[ Pobierz całość w formacie PDF ]
długie drągi dla utrzymania równowagi. %7łeby tak miał teraz jedną z tych włóczni bez grotów,
trzymanych przez Kitharów&
Uważajcie! zakrzyknął gromko, a jego głęboki bas przytłumił wszystkie inne
odgłosy. Kiedy zawołam Croma, z niebios spuści on na was ciemności, zniszczy
waszych
diabłów! Ha, tchórze, boicie się rzucać we mnie, bym nie obrócił ich przeciw wam!
Kitharowie dmuchnęli w groty swych włóczni i wyleciały z nich obłoczki mgły, płynąc przez
powietrze w kierunku Conana. Barbarzyńca przypomniał sobie słowa małego
Bourtai,
które wychrypiał po spotkaniu z czymś takim. Garść mgły, nic więcej, a nie mogłem oddychać .
Conan wyprostował się płynnym ruchem, a w jego dłoni zalśniło jasno ostrze miecza.
Wstrzymał oddech, a chmurki mgły zetknęły się z jego spoconymi policzkami, piersią i osiadły na
włosach. Ujrzał w promieniach słońca wirujące drobiny i wybuchnął
szyderczym
śmiechem rozwiewając je na wszystkie strony. Więc chcieli ściągnąć Conana z kolumny przy
pomocy jakichś śmierdzących wyziewów! Zakaszlał lekko i poczuł palący ból w nosie, lecz
zaśmiał się tylko jeszcze głośniej, jednym ruchem dłoni przykrywając usta i nos większą ilością
włosów.
Nie nauczyliście się jeszcze, głupcy krzyknął że wasze trawiaste diabły nie mają nade mną
żadnej władzy? Nade mną, którego chronią huragany! Rozwiewam wasze
mgiełki,
jak silny wiatr pajęczynę! Czy ten kawałek szkła powstrzymuje was przed użyciem
włóczni!
Zaraz to naprawię! Z tymi słowy roztrzaskał kryształową półkulę rękojeścią swego miecza.
Z ust Ozarka wyrwał się piskliwy okrzyk przerażenia.
Włócznie! rzucił płaczliwie władca. Jego ciało nie oprze się waszym włóczniom!
Strąćcie go na dół, naszpikujcie grotami! Obierzcie jego ciało z kości! Wyrwijcie jego bluznierczy
język!
Lista tortur, które miały spaść na Conana płynęła nieprzerwanie z ust zniewieściałego satrapy, ale
barbarzyńca śmiał się z nich głośno, drwiącym spojrzeniem obrzucając stojących
niepewnie strażników. Nagle wzniósł swój lśniący miecz nad głowę w stronę stojącego w zenicie
słońca.
Teraz, o Cromie! zawołał. Niech ciemność ogarnie tych, którzy ośmielili się drwić z twego
kapłana! Niechaj ich oczy nie oglądają jasności dnia!
Na odległym dachu Taniss machnął dłonią na znak, że zrozumiał hasło, a potem zaczął
opróżniać jedną po drugiej ogromne worki. Chmury czarnego, wirującego pyłu opadały na
głowy Kitharów odcinając drogę promieni słonecznych na dziedziniec, z którego dały się słyszeć
okrzyki trwogi. Ci stojący u podnóża piramidy zdążyli jeszcze wymierzyć i rzucić swymi ciężkimi
włóczniami. Cymmeryjczyk uchylał się przed pociskami, niektóre odbijał
mieczem tak, że spadały raniąc zbitych w kupę strażników. Gdy ciemność ukryła go
przed
spojrzeniami z dołu, wyciągnął ramię i schwycił jedną z włóczni. Jego oczy szukały w kurzawie
lektyki Ozarka, jednak wirujący pył zaczynał już unosić się wokół niego, drażniąc
jego oczy i całkowicie zakrywając dziedziniec. Zaklął pod nosem. Przez chwilę miał
nadziejÄ™,
że uda mu się zakończyć walkę o tron jednym, celnym rzutem, ale szansa ta przepadła wraz z
nadejściem ciemności.
Conan wyszczerzył zęby, jego dzień jeszcze nadejdzie, i to niedługo. Wcześniej jednak musi dotrzeć
do obozu Vigomara, ażeby to zrobić& Postawił stopę na śliskim, złotym pręcie,
rozciągającym się ponad pogrążonym w ciemności dziedzińcem, trzymając włócznię
przed
sobą, jak robili to akrobaci, których widywał w Paikangu.
Duchy wysokich wichrów! zawołał głębokim i potężnym głosem. Wznieście
mnie do waszych siedzib! Zabierzcie mnie z tego bluznierczego miasta, bym mógł
powrócić
znów w waszej chwale i strącić z tronu uzurpatora! Unieście mnie, o wichry, które mi służycie!
Odważnie wstąpił na linę przesuwając przed siebie jedną stopę, a pózniej dociągając drugą
i balansując dla równowagi drzewcem włóczni. Był z siebie bardzo zadowolony. Jeśli potrafią,
niech przejrzą jego magię, jeśli nie, niech się jej strzegą!
Teraz odezwał się ciszej, głosem jakby dobiegającym z większej odległości, który jednak i tak
wprawiał w drżenie złote uszy przymocowane do jego głowy.
Dzięki wam demony wiatru. Zanieście mnie daleko i bezpiecznie sprowadzcie na
ziemię, bym mógł wrócić i zdobyć to miasto ku waszej chwale! Nieeeściee mnieee
bezpiecznieee!
Pozwolił swemu głosowi odpływać, jak gdyby szybko oddalał się od miasta, a był
właśnie
w połowie drogi do dachu, na którym stał Taniss. Lina kołysała się nieco pod jego znacznym
ciężarem i dwa razy omal nie stracił równowagi, i nie spadł pomiędzy zmieszanych
strażników. Przez chwilę chciał nawet cisnąć w tłum włócznię i skoczyć samemu między nich, by
ciąć w ciemności. Posuwał się jednak dalej, ostrożnie, noga za nogą czując, że rozpalone złoto
rani jego stopy. Wreszcie potężnym susem przeskoczył dzielącą go od zbawiennego dachu
odległość i stanął oko w oko z Tanissem. W oczach jego wybawcy
widać
było głęboką mądrość, ale w ułożeniu ust dawała się zauważyć przebiegłość, która nie podobała
się barbarzyńcy. Uśmiech Conana oprócz przywitania wyrażał także
ostrzeżenie.
Zostaniesz wynagrodzony za swój czyn mruknął. Teraz zabierz mnie z tego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]