[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mamusi w pracach wykopaliskowych zarządził przerwę i całą rodzinę oddelego-
wał do prac polnych. Włączony w studzienną katorgę Franek skandalicznie zanie-
dbał gospodarkę. Odnalezioną studnią mieliśmy się zająć dopiero po ukończeniu
żniw i odwalić ją jednym ciągiem, nie zostawiając złoczyńcy czasu na żadne ma-
chinacje. Franek odetchnął z ulgą i od świtu wyjechał w pole w dwie maszyny,
rodzina przystąpiła do ustawienia mendli, ciocia Jadzia dawała upust namiętno-
ści, pstrykając co popadło, ja zaś zostałam wypchnięta do zakładu fotograficznego
w celu wywołania filmu z zelówkami zbrodniarza. Musiałam udać się z tym do
Warszawy, w Węgrowie bowiem tematy zdjęć mogły wzbudzić niepotrzebną sen-
sacjÄ™. To nieboszczyk, to jakieÅ› wielkie Å‚apy, to inne nietypowe elementy. . .
Z mojego przyjazdu do Warszawy nadzwyczajnie ucieszył się ojciec, który
właśnie zaczął urlop.
 Miałem jechać do Woli jutro  powiedział.  Ale jak tak, to pojadę dzisiaj
z tobą. Zaraz będę gotów.
W drogę powrotną udałam się zatem razem z ojcem, do którego wykrzyczałam
w czasie jazdy wszystkie sensacyjne wiadomości. Było mi trochę niewygodnie,
bo ojciec siedział z tyłu i musiałam wrzeszczeć za siebie. Na przednim siedzeniu
145
nie chciał jechać za nic w świecie, ponieważ trzydzieści lat temu przeżył kata-
strofę samochodową i do tej pory został mu uraz. Ile dosłyszał z moich ryków,
nie miałam pojęcia, w każdym razie dopytywał się o szczegóły z wielkim za-
interesowaniem. Starałam się zaspokoić jego ciekawość możliwie dokładnie, na
miejscu bowiem rozmowa z ojcem na temat skarbu była wykluczona. Ustawicznie
zdejmował swoje okulary ze słuchawkami i przestawał słyszeć, a zdejmował je,
ponieważ ich nie lubił. Wywrzaskiwanie tajemnicy na cały powiat wydawało nam
się absolutnie niewskazane i ostatecznie ojciec musiał poprzestać na informacjach
uzyskanych ode mnie w czasie drogi. Gdybym wiedziała, co z tego wyniknie, nie
odezwałabym się ani jednym słowem.
Wróciłam do Woli pod wieczór. Następnego dnia o świcie wszyscy znów po-
szli w pole, zaś ojciec na ryby. Marzył o tych rybach już od zimy i nie było takiej
siły, która zdołałaby go do nich zniechęcić. Lucyna go nawet popierała z cichą
nadzieją, że może coś złapie.
Ze żniwami należało się śpieszyć, bo owies się już osypywał i nawet pszenica
dojrzała. Franek był ostatni, przynosił wstyd całej wsi, a przy tym, jak na złość,
akurat tego roku miał więcej zboża niż zwykle. Ponadto telewizja przepowiadała
cudownie piękną pogodę, więc obawialiśmy się, że tylko patrzeć, jak zaczną się
deszcze. Pracowaliśmy niczym szatany, dodatkowo gnani myślą o studni, która
tym razem nie powinna już zawieść oczekiwań.
Wróciliśmy wieczorem kompletnie ochwaceni. Za oborę poleciał tylko Michał
Olszewski, który część godzin pracy spędził w muzeum i trzymał się najlepiej,
ponieważ nikt nie wymagał tam od niego zbyt wielkich wysiłków fizycznych.
Poleciał i zaraz wrócił niezmiernie wzburzony.
 Proszę państwa, draka!  zawołał strasznym szeptem.  On rozkopał
studnię! Tę pod dębem! Pół wywalone. . . !
Jak jeden mąż oderwaliśmy się od wykonywanych zajęć i popędziliśmy za
nim, bo rzuciwszy hiobową wieść, natychmiast zawrócił. Teresa wyskoczyła z ła-
zienki, Marek i Jędrek, ociekając wodą, porzucili kran na podwórzu, moja mamu-
sia popędziła z wielkim nożem kuchennym, którym kroiła boczek do jajecznicy.
146
Ojciec popędził ostatni i on jeden tylko pytał, co się siało, bo złowieszczego szep-
tu Michała nie dosłyszał.
Trzecia studnia rozkopana była częściowo. Dół miał przeszło półtora metra,
kamienie uzupełniły górę obok. Wewnątrz tkwiła drabina, na obmurowaniu leżał
wiklinowy kosz ze sznurkiem przywiÄ…zanym do ucha.
 No wiecie!  powiedziała Teresa z oburzeniem i zgrozą.  To już bez-
czelność! Nawet się nie ukrywa, zostawił sobie wszystko przygotowane! Co za
bydlak!
Franek ze zdumieniem obejrzał przyrządy pomocnicze.
 Nasza drabina!  stwierdził.  I nasz kosz!
 Nie wierzę!  wykrzyknęła Lucyna.  Nie byłby taki głupi, żeby w biały
dzień. . . ! To musiał być ktoś inny!
 Ale chyba trochę pracy nam zaoszczędził?  powiedziała niepewnie ciocia
Jadzia.
 No!  przyświadczył Jędrek z tłumionym zachwytem.  Odwalił robotę,
że hej!
 O co chodzi?  spytał ojciec.  Więcej nie zdążyłem, ale jutro pogłę-
biÄ™. . .
Na moment zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na ojca osłupiałym wzrokiem.
Ojciec zajrzał do studni.
 Im głębiej, tym trudniej  wyjaśnił z lekkim zakłopotaniem.  Przez
jeden dzień nie dam rady, ale pojutrze skończę.
 Zapytajcie go, co on mówi, bo ja nie mam siły  powiedziała słabo moja
mamusia.
 Tato, to tyś tu kopał?  wrzasnęłam gromko.
 Oczywiście, że ja  odparł ojciec.  Nikogo innego nie było.
Odjęło mi mowę. Marek i Lucyna spojrzeli na mnie wzrokiem bazyliszka.
Ojciec promieniał zadowoleniem.
 Przecież poszedłeś na ryby!  zajęczała cicho Teresa.  Jak mogłeś rów-
nocześnie być na rybach i tu kopać?
 Co?  spytał ojciec.
147
Teresa nabrała tchu.
 Na ryby poszedłeś!  ryknęła straszliwie.
 No owszem, byłem na rybach, ale wcale nie brały. Dzisiaj zły dzień na
ryby. Więc wróciłem i pomyślałem, że mogę wam trochę pomóc. . .
Moja mamusia nagle odzyskała siły.
 To dlaczego nie przyszedłeś na pole? Tam trzeba było pomóc!
 Bo ja nie wiem, gdzie to jest. A tutaj wiem, że to należy wykopać. . .
 Coś ty ojcu powiedziała?!  rzuciła się na mnie Lucyna.
 Nic, jak Boga kocham!  przysięgłam.  To znaczy to co trzeba! Mó-
wiłam, że tego nie należy ruszać, ale możliwe, że nie dosłyszał. Nie wiem, które
dosłyszał, a którego nie!
 Rany boskie, co robić?!  jęknął Michał i załamał ręce.
Franek nad studnią w zamyśleniu drapał się po głowie. Moja mamusia, wspo-
magana przez Teresę, wymyślała ojcu.
 Kto cię prosił, żebyś rozwalał studnie! Co ci do głowy strzeliło?! To my
rozkopujemy studnie, a nie ty!
 Kiedy ja nie wiedziałem, że wy to tak lubicie  tłumaczył ojciec.  Trze-
ba mi było powiedzieć. . .
 Nie, ja nie mogę. . .  jęknęła słabo Teresa i chwyciła się za głowę.
Lucyna zaczęła chichotać. Ciocia Jadzia usiłowała załagodzić sytuację, pod- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl