[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Lubię kobiety, które nie boją się do mnie odezwać. Cissy zawsze była, jakby to powiedzieć&
trochę za łagodna. To pewnie dlatego się rozeszłyście. Bardzo lubię panienkę&
 Jednak\e  kontynuowała z uporem Valancy  nie ma sensu ciągle przywoływać
diabła i posyłać wszystko do piekła. Poza tym nie mam zamiaru jeszcze raz myć świe\o
wyszorowanej podłogi. Musi pan wycierać buty o wycieraczkę, nawet jeśli się to panu nie
podoba.
Cissy upajała się panującym w domu porządkiem i czystością. Ona te\ dbała o schludność
otoczenia, dopóki starczało jej sił. Teraz czuła się bezgranicznie szczęśliwa, mając przy sobie
Valancy. Wzdrygała się na wspomnienie długich, samotnych dni i nocy, gdy nie widywała
nikogo prócz niemiłych, starych kobiet.
Nie było wątpliwości, co do tego, \e Cissy umiera. A przy tym wcale nie wyglądała na
cię\ko chorą; nawet rzadko kasłała. Prawie co dzień mogła wstać i ubrać się, czasem zrobiła
coś w ogrodzie. Przez pierwsze tygodnie po przybyciu Valancy wyglądała na tyle lepiej, \e ta
zaczęła mieć nadzieję na jej wyzdrowienie. Cissy jednak przecząco potrząsnęła głową.
 Nie, ja ju\ nie wyzdrowieję. Prawie nie mam płuc. Zresztą nie chcę. Jestem taka
zmęczona. Zmierć jest dla mnie wybawieniem. Lecz bardzo się cieszę, \e jesteś tutaj,
Valancy. Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy. Ale za cię\ko pracujesz. Nie musisz tego
wszystkiego robić. Ojciec chce mieć jedynie przygotowany posiłek. Myślę, \e nie jesteś zbyt
silna, czasem bardzo bledniesz. I te krople, które za\ywasz& Czy jesteś zupełnie zdrowa,
kochanie?
 Nic mi nie jest  odparła beztrosko Valancy. Za nic nie chciała niepokoić Cissy. 
Wcale tak cię\ko nie pracuję. Jestem zadowolona, \e mam jakieś zajęcie i robię coś, co
rzeczywiście powinno być zrobione.
 W takim razie  tu Cissy ujęła dłoń Valancy  nie mówmy więcej o mojej chorobie.
Zapomnijmy o niej. Udawajmy, \e znowu jestem małą dziewczynką, a ty przyszłaś się ze mną
pobawić. Dawniej bardzo tego pragnęłam. Ale wiedziałam, \e nie mo\esz przyjść. Zawsze
byłaś inna ni\ pozostałe dziewczęta  \yczliwa, łagodna& jakbyś miała jakiś sekret, coś
ukrytego w sobie. Czy tak było, Valancy?
 Miałam Błękitny Zamek  odparła Valancy, uśmiechając się słabo. Cieszyło ją, \e
Cissy tak właśnie o niej myślała. Nigdy nie podejrzewała, \e ktoś mógł ją podziwiać, myśleć
o niej, czy po prostu lubić. Teraz opowiedziała Cissy o Błękitnym Zamku. O nim te\ nikomu
przedtem nie mówiła.
 Sądzę, \e ka\dy ma jakiś Błękitny Zamek  rzekła półgłosem Cissy.  Tylko ka\dy
go po swojemu nazywa. Ja te\ miałam go kiedyś.
Ukryła twarz w dłoniach. Nie powiedziała jednak, kto zniszczył jej Błękitny Zamek.
Valancy mimo to wiedziała, \e z pewnością nie był to Barney Snaith.
ROZDZIAA SZÓSTY
Valancy poznała ju\ Barneya i to całkiem niezle, choć rozmawiała z nim zaledwie kilka
razy. Ale od pierwszego spotkania miała wra\enie, \e zna go doskonale. Kiedyś o zmierzchu
szukała w ogrodzie białych narcyzów do pokoju Cissy, gdy usłyszała straszliwy warkot
nadje\d\ającego od strony Mistawis starego Grey Slossona. Ten samochód było słychać z
odległości kilku mil. Nie podniosła wzroku, gdy zbli\ył się do domu, podskakując na
wybojach. Nigdy nie patrzyła w jego stronę, choć odkąd zamieszkała u Ryczącego Abla,
Barney przeje\d\ał tędy ka\dego wieczoru. Tym razem warkot nie oddalił się. Stary gruchot
zatrzymał się z hałasem większym ni\ w czasie jazdy. Valancy wiedziała, \e Barney
wyskoczył z wozu i oparł się o przekrzywioną furtkę. Nagle wyprostowała się i spojrzała&
wprost w jego twarz. Spotkali się wzrokiem, a wówczas Valancy poczuła, \e ogarnia ją
błogość. Czy\by nadchodził kolejny atak? Ale to byłby nowy symptom.
Jego oczy, o których zawsze myślała, \e są piwne, teraz wydawały się fiołkowe, głębokie i
przezroczyste. Był bardzo szczupły, wręcz chudy. Zapragnęła móc go trochę podkarmić,
przyszyć guziki do marynarki, nakazać podciąć włosy i golić się ka\dego dnia. W jego twarzy
było coś trudnego do określenia. Zmęczenie? Smutek? Rozczarowanie? Gdy się uśmiechał, w
zapadniętych policzkach pojawiały się dołeczki. To wszystko uświadomiła sobie
błyskawicznie Valancy, gdy tylko spojrzeli sobie w oczy.
 Dobry wieczór, panno Stirling.
Nie mogło być nic bardziej zwyczajnego i konwencjonalnego. Ka\dy mógł to powiedzieć.
Ale Barney Snaith umiał nadawać słowom szczególne znaczenie. Kiedy mówił  dobry
wieczór , odnosiło się wra\enie, \e wieczór jest dobry i \e w części jest to tak\e jego zasługą.
Jednocześnie miało się przeświadczenie, i\ część zasługi nale\y do ciebie. Valancy
wyczuwała to wszystko, choć niezbyt jasno i nie mogła pojąć, dlaczego dr\y od stóp do
głowy. To z pewnością jej serce! Oby tylko tego nie zauwa\ył!
 Jadę do Port Lawrence  powiedział Barney.  Czy mogę być w czymś pomocny?
Coś zrobić, albo kupić dla pani lub Cissy? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl