[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prawda, ale nie na niego, na Virgana i resztę, na tych wszystkich, którzy zatruli ten biedny
mózg. Gdybym mógł ich tu zgromadzić przed sobą, wiedziałbym, co im powiedzieć.
Samoukowi nie powiem nic, odczuwam do niego jedynie sympatiÄ™: to ktoÅ› w rodzaju pana
Achille, ktoś z mojej paczki, co zdradził przez nieświadomość, w dobrej wierze.
Wybuch śmiechu Samouka wyrywa mnie z tych ponurych rozmyślań:
"Ja pana przepraszam, ale kiedy myślę o tym, jak głęboka jest moja miłość do ludzi, siła
uniesienia porywajÄ…ca mnie w ich stronÄ™, i kiedy widzÄ™, jak tu rozumujemy, argumentujemy...
to chce mi się śmiać."
Milknę, uśmiecham się z przymusem. Kelnerka stawia przede mna talerzyk z kawałkiem
kredowego camemberta.
Przebiegam spojrzeniem salę i ogarnia mnie gwałtowny niesmak. Co ja tu robię? Dlaczego
włączyłem się w dyskusję o humanizmie? Skąd wzięli się ci ludzie? Dlaczego jedzą? To
prawda, że oni nie wiedzą, że istnieją. Mam chęć wyjść, pójść gdziekolwiek, gdzie
rzeczywiście byłbym na swoim miejscu, gdzie bym dobrze przystawał.
173
Ale nie ma nigdzie takiego miejsca; jestem zbędny.
Samouk łagodnieje. Obawiał się większego sprzeciwu z mojej strony. Pragnąłby jakoś zatrzeć
to, co powiedziałem. Pochyla się ku mnie z poufałą miną: "W gruncie rzeczy kocha ich pan,
kocha ich pan jak ja:
dzielą nas tylko słowa." Nie mogę już mówić, pochylam głowę. Twarz Samouka jest tuż przy
mojej. Uśmiecha się zarozumiale, tuż przy mojej twarzy, jak w koszmarach. Nie decyduję się
na przełknięcie kawałka chleba, który rośnie mi w ustach.
Ludzie. Trzeba kochać ludzi. Ludzie są godni podziwu.
Zbiera mi się na wymioty - i nagle to przychodzi: Mdłości.
Niezły atak: potrząsa mną od góry do dołu. Już od godziny widziałem, jak nadchodzi, tylko
nie chciałem sobie tego powiedzieć. Ten smak sera w ustach... Samouk paple i jego gadanina
brzęczy mi łagodnie w uszach. Ale nie wiem już wcale, o czym mówi. Machinalnie
przytakuję ruchem głowy. Rękę zacisnąłem na trzonku deserowego nożyka. Czuję ten
trzonek z czarnego drzewa. To moja ręka go obejmuje. Moja ręka. Właściwie pozostawiłbym
raczej ten nożyk w spokoju: dlaczego ciągle czegoś dotykać? Przedmioty nie zostały
stworzone do dotykania.
Lepiej prześlizgiwać się pomiędzy nimi, unikając ich, na ile to możliwe. Czasem bierze się w
rękę któryś z nich i musi się go jak najprędzej upuścić. Nóż spada na talerzyk. Na ten odgłos
pan z siwymi włosami wzdrygnął się i patrzy na mnie. Biorę znów nóż przyciskam ostrze do
stołu i zginam je.
Więc to są Mdłości: ta oślepiająca oczywistość? Tyle się nad tym głowiłem. Pisałem. Teraz
już wiem: Ja istnieję - świat istnieje. I ja wiem, że świat istnieje. To wszystko. Ale jest mi
wszystko jedno. To dziwne, że jest mi tak wszystko jedno pod każdym względem: to mnie
przeraża. To od tamtego pamiętnego dnia, kiedy chciałem puszczać kaczki. Miałem rzucić
kamyk, spojrzałem na nie go i wtedy wszystko się zaczęło: poczułem, że istnieje.
A potem były także inne Mdłości; od czasu do czasu przedmioty zaczynają istnieć w ręce.
Były Mdłości w barze "Pod Kolejarzem", a także jeszcze jedne, przedtem, pewnej nocy, gdy
wyglądałem przez okno; i jeszcze jedne w parku w niedzielę, i jeszcze inne. Ale nigdy tak
mocno jak dzisiaj.
"...starożytnego Rzymu, nieprawda?" Samouk pyta mnie, chyba. Odwracam się w jego stronę
i uśmiecham się do niego. No co? Co mu jest? Dlaczego kuli się na krześle? Napędzam mu
teraz strachu? Musiało się tak skończyć. Zresztą jest mi wszystko jedno. Niezupełnie się mylą,
bojąc się: czują wyrażnie, że byłbym zdolny do wszystkiego. Na przykład zagłębić ten nóż od
sera w oko Samouka. Potem ci ludzie by mnie zdeptali, wybiliby mi zęby kopniakami. Ale
nie to mnie powstrzymuje: smak krwi w ustach zamiast smaku sera byłby bez znaczenia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]