[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się ze swym zdrowym ramieniem. Ze wzmożoną siłą zaatakowali oporną płytę
metalu. Obaj ociekali potem, który szczypał w oczy i licznymi kroplami ściekał
z policzków.
Hałas w dole nasilił się. W powietrzu furknęły następne strzały, a jedna z
nich, wystrzelona ze szczególną wprawą, prześlizgnęła się między nogami Forsa.
Arskane puścił drzwi i powrócił do zgromadzonego drewna. Podciągnąwszy je
bliżej otworu, mocnym pchnięciem strącił cały stos w głąb studni. Odpowiedział
im pełen bólu okrzyk, a zaraz potem odległy łoskot. Arskane z zadowoleniem
przeciągnął brudną dłonią wzdłuż spoconej szczęki.
- Na Rogatego Jaszczura, jeden z nich nie będzie się więcej pchał w górę.
Drzwi przesłaniały już połowę otworu. Nagle rozległ się krótki trzask, a wraz
z nim zanikł cały opór, tak że obaj prawie runęli, nieoczekiwanie pozbawieni
oparcia. Fors krzyknął triumfalnie, radość ta była jednak przedwczesna, gdyż
po przebyciu następnej stopy płyta zaklinowała się ponownie, pozostawiając
dosyć miejsca, aby ktoś mógł się przez nią przecisnąć.
Arskane wyprostował się i przez długą chwilę badał drzwi, po czym ułożoną na
płask dłonią ze wszystkich sił uderzył w wybrane miejsce. Przegroda ustąpiła
ponownie, dzięki czemu zyskali dalszych kilka cali. Równocześnie z dom
dobiegły ożywione głosy prześladowców, którzy niezrażeni losem towarzysza
najwyrazniej nie zamierzali zrezygnować ze swej zdobyczy.
Z ciemności wyłoniło się coś podłużnego i spadło na podłogę w pobliżu dłoni
Forsa. Była to przerażająco chuda, pokryta szarą, pomarszczoną skórą ręka. Gdy
zakrzywione pazury szorowały posadzkę w poszukiwaniu oparcia, przypominała
raczej szczurzą łapę niż rękę człowieka. Od chwili opuszczenia Eyrie Fors cały
czas chodził w nabijanych gwozdziami butach przystosowanych do górskich tras.
Teraz wzniósł uzbrojoną stopę i szybko ją opuścił, celując w środek potwornej
dłoni. Od strony niedomkniętych drzwi odpowiedział mu ścinający krew w żyłach
ryk. Przerażeni, rzucili się z furią w ich kierunku. Pchali zawzięcie łamiąc
paznokcie i na nierównościach metalowej płyty zdzierając skórę. %7łelazna sztaba
ustąpiła wreszcie i z suchym trzaskiem zamknęła przejście.
Przez długą chwilę stali wsparci o ścianę korytarza, dysząc ciężko i próbując
opanować drżenie kolan oraz poobijanych, krwawiących dłoni. Zza drzwi dobiegał
głośny łomot, nie musieli się nim już teraz przejmować.
- Nie otworzą ich - wysapał w końcu Arskane. - Nie sposób mocniej je popchnąć,
stojąc na drabinie. Jeśli tylko nie znajdą innej drogi, przez jakiś czas
będziemy bezpieczni.
Lura przebiegła wzdłuż korytarza, co chwila znikając za drzwiami kolejnych
pokojów. Z jej zachowania widać było, że piętro jest bezpieczne. Mogli więc
pozwolić sobie na odpoczynek, choć w głębi duszy czaiło się pytanie, czy
przypadkiem nie posuwają się w głąb pułapki jeszcze okrut-niejszej, niż ta do
której wpadł Arskane.
Idąc za przykładem Ciemnoskórego, Fors zbliżył się do wysokiego, od dawna
pozbawionego szyb okna. Mieściło się ono w zewnętrznej ścianie budynku, skąd
roztaczał się rozległy widok na pobliskie ulice. W dole czerniało dziwnie
wykręcone ciało klaczy. Spoczywające na jej grzbiecie pakunki zostały zerwane
i gdzieś ukryte, gdyż wokół nie dostrzegli najmniejszego ich śladu.
- Więc oni są mięsożerni.
Słysząc to Fors zaniemówił. Niewykluczone, że dla ścigających ich Bestii byli
tylko i wyłącznie mięsem. Podobnie jak leżąca na dole klacz. Fors idniósł
wzrok i z twarzy olbrzyma odczytał tę samą myśl. Równocześnie dnak jego ręka
pewnie spoczywała na zabranej z muzeum maczudze, a cała Stać tchnęła siłą i
spokojem.
- Zanim nas włożą do garnka, muszą najpierw nas złapać, a łowy te będą drogo
kosztować. Czy to są Bestie, o których tyle opowiadałeś, kolego?
- Myślę, że tak. Z ich okrucieństwem i przebiegłością muszą chyba nas pokonać.
- Musimy zatem również użyć chytrości. Na razie, skoro nie możemy zejść na
dół, przekonajmy się, co leży nad nami.
Fors popatrzył na krążące wśród ruin gołębie. Musiało ich być dużo w mieście,
gdyż podłoga wokół pokryta była warstwą ptasich odchodów.
- Szkoda, że nie mamy skrzydeł.
- To prawda, choć muszę ci powiedzieć, że pochodzę z rasy, która niegdyś
latała - Arskane odpowiedział z ledwie wyczuwalną nutą humoru, barwiącego jego
słowa.
- Musimy znalezć stąd takie wyjście, aby ta hałastra z dołu nie mogła iść
naszym śladem. Rozejrzyjmy się.
Skręcili w sąsiedni korytarz, zaglądając do mijanych po drodze pomieszczeń.
Wszędzie leżały butwiejące resztki mebli i ludzkie kości. W następnym hallu
natknęli się na jeszcze kilka szybów, na szczęście szczelnie zamkniętych. Hali
kończył się niewielkimi drzwiami. Arskane otworzył je i wówczas okazało się,
że mają wiodące zarówno w dół, jak i w górę schody. Lura natychmiast
wysforowała się do przodu, niknąc bezszelestnie w zalegającej niżej pomroce.
Nie pozostało im nic innego, jak tylko czekać na powrót zwierzęcia. Przysiedli
więc pod ścianą i zamarli w bezruchu.
Twarz Arskane nabrała szarego odcienia, widocznego nawet w zalegającym
pomieszczenie półmroku. Wspinaczka po drabinie i pózniejsze zmagania z
drzwiami odcisnęły na nim swe piętno. Ciemnoskóry chrząknął i ostrożnie oparł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]