. Musimy cię w nich zarejestrować. Kiedy
Katie będzie pełnoletnia, będzie się mogła z tobą skontaktować, jeśli zechce.
Carly przyjęła listę i przycisnęła ją do piersi.
S
R
- Spal wszystko.
- Dokumenty? - Mitch zesztywniał.
- Tak, proszę. Teraz jestem na to gotowa. Pózniej mogę nie mieć w sobie tej
siły.
Zawahał się, po chwili podszedł jednak do kominka, wyjął papiery z koperty i
wrzucił je w ogień, który szybko pochłonął tajemnicę o córce Carly.
- Postąpiłaś słusznie, Carly - powtórzył Mitch. - Wyjdz za mnie, proszę. Nie
dla spadku. Nie dla Rhetta. Nauczyłaś mnie, jak postępować w życiu. Dzięki tobie
to wiem.
- Od dawna wiedziałeś, Mitch - wyszeptała. - Rodzina zawsze była dla ciebie
na pierwszym miejscu. Kocham cię i wyjdę za ciebie. Nie tylko dla dobra Rhetta,
ale dla siebie samej przede wszystkim.
S
R
EPILOG
Dziesięć miesięcy pózniej.
- A cóż to takiego? - zapytała Carly, podchodząc do stolika na tarasie nadmor-
skiej willi, którą wynajęli na swój miesiąc miodowy. Leżała na nim koperta.
Mitch podziwiał kształty Carly w nowym kostiumie bikini, który kupił dla
niej dziś rano. Jej pytający uśmiech uświadomił mu, że nie odpowiedział na pyta-
nie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]