[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Co ja tu robię? - zdziwił się. Zadarł głowę do góry. - Musi ju\ być bardzo pózno! A mo\e nie?".
Opuścił oczy, zobaczył dzbany i wszystko sobie przypomniał. Wszystko z wyjątkiem tego, co jest
w drugim dzbanie. W pierwszym,
-139-
to oczywiste - białe z Shemu... Fagnir nachylił się i stękając, podniósł przesiąknięty zapachem wina
Hełm. Postał chwilę zamyślony, po czym usiadł obok wymagającego oględzin naczynia.
Aromat, który roztaczał Hełm, był bardzo urozmaicony - dołączył do niego nieporównywalny z
niczym bukiet brythuńskiego cierpkiego, aąuilońskiego wytrawnego i... i... co to takiego? .. .a,
oczywiście, stygijski jabłecznik. Nie, co za połączenie! Ambrozja, nektar, napój bogów! Fagnir,
upojony, wwąchiwał się w Hełm. Zaczęła do niego powracać częściowo utracona podczas snu
nietrzezwość.
Wychodzi na to, \e Machara jeszcze nie ma! - radośnie zagrało w piersiach sługi. - Przepadł nasz
indor!".
Fagnir poczuł, \e ma ochotę coś zaśpiewać. Coś dziarskiego. Ale szybko mu się odechciało. Wpadł
na inny pomysł: przejdzie dwie ulice, przelezie przez ogrodzenie, wdrapie się do okna trzeciego z
prawej, obudzi tego leniwego osła, oficjalistę kupca Efrema i namówi na parę dzbanów, grę w
kości i wesołą rozmowę.
Jak pomyślał, tak zrobił. Zało\ył na głowę podarunek od przestępców - \elazną czapkę
(pełniącąjednocześnie rolę pojemnej czary) i wymachując cią\ącymi mu dzbanami, Fagnir wziął
kurs na bramę. Dobił do niej, pozostawiając za sobą dziwnie kręty ślad.
Przed nosem oficjalisty gościnnie otworzyła się furtka. I przez nią na terytorium kupca Machara
wkroczyło przera\ające monstrum.
- Ajajaj! - zmartwił się na głos Fagnir. - A tom się doczekał -ju\ i zwidy mam. Niee, rację miał
Achmed - muszę z tym skończyć.
Postawił dzbany na ście\ce i usiadł między nimi. W tym samym momencie głęboko się zamyślił,
utkwił wzrok w ziemię. Od czasu do czasu spod spuszczonej głowy dobiegało: ...dobrze, \e nie
szczury...", ...od jutra ani kropli..." ... dzisiaj ostatni raz, a od jutra ju\ na pewno...", RzucÄ™. KlnÄ™
siÄ™ na piersi Isztar..." i temu podobne.
Wreszcie Fagnir porzucił świat rozmyślań i podniósł głowę. Potwory były ju\ dwa- do pierwszego
dołączył drugi, tak samo urokliwy: morda jak u indora, sierść jak u capa, topór na ramieniu, na łbie
\elazny hełm. Hełm z czymś sięFagnirowi kojarzył, ale z czym, tego Fagnir nie mógł sobie
przypomnieć.
Zjawy stały jak wkopane, wyciągnięte na baczność jak struna.
- Tak - powiedział uroczyście oficjalista Machara. - Od jutra koniec. Od jutra. A dzisiaj Zwięto
Po\egnania. Co robić, kochani, jeszcze dzisiaj będę musiał was znosić. No i gdzie mielibyście się
podziać, dranie! Ale pamiętajcie: więcej was ju\ nie będzie. Inaczej
140
nie nazywam się Fagnir! Od jutra ani kropli. A\ po grób. Ani, ani!... A teraz siadajcie, trzeba to
uczcić.
Zło\ywszy tę straszną przysięgę, Fagnir machnął głową- Hełm, ledwo trzymający się na niej, upadł
dokładnie na podstawione ręce. Fagnir napełnił go po brzegi - tym razem białym shemskim.
Przestronną, bogato wyposa\oną komnatę oświetlały zapalone przez Sdemaka i \ołnierzy oliwne
lampki, dym zaś wychodził przez wentylacyjne otwory w ścianach.
śołnierze poło\yli władcę na ło\e, niemal tak szerokie, jak to, do którego Haszyd przywykł,
obło\yli go poduszkami, po czym otrzymali od dowódcy pozwolenie na wypicie kubka wina z
zapasów podziemnej kryjówki.
Podobna do tej, w której przebywali, jaskinia była magazynem jadła i wina, było w niej te\
zródełko wód gruntowych. Pozwalało to czteroosobowej grupie ukrywać się pod ziemią przez rok.
A mo\e nawet dwa.
Wojownicy Sdemaka z kubkami w rękach siedli na malutkiej kanapce, ich zmęczone twarze co
chwila rozjaśniał uśmiech. Nie mogli powstrzymać radości, \e wyrwali się z łap nieuniknionej
śmierci, uratowali siebie i wytaszczyli z piekła swojego władcę. A przecie\ mo\liwe, \e w pałacu
oprócz nich nikt nie prze\ył. A im się udało.
Ale nikt z nich, ani \ołnierze, ani Sdemak, ani przebywający w cudownym stanie nieświadomości
Haszyd, nie podejrzewał, \e śmierć ju\ jest wśród nich. I nie były to obmierzłe stworzenia z
siekierami. Tamte potwory mogłyby się wydać zabawnymi zwierzątkami w porównaniu z tym, co
zbli\ało się do zaczajonych w ukryciu ludzi z głębin podziemi. Z głębin Zwiata Demonów.
Sdemak rozumiał radość swoich orłów, ale nie podzielał jej. Staremu wojakowi było cię\ko na
sercu. On, dowódca, porzucił armię. Co prawda by ratować władcę, ale jednak... Uratowanie
Haszyda nie uspokoiło Sdemaka. Co działo się teraz na górze? Skąd wzięły się te stworzenia? Kim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]