[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwierzęta także przyspieszyły. Przejechaliśmy przez skalny tunel i stanęliśmy w jasnym
słonecznym blasku.
Przed nami rozciągała się pofalowana nizina Odłogów. Nie było widać żadnej ścieżki,
pod stopami leżały nagie skały, gdzieniegdzie przedzielone pasmami gruboziarnistego piasku.
W oddali, na tle nieba widać było odległe góry. Postanowiłem jechać w ich kierunku, w tym
monotonnym krajobrazie stanowiły jedyny punkt odniesienia.
Prowadzone luzem wierzchowce ustawiły się teraz po obu stronach dosiadanego
przeze mnie konia, jakby i one miały jezdzców i gotowały się do natarcia. Pomyślałem, że
były u siebie w domu i swoim zachowaniem mogły mnie ostrzec przed zbliżaniem się innych
istot. Nie potrafiłem sobie jednak wyobrazić, kto lub co mogło zamieszkiwać taką krainę.
Słońce stało jeszcze wysoko na niebie, gdy założyłem pierwsze obozowisko.
Dotarłem do niewielkiej doliny, na dnie której przez jakiś czas płynął leniwy strumyk szybko
znikający w spragnionej wilgoci ziemi. Wzdłuż jego brzegów rosła trawa i kilka karłowatych
krzewów. Z najbliższej kępy zarośli wyfrunęły uskrzydlone istoty. Miały czarne pióra i
jaskrawoczerwone nagie szyje. Ich krzyki brzmiały równie dziwnie jak rżenie wydawane
przez moje konie. Zatoczyły nad naszymi głowami koło. Najwyrazniej spłoszyłem je
niespodziewanym pojawieniem. Nie podobał mi się ich wygląd. W tych nagich szyjach i
czarnych piórach kryło się coś obrzydliwego.
Za chwilę dowiedziałem się, co zwabiło je w te zarośla. Podprowadzając konia na
brzeg strumienia poczułem mocny fetor rozkładającego się ciała.
Koń zsunął się po wysokiej skarpie i zanurzył pysk w strumieniu, za jego przykładem
szybko poszły pozostałe wierzchowce. Zsiadłem i przywiązałem wodze do najbliższego
krzaka, a potem, chociaż wcale mi to nie odpowiadało, poszedłem zobaczyć, przy czym
ucztowały nadal krzyczące głośno ptaki.
Dzioby drapieżnych ptaków i upalne słońce zdążyły zrobić swoje, ale to, co pozostało,
pozwoliło rozróżnić prawie ludzkie kształty o niewielkich rozmiarach. Dziecko - tutaj?
Wstrzymałem oddech i przysunąłem się bliżej. Cokolwiek to było, nie wykazywało cech
pokrewieństwa z ludzmi z Dales. Widoczne jeszcze miejscami ciało było pokryte
nastroszonym brązowym futrem. Głowa i twarz znajdowały się w stanie takiego rozkładu, że
nie sposób było domyślić się pierwotnych rysów, co przyjąłem z ulgą. Wszystkie palce u rąk i
nóg były zakończone ogromnymi zakrzywionymi szponami, do których nadal przylegały
grudki ziemi. Istota na wpół leżała w wygrzebanej jamie, prawdopodobnie starała się
zagrzebać, uciekając przed grożącym jej losem. Ułamałem kilka gałęzi i wrzuciłem ją głębiej
do dołu, zasypałem kamieniami i piaskiem. Chciałem założyć tutaj obozowisko, ale
towarzystwo nie było zbyt przyjemne. Rozglądałem się przy tym wokoło. Cokolwiek zabiło
stworzenie, nadal mogło ukrywać się w pobliżu - nic widać było jednak żadnego miejsca na
kryjówkę, a ptaki nie pożywiałyby się w takim spokoju aż do chwili mojego przybycia do
oazy. Niebezpieczeństwo musiało się oddalić.
Przywiązałem konie jak najdalej od grobu. Nie piłem wody ze strumienia, wolałem
moje własne zapasy. Przez cały czas myślałem o dziwnych kształtach odkrytego przeze mnie
ciała.
Istnieje wiele legend o potworach i demonach, które w przeszłości przybywały z
terenów Odłogów i które zabijały lub były zabijane przez osadników Krainy Dales. Słyszałem
o ogromnych pokrytych łuską gadach uzbrojonych w dzioby i szpony, o porośniętych futrem
istotach ogromnych jak wieże warowni, o małych powietrznych zwierzętach mających
kolczaste, pełne trucizny ogony. Niektóre przybierały ludzką postać, udawały, że są naszymi
krewnymi, a potem rzucały czary i mordowały.
Riwal tak bardzo interesował się Ziemiami Spustoszonymi, że zapisywał owe historie
i dzielił się nimi ze mną. W chacie miał kolekcję znalezionych przez siebie starych wyrobów
artystycznych - niektóre były piękne, inne groteskowe i przerażające. Nigdy nie byliśmy
pewni, czy całkowicie oddawały rzeczywistość, czy też były tylko elementem marzeń
dawnych artystów. Nie przypominałem sobie nic podobnego do zakopanej przed chwilą
istoty.
Te ostro zakrzywione szpony mogły być wykorzystywane nie tylko do kopania.
Myśląc o tym wyciągnąłem miecz i wbiłem go w ziemię przed sobą, następnie otworzyłem
worek z zapasami. Wyciągnąłem skromny prowiant i wsłuchany w otaczające mnie szmery
powoli zacząłem jeść.
Przez jakiś czas ptaki nadal zataczały koła nad moją głową i gniewnie skrzeczały. W
końcu uformowały stado podobne do krzykliwej czarnej chmury, okrążyły oazę po raz ostatni
i odleciały na północ.
Konie pasły się spokojnie. Nie podniosły nawet łbów. Zazwyczaj wierzchowce nie
czuły się dobrze w pobliżu martwych istot, a jednak ta trójka nie spłoszyła się nawet wtedy,
kiedy wjechaliśmy w zarośla. Spożywając suchy posiłek postanowiłem nie robić najgorszego
z możliwych błędów - osądzania istniejących tutaj form życia według zasad mieszkańców
Dales. Wstąpiłem przecież w nowy i całkowicie różniący się od poprzedniego świat.
Po odfrunięciu ptaków zapanowała głęboka cisza - słychać było jedynie powolny
szmer płynącej wody i odgłos zjadanej przez konie trawy. Nie było żadnych owadów, nawet
najmniejszy powiew nie poruszał poskręcanych i pokrzywionych liści krzewów.
Wieczorny upał był nie do wytrzymania. Pancerz uwierał mnie w ramiona, a spod
brzegu hełmu wyciekały strużki potu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]