[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z pewnością nie jestem w jego typie.
Louise popatrzyła na nią uważnie.
- Annis, czy właśnie dzięki temu, że hamowałaś
męskie zapędy, pozostałaś niezamężna? Przyznam, że
często się na tym zastanawiałam. Przecież w twoim wie
ku musiałaś już otrzymać co najmniej kilka poważnych
propozycji.
- Co mam ci na to odpowiedzieć, paskudna dziewczy
no! - roześmiała się, rozbawiona tym dwuznacznym kom
plementem. - A tych propozycji wcale nie było tak dużo.
W ostatnich latach starałam się unikać towarzystwa mło
dych mężczyzn, by nie pomnażać zranionych serc. Pano
wie w wieku bardziej statecznym mają, ogólnie rzecz bio
rąc, większe życiowe doświadczenie, i nie tak łatwo padają
ofiarą romantycznych uniesień, dlatego stanowczo preferu
jÄ™ ich towarzystwo.
- Czy dlatego tak lubisz przebywać z lordem? - Louise
nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo zbiła Annis z tropu
lą niewinną uwagą. - Bo on wyraznie lubi, gdy jesteście
razem. Sarah mówi, że jej brat, zazwyczaj w towarzystwie
kobiet znudzony i konwencjonalnie uprzejmy, przy tobie
odpręża się, nabiera wigoru i błyszczy humorem.
Czy to prawda? - zastanawiała się Annis. I skąd to
poczucie satysfakcji na myśl o tym, że to możliwe? To
prawda, po krótkim okresie nieufności zrodziła się mię
dzy nimi przyjazń, a zważywszy na to, że oboje byli
z natury ostrożni, tempo, w jakim się rozwijała, było
138
wręcz zaskakujące. Co więcej, sugestia, że od jej niefor
tunnej wyprawy do piwniczki ich relacje przeniosły się
na nieco bardziej intymną płaszczyznę, nie była wcale
aż tak absurdalna.
Przez kilka następnych chwil Annis doznawała tych sa
mych dziwnych sensacji co poprzedniego dnia, gdy nios
ły ją do domu silne męskie ramiona. Potem jednak rozsą
dek wziął górę i nakazał uciąć wszelkie dalsze spekulacje
na temat jej osoby oraz wicehrabiego Greythorpea, zanim
staną się zródłem żenujących nieporozumień między nimi,
niszcząc to, co uważała za cudowną i naturalną przyjazń ze
szlachetnym dżentelmenem.
- Tak, masz racjÄ™, Louise. Bardzo lubiÄ™ towarzystwo lor
da i nie potrafię sobie nawet wyobrazić, by można go by
ło nie lubić - wyznała szczerze. - To człowiek wrażliwy
i w gruncie rzeczy całkiem sympatyczny, ale proszę cię, nie
wyobrażaj sobie, że nasza przyjazń to coś więcej. Musia
łabym chyba być idiotką, żeby myśleć o jego lordowskiej
mości jako o ewentualnym wielbicielu, on nigdy nie do
strzeże we mnie stosownej kandydatki na żonę. - Oczy
wiście chciałaby wierzyć, że to nieprawda, była jednak na
to zbyt dużą realistką. - Bo choć jestem córką dżentelme-
na i pochodzę z dobrej rodziny, nie należę do sfery lorda
Greythorpea.
Louise wydawała się przez chwilę zdumiona i zawie
dziona, a potem, spoglądając na pałac, rzuciła z żalem:
- A niech to! Fanhope'owie jeszcze tam siedzÄ….
Wiedząc, że Caroline nigdy nie zostałaby z wizytą dłu
żej, niż to było przyjęte, Annis powiodła wzrokiem w ślad
139
za spojrzeniem dziewczyny. Na podjezdzie przed domem
zobaczyła zgrabny powozik.
- Ależ to nie jest powóz na wysokich resorach! To dwu-
kółka. Nie wiem, kto nią przyjechał, ale na pewno nie
Charles Fanhope.
Mrużąc oczy, Louise raz jeszcze przyjrzała się powozowi,
tym razem uważniej.
- To przecież kochany Tom, mój brat! - pisnęła radośnie
i po raz drugi tego dnia puściła się galopem.
Rozdział ósmy
Thomas Marshal, podobnie jak wicehrabia, doczekał
się szybkiej oceny ze strony Annis, która polubiła go od
pierwszego wejrzenia. Bezpośredni styl bycia oraz chłopię
cy wdzięk wydały jej się odświeżającą odmianą po wystu
diowanej grzeczności, jaka cechowała większość młodzień
ców w jego wieku i z jego sfery.
Z przyjemnością przekonała się też, że darzy młodszą
siostrę szczerym i w pełni odwzajemnionym uczuciem.
Większość czasu spędzał na pogwarkach z Louise lub to
warzyszył jej podczas konnych przejażdżek. Jednak już po
krótkim czasie Annis doszła do wniosku, że coś jest nie tak
z tym sympatycznym młodzieńcem, który od rana do wie
czora wręcz tryskał humorem. Tak wyśmienitym, że posta
nowiła przyjrzeć mu się bliżej i parokrotnie przyłapała go
na tym, jak zasępiony wpatrywał się tępo w ścianę, gdy są
dził, że nikt go nie widzi. W takich chwilach ten przystojny
dwudziestojednoletni mężczyzna przemieniał się w stra
pionego chłopca, który nie wie, jak poradzić sobie z prze
rastajÄ…cymi go problemami.
141
Annis lubiła jego towarzystwo, nie zamierzała jednak
angażować się w sprawy, które ani jej nie dotyczą, ani na
wet nie ma o nich bladego pojęcia. Bo cóż w końcu mog
ła wiedzieć o problemach młodych nieżonatych dżentel
menów? Absolutnie nic, i szczęśliwie żyłaby sobie w stanie
błogiej nieświadomości aż do końca pobytu Toma w Ma-
nor, gdyby nie wszedł do biblioteki tego właśnie ranka, kie
dy siedziała tam sama i pisała list do wujostwa.
- Jeżeli szukasz twojego kuzyna, to masz pecha - poin
formowała go, przybierając swobodny ton starszej siostry,
jakim zwykła zwracać się do niego od początku ich znajo
mości. - Deverel pojechał do miasta, ale ma zamiar wrócić
przed lunchem.
- Och, nie szkodzi, to nic ważnego - zapewnił pospiesznie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]