[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nachmurzył się pełen czegoś, co wyglądało zupełnie jak zakłopotanie, a na koniec
po prostu stanął i bezczelnie krwawił.
Przez kilka sekund Kate zmagała się z przemożnym upadkiem ducha, a potem
zdała sobie sprawę, że i tak w końcu diabli wezmą jej ducha, więc równie dobrze
mogą wziąć i całą resztę.
 OK  mruknęła  trzeba to przemyć. Znajdę coś do dezynfekcji.
Udała się do kuchni, żeby pobuszować z hałasem w jednej z szafek, a kiedy
wróciła stamtąd z buteleczką, Thor powitał ją stanowczym:
 Nie.
 Co nie?  rzuciła rozezlona i postawiła buteleczkę na stole, ciut za głośno.
 To  odpowiedział Thor i pchnął ku niej buteleczkę.  Nie.
 Czy coÅ› z niÄ… nie w porzÄ…dku?
Thor tylko wzruszył ramionami i zapatrzył się melancholijnie w kąt pokoju.
W kącie tym nie było nic, co mogłoby wzbudzić choć cień zainteresowania, naj-
wyrazniej więc patrzył tam z czystej wredoty.
 Słuchaj no, łobuzie  rzuciła Kate  jeśli mogę cię nazywać łobuzem,
co. . .
 Jestem Thor  przerwał jej  bóg. . .
 Tak  wtrąciła Kate  już mi wymieniłeś wszystko, czego jesteś bogiem.
122
Chcę tylko przemyć ci ranę.
 Cedr  obwieścił Thor, wyciągając krwawiące ramię, lecz z dala od niej.
Przyglądał mu się z niepokojem.
 Co?
 Pokruszone liście cedru. Olejek z pestek moreli. Napar z kwiatu gorzkiej
pomarańczy. Olejek migdałowy. Szałwia i żywokost. To  nie.
Zepchnął buteleczkę ze stołu i znowu pogrążył się w ponurym milczeniu.
 Dobra!  wrzasnęła Kate, podniosła buteleczkę i cisnęła mu prosto
w twarz. Buteleczka odbiła się od kości policzkowej, zostawiając czerwony znak.
Thor rzucił się, wściekły, do przodu, lecz Kate stała niezłomnie z wycelowanym
weń palcem.
 Zostań tam, gdzie jesteś, łobuzie!  krzyknęła, więc się zatrzymał. 
A czego będziesz potrzebował na to?
Thor nie zrozumiał.
 Na to!  krzyknęła Kate, wskazując czerwieniejący ślad na policzku.
 Zemsty  odpowiedział.
 Zobaczę, co się da zrobić  oznajmiła Kate. Obróciła się na pięcie i wy-
maszerowała z pokoju.
Po dłuższej chwili wróciła, wlokąc za sobą smużki pary.
 No dobrze  odezwała się.  Chodz za mną.
Poprowadziła go do łazienki. Poszedł za nią, z popisową wręcz niechęcią
i oporami, ale jednak poszedł. Kate przywlokła za sobą smużki pary, ponieważ
łazienka była jej pełna, wanna zaś nieomal przelewała się od piany i rozmaitych
paskudztw.
Thor zobaczył tam wiele słoiczków i buteleczek, na ogół pustych. Stały rzę-
dem na małej półeczce nad wanną. Kate podnosiła jedno po drugim i podstawiała
mu pod nos.
 Olejek z pestek moreli  oznajmiła i obróciła słoik do góry dnem, żeby
podkreślić, jak bardzo jest pusty.  Wszystko jest tam  dodała, wskazując na
pełną piany wannę.
 Olejek neroli  oznajmiła chwytając następny słoiczek  destylowany
z kwiatów gorzkiej pomarańczy. Wszystko jest tam.
Chwyciła dwa następne słoiczki.
 Szałwia i żywokost  określiła pierwszy.  Olejek z liści cedru. Jedno to
krem do rąk, drugie  odżywka do włosów; w całości są tam, razem z tubką alo-
esowej maści ochronnej do warg, odrobiną ogórkowego mleczka do twarzy, śmie-
tankÄ… kosmetycznÄ… z miodem, woskiem i olejkiem jojoby, borowinÄ…, szamponem
brzozowo-wodorostowym, pelnotłustym kremem na noc z dodatkiem witaminy C
oraz sporą porcją tranu. Obawiam się, że nie mam nic, co zwałoby się  Zemsta ,
ale oto odrobina  Obsesji Calvina Kleina.
123
Wyjęła zatyczkę z buteleczki perfum, a następnie wrzuciła buteleczkę do wan-
ny.
 Kiedy skończysz, będę w pokoju obok.
Powiedziawszy to wymaszerowała z łazienki i trzasnęła za sobą drzwiami.
Czekała w sąsiednim pokoju, z determinacją czytając książkę.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Przez jakąś minutę Dirk pozostawał nieruchomy na siedzeniu jaguara, nie-
opodal własnych drzwi. Zastanawiał się, jaki powinien być jego następny ruch.
Nieduży i ostrożny  myślał. Stanowczo najmniej potrzebował teraz spotkania
z przestraszonym orłem.
Obserwował ptaka w napięciu. Tamten zaś całą postawą wyrażał swego ro-
dzaju impertynencką świetność, stał ściskając mocno szponami krawędz kamien-
nego stopnia. Od czasu do czasu przygładzał dziobem pióra, po czym spoglądał
bystrym wzrokiem najpierw w dół, potem w górę ulicy, w ogromnie denerwu-
jący sposób przesuwając przy tym szponem po kamieniu. Dirk podziwiał ptaka
głównie z powodu niezwykłych rozmiarów, upierzenia, no i ogólnego wrażenia
wspaniałej górnolotności, niemniej, zapytując sam siebie, czy podoba mu się od-
błysk świateł latarni w jego szklistych oczach albo na potężnym haku jego dzioba,
musiał przyznać, że jednak nie.
Ten dziób stanowił potężną broń.
Był to dziób, który napędziłby strachu każdej istocie na ziemi, nawet takiej,
która już była martwa i w puszce. Szpony zaś sprawiały wrażenie, jakby bez wy-
siłku mogły porwać małe volvo. A ptak siedział w oczekiwaniu u progu domu
Dirka, rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ po ulicy zarazem znaczÄ…co i wrednie.
Dirk zaczął się zastanawiać, czy nie należałoby raczej natychmiast stąd od-
jechać i opuścić ten kraj. Czy ma przy sobie paszport? Nie, został w domu. Za
drzwiami, które były za orłem, w którejś z szuflad albo, co bardziej prawdopo-
dobne, dawno zagubiony.
Mógłby to wszystko sprzedać. Stosunek agentów nieruchomości do rzeczywi-
stej liczby domów w okolicy wynosi już prawie jeden do jednego. Któryś z nich
mógłby przyjechać i zająć się tym domem. On sam miał go już serdecznie do-
syć, z wszystkimi jego lodówkami, dziką fauną i nieusuwalną pozycją w spisach
pocztowych American Express.
Mógłby także, przypuścił na chwilę z lekkim dreszczem, pójść sprawdzić, cze-
go ten orzeł chce.
To była myśl. Pewnie szczura lub niedużego teriera. Dirk miał w domu, o ile
pamiętał, tylko chrupki ryżowe i stary pączek, a nie wydawało mu się, żeby takie
125
menu mogło przemówić do zwierzchnika przestworzy. Przez chwilę wyobrażał
sobie, że dostrzega na szponach ptaka świeżo zakrzepłą krew, lecz powiedział do
siebie stanowczo, że ma się nie wygłupiać.
Po prostu musi wyjść i stawić czoło okolicznościom, wyjaśnić, że właśnie
skończyły mu się szczury, i ponieść wszelkie tego konsekwencje.
Cicho, niewyobrażalnie wprost cicho otworzył drzwi samochodu i nisko po-
chylony wyśliznął się ukradkiem na ulicę. Przyjrzał się ptakowi znad maski samo-
chodu. Stworzenie nawet nie drgnęło. A raczej: nie ruszyło się z miejsca. Ciągle
natomiast rozglądało się wokół, za to z większą, chyba, czujnością. Dirk nie miał
pojęcia, w którym z odległych górskich gniazd mógł się nauczyć jak nasłuchi- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl