[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tracić sił na czcze pogró\ki. Po tym, jak Sivitria go oszukała, nie czuł się jej dłu\nikiem, ale
nie mógł znieść myśli, \e będzie tak brutalnie wykorzystana przez tych shemickich drani.
Przynajmniej zbóje powiedzieli, dokąd jadą. Conan przeje\d\ał przez Saridis tylko raz.
Było to jeszcze przed wydarzeniami, które tak rozzłościły Balvadeka. Miasto słu\yło
wędrowcom, kupcom i wszelkim grupom asshuri, le\ało bowiem na skrzy\owaniu wielu
ró\nych dróg w miejscu, gdzie zbiegały się granice czterech miast państw. Ka\de z nich,
Ghaza, Kyros, Anakia i Akkharia, w ró\nym czasie rościło pretensje do Saridis. Jednak jego
ludność nigdy nie uznała zwierzchnictwa \adnego z księstw.
Conan przypomniał sobie, \e Saridis odległe jest o pół dnia jazdy od Varhii, i następne pół
dnia do twierdzy Balvadeka. Asshuri przeprowadzili atak pózno w nocy, więc musieli ju\ być
zmęczeni. Cymmerianin czekał z utęsknieniem, kiedy go zdejmą z tego okropnego zwierza.
Gdyby taka jazda miała potrwać jeszcze długo, nieustanne stukanie kopyt zamieni jego kości
w galaretkÄ™.
Kapitan zwolnił. Po chwili wjechał między Uthana i Deverra.
 Poruczniku Uthan.  Dowódca odezwał się po shemicku, ale z obcym akcentem.
Najwyrazniej nie był Shemitą.
Conan widział tylko jego plecy. Nie chciał jednak drugi raz podnosić głowy i zginać karku.
Uznał, i\ będzie lepiej jeśli pomyślą, \e znów stracił przytomność. Mo\e wtedy uda mu się
lepiej poznać ich plany.
 Tak jest  odpowiedział Uthan głosem pełnym szacunku. Jego postawa zmieniła się
diametralnie.
 Wez dziesięciu najlepszych towarzyszy i przeprowadzcie zwiad, ale nie jedzcie drogą.
Niech wojownicy jadą dwójkami. Dopilnuj, \eby bracia albo przyjaciele nie byli ze sobą w
parze. Wczoraj, zanim jeszcze dotarliśmy do Varhii, straciliśmy Mahkoro i Baashę. To byli
nasi najlepsi zwiadowcy. Dwie kompanie naszych towarzyszy zostały, by strzec Varhii, a
jadąca za nami czterdziestka rannych i wycieńczonych wojowników nie jest w stanie stawić
oporu resztkom armii Reydnu.  Kapitan odwrócił się w siodle i sprawdził tyły kolumny. 
Jedzcie szybko. Spotkamy się na przedpolach Saridis. Mo\ecie się natknąć na szpiegów i
małe oddziały wrogów. Miejcie oczy szeroko otwarte i nie zdejmujcie ręki z miecza. 
Wydał rozkazy w typowy dla asshuri sposób.
Kiedy kapitan odwrócił się do tyłu, Conan, przez szpary zmru\onych oczu, zobaczył jego
twarz. Po wÄ…skim, garbatym nosie, krzywych ustach i osadzonych blisko siebie oczach
Cymmerianin rozpoznał Druvarika, najmłodszego brata Balvadeka. Przera\ony barbarzyńca
zaczął rozmyślać, w jaki sposób ksią\ę się na nim zemści. Wronia klatka, chłosta& łamanie
kołem?
Nie. Conan przypomniał sobie, \e wśród asshuri ulubioną metodą zabijania było uwiązanie
kończyn ofiary do czterech silnych koni i rozpędzenie bestii do galopu. Najpierw ze stawów
wyskakiwały kości, pózniej poganiane zwierzęta odrywały od ciała nogi i ręce. Zanim
nieszczęśnik wykrwawił się na śmierć, przez moment wył z bólu. Ale dla rozszarpywanego na
kawałki człowieka taki moment musiał być wiecznością.
Shemici robili z tych okrutnych zbrodni widowiska publiczne. Przychodziły na nie kobiety
i dzieci. Wszyscy mogli popatrzeć, jak giną wrogowie ich ludu. Conan widział kiedyś
mę\czyzn robiących zakłady o to, która ręka albo noga oderwie się pierwsza. I ci ludzie
mówili, \e Cymmerianie to barbarzyńcy! Lud Conana zaiste był dziki, ale dla swych wrogów
miał siłę i stal. W Cymmerii wrogowie nie ginęli w wymyślnych torturach, które powoli
wysysały z nich \ycie.
Strona 57
Moore Sean U - Conan i szalony Bóg
Słońce leniwie zni\ało się ku horyzontowi. Upał i wyczerpanie pokonały Sivitrię. Zwisała
bezwładnie z końskiego zadu. Conan nie mógł myśleć o niczym innym, jak tylko o pełnych
okrucieństwa sposobach zadawania śmierci i o tym, który z nich czeka go w twierdzy
Balvadeka. Asshuri dał mu odrobinę wody, nawet nie łyk. Ciągłe wstrząsany chodem konia
nie mógł te\ zasnąć. Zrozumiał, \e chcą, by pozostał wyczerpany i osłabiony na tyle, \eby nie
mógł im zbiec. Ale gdyby tylko te psy popełniły jakiś błąd i dały mu szansę ucieczki, mimo
wycieńczenia na pewno by jej nie przepuścił. Rany i zmęczenie nie odebrały mu woli walki
 jeszcze nie. Marzyła mu się okazja, by móc pokazać tym asshuri, \e pół\ywy
Cymmerianin jest więcej wart ni\ którykolwiek z nich.
Wkrótce droga stała się szersza, a jej nawierzchnia równiejsza. Minęli kilka karawan
wyładowanych dębowymi beczkami wozów. Pilnowały ich grupy zbirów wynajętych przez
kupców handlujących winem. Nie były to regularne oddziały, ka\dy stra\nik miał inną zbroję
i inny orę\. Karawany bez słowa zje\d\ały asshuri z drogi. Kapitan Druvarik ledwie kiwał im
głową i jechał dalej. Po obu stronach drogi rozciągały się wielkie sady wysokich jabłoni. Z
ich owoców wytwarzano wyśmienite wino  była to główna gałąz przemysłu w Saridis.
Kiedy kompania Druvarika podjechała pod cię\kie drewniane wrota wstawione w
niedawno wzniesione ogrodzenie, upalny dzień ustępował ju\ dusznemu wieczorowi. Conan
nie przypominał sobie, by wcześniej były w Saridis takie fortyfikacje. Mur miał wysokość
rosłego mę\czyzny. Zauwa\ył te\, \e na bramie, jak długa i szeroka, wyrzezbiony był
wzniesiony ku górze miecz otoczony wieńcem winogron  herb Druvarika.
Conan zrozumiał, \e Saridis nie było ju\ miastem niepodległym. Balvadek nie tracił czasu
przez ostatnie kilka lat.
Czekał na nich tylko Uthan. Siedział okrakiem na koniu, jego twarz przybrała kolor
popiołu, a ręka spoczywała na temblaku.
Druvarik podjechał do niego kłusem.
 Jakie wieści, Uthan? Gdzie są towarzysze, którzy z tobą pojechali?  Mimo \e mówił
cicho, Conan dosłyszał jego słowa,
 W piekle, panie.  śałosna odpowiedz Uthana właściwie wyjaśniała wszystko. 
AReydnu zmobilizował przeciw nam demony  dodał.
 Demony? Ten stary głupiec nie potrafiłby zmobilizować swej męskości w ło\u
kurtyzany, a co dopiero demony. Pewnie jakiś szpieg wykorzystał waszą nieuwagę. Uthan, za
takie wyjaśnienia powinienem cię obedrzeć ze skóry&
 Panie, powiedziałbym ci to samo nawet po sześćdziesięciu batach! Pojechaliśmy
szybko, tak jak rozkazałeś. Nie zauwa\yliśmy nic, co zapowiadałoby atak oddziałów Reydnu.
I nagle, kiedy przeje\d\aliśmy koło zagajnika odległego o kilka mil stąd, jadący na końcu
Akkesh spadł z konia. Natychmiast zatrzymaliśmy się i wtedy zwalili się na ziemię Shimri i
Abishai. Kiedy umierali, z ich gardeł tryskała krew. Pulha krzyknął do mnie, \e ciało
Akkhesha jest lodowate, zamarznięte jak hyperboryjski staw w środku zimy. Ledwie to
powiedział, zajęczał i upadł na zwłoki Akkesha. Nie czekając dłu\ej, popędziłem konia i
przyjechałem, by cię ostrzec, panie. Gdy uciekałem, przeklęty szpon demona zadrasnął mnie
w ramię. To cud, \e i ja nie zamarzłem.
Tu i tam rozległ się sarkastyczny szmer, ale Druvarik milczał, jakby się zastanawiał nad
sprawozdaniem Uthana.
 W bitwie wykazałeś się odwagą  mruknął.  Musisz jednak pokazać mi ich ciała,
bym mógł osądzić, co się z nimi stało. Ksią\ę i ja musimy znać prawdę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl