[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gołymi rękoma ściągając rycerzy z siodeł, nie bacząc, że miecze tną
bezbronnych jak sieczkę; nożami szukali miejsca między spojeniami
pancerzy, by dobrać się do rycerskiej skóry. Padali jednak tak gęstym
trupem, iż widoczne było, że choć liczni jak sfora zajadłych kundli,
szarpiących za kudły niedzwiedzia, niedługo zdołają go powstrzymać,
by nie runął na łowcę i nie rozdarł go.
Jakoż na chłopskich tyłach rozległy się dzwięki rogów, a tłum jak
walczył zaciekle, tak nagle rzucił się do ucieczki, by w lesie znalezć
ochronę przed zagładą.
Ale niemieckie rycerstwo brało teraz pomstę za nie spane od mie-
sięcy noce, głód i upokorzenia. Na karkach uchodzących jechały że-
lazne zastępy, tnąc bez wytchnienia, aż ręce mdlały. Razem
z chodzącymi wpadły w las. Ale tu trudniej już ciąć było, bo las pod-
szyty nieprzejrzysty był, a tłumy rozsypały się, szukając schronienia
za pniami i w krzach. Zresztą dzwięki spiżu wzywały już do odwrotu,
rycerze więc powściągali zapalczywość i zawracali w pole, by się na
skraju lasu ponownie uszykować.
Tym razem widok, który uderzył ich w oczy, nie zdziwienie wywo-
łał. Pancerny huf Bolesława przeciął już szeregi wojsk cesarskich od
skrzydła do skrzydła za plccyma saskich kopijników, kładąc mostem
procarzy i łuczników, a zamieszanie wprowadzając w saskie szeregi.
Nim się bowiem odwróciły czołem ku jezdnym, wpadły na nich pie-
sze zastępy polskie. Szyki pomieszały się, walka przedstawiała jedno
kłębowisko ciał ludzkich i końskich, z którego wychynął hufiec Bole-
sława i szedł już pędem na stojących bezładnie i bezradnie pod lasem
pancerników cesarskich. Byli o pół stajania, czasu nie stało na nic,
nawet na sforną ucieczkę, a już z lasu rozlegały się wrzaski wracają-
cego znowu tłumnie chłopstwa.
Henryk stracił głowę, choć o tym jedynie myślał, jak jej nie stracić.
Cisnął tarczę z herbami i złoty łańcuch, by go nie poznano, i spiąwszy
konia puścił go pędem ku brodowi na Widawie, lękając się, by mu nie
odcięto odwrotu. Za nim uczynił to, kto jeno wydolił, gdy reszta
zwarła się już z nadchodzącą nawałą, broniąc jeno życia, bo tylko to
ocalić jeszcze było można.
152
153
Rycerz Gotfryd, który nabrał ducha, widząc, jak bezskutecznie pol-
ski książę usiłuje złamać saskie szeregi, w spotkaniu z chłopami dał
dowody niezwykłego męstwa. Sam się dziwił, jak łatwo mu przycho-
dzi kłaść pokotem przeważającego liczbą wroga. Pędząc za nim, my-
ślał już o chwili, gdy z łupami, brańcami i sławą wróci na swój
zameczek, by do końca życia opowiadać o swych przewagach w dzi-
kim kraju, o którym mało kto słyszał nad Renem. Choć myślenie szło
mu zazwyczaj ciężko, a i zmyślanie niełatwo, wpadł na to, że piękniej
będzie kudły na odkrytych chłopskich głowach przedstawić jako pió-
ropusze na hełmach, kubraki za pancerze, a kije za miecze. Ilość zaś
pobitych wrogów można pomnożyć przez dwa. Można by i przez trzy,
ale trudniej było, zresztą i tak wychodziła pokazna liczba.
Uskrzydlona myśl dodawała rozpędu ociężałemu zazwyczaj ciału
i zawzięcicj od innych ścigając pierzchające chłopstwo, wpadł za nim
w las i nie widział, co się dzieje na polu bitwy. Męstwo swe już nasy-
cił, teraz więc rozglądał się, czyby jakichś brańców wziąć się nie da-
ło. Byli mu niezbędni, bowiem nie był pewny, co się stało z jego
knechtami. Zresztąjeśli Henczka w domu zastanie, pasy z niego drzeć
każe, pozostałych zaś zegna z ziemi i obsadzi ją jeńcami. Knechci
podczas wyprawy zupełnie wyszli z posłuszeństwa i nie dbali o dobro
swego pana.
Ale konno ścigać pieszych w podszytym lesie nie zdało się na nic.
Rycerz rozważył tedy, co mu uczynić wypada. Z pola dochodziły
jeszcze krzyki i jakby się nasilały. Widno bitwa jeszcze trwa, spieszyć
siÄ™ nie trzeba.
Nagle jednak krzyki przeszły w jeden wielki wrzask, któremu jak
echo odpowiedziały głosy z lasu i zbliżały się szybko. Nie bacząc te-
dy, że łeb może rozbić o gałąz, Gotfryd puścił konia w skok i wrócił
na skraj lasu po to, by ujrzeć plecy uchodzących bezładnie towarzyszy.
Przerażenie błyskawicą rozświetliło jego powolny umysł. Uchodzić
na końcu - to śmierć! Bez wahania zeskoczył z konia jak młodzik, nie
myśląc o tym, że dopiero co zapłacił za szkapę połowę cesarskiego
łańcucha, jednym susem znalazł się w kępie krzów i przycupnął
w niej jak zając, z przerażeniem nasłuchując odgłosu kroków nadbie-
gających zewsząd ludzi i modląc się, by nie usłyszeli szczękania jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]