[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W pewnej chwili Ronin z wykrzywionÄ… twarzÄ… rzuca siÄ™ w stronÄ™
Cii, ale ona jest dla niego zbyt zwinna. Ucieka z jego drogi. Ronin
chrzÄ…ka.
- Daj mi to - mówi chrapliwie, jeszcze raz starając się ją pochwycić.
- Nie - Cia krzyczy radośnie. - Nigdy tego nie dostaniesz. Dopóki
nie będziesz żałował, szczerze żałował.
Przez chwilę wygląda jak anioł. Wokół niej rozlewa się niebiańskie
światło - rozjaśnia ją od wewnątrz. W jej żyłach płynie krew Jana
Christiaana - jego też rozświetlały od środka ognie świętej misji.
Wiem, że tego właśnie potrzebowała. Teraz tanecznym krokiem od-
164
dala się między drzewami. Ronin potyka się za nią, a ja, jak w transie,
podążam za nimi: za aniołem i polującym na niego myśliwym.
Cia skacze teraz w dół zbocza wzdłuż brzegu strumienia, który
spływa po małej szczelinie w skale. Porastające go z obu stron drze-
wa są splątane i wilgotne. Z na wpół butwiejących konarów zwiesza
się filigran pnączy, a poszycie z paproci i mchów jest lepkie i soczy-
ste. Blady pęcherz księżyca kąpie wszystko w eterycznym świetle.
Powietrze przeniknięte jest surową wonią wilgotnej, wzruszanej przez
robaki ziemi oraz wbijających się wszędzie grzybów, które wysysają
życie z tego, co martwe - to woń lasu, który żyje na wieki. Cia prze-
myka między drzewami, przeskakując głazy i opadłe gałęzie. Zwinny
leśny serafin. Ronin jest tuż za nią, tłucze się przez las bez odrobiny
takiej zwinności. Chociaż pozostaję tylko kilka kroków za nim, wydaje
mi się, że ją dogania.
- Cia - wołam, aby ją ostrzec. Ale ona mnie nie słyszy. Nie spogląda
nawet za siebie i przebiega tanecznym krokiem pomiędzy wierzbami
płaczącymi. Noc pozbawiła drzewa koloru, ciężkie kształty wokół
mnie majaczą czernią, nocne stworzenia popiskują, by znalezć się
nawzajem. Ronina opanowało coś dzikiego - przedzierając się przez
rozpościerający się poniżej las, sam zdziczał.
Zostaję z tyłu. Staram się nadążyć, ale wciąż potykam się o guzo-
wate korzenie i skały. Za każdym razem, gdy zbliżam się do Ronina,
wyciągam ramię, niepewnie starając się go pochwycić. Nawet nie
spogląda w tył. Potem chwieję się i znowu tracę go z zasięgu ręki.
Coś się zmienia i natychmiast to wyczuwam. Może usłyszała go
za sobą, usłyszała jego nierówny oddech - i w tej chwili taniec do-
biega końca. On ją osacza, a ona wie, że jest ścigana. Ja pozostaję na
zewnątrz, obserwuję. Ona już nie podskakuje jak rącze zwierzę - bie-
gnie, biegnie, by ratować życie. Pnącza czepiają się jej nóg, korzenie
wyginają się i łapią ją w sidła. Słyszę, jak dyszy. Mnie także brakuje
tchu - powietrze pali mi płuca. Czuję woń polowania - lęk ofiary, żą-
dzę myśliwego. Podczas biegu w dół zbocza w upiornym świetle nocy
nikt nie wydaje żadnego dzwięku, jest tylko zapach i świadomość
sytuacji. To śmiertelne polowanie.
Może wiedziała, że nie potrafi zostawić go z tyłu, że on ją dogania,
zbliża się coraz bardziej, ukryła się bowiem pod starym zwalonym
drzewem, pod osłoną paproci i mchu. On dostrzega swoją zdobycz
i wydaje okrzyk triumfu. Cia rzuca siÄ™ do ucieczki spod jego rÄ…k,
w panice, zdesperowana. Wymyka siÄ™ mu.
BiegnÄ…c niepewnie, spoglÄ…dam akurat w odpowiednim momencie,
by zobaczyć, jak Cia skacze na wielki, prawie prostopadłościenny głaz,
wystający ponad skraj strumienia. Jest śliski od wody i wodorostów
i kiedy ląduje na nim jej stopa, Cia traci równowagę. Chwieje się przez
chwilę na krawędzi kamienia. Kiedy walczy o to, by się nie przewró-
cić, Ronin ją dogania. Zatrzymuje się gwałtownie, blokując jej drogę
powrotną. Cia odwraca się i dostrzega, że znalazła się w pułapce. Na
jej twarzy maluje się przerażenie. Spogląda zza niego i zauważa, jak
ześlizguję się ze zbocza w ich stronę.
- Nyree, pomóż mi! - woła.
Rozglądam się dookoła w desperacji, potem schylam się i podnoszę
kamień. Ronin spogląda przez ramię i widzi, jak szykuję się, by rzucić
kamieniem w jego czaszkÄ™.
- Cofnij siÄ™ - warczy.
Jego głos napawa mnie lękiem. Waham się. Ronin odwraca się ode
mnie i rzuca w kierunku Cii. Ona jest w rozpaczy. Nie może znalezć
drogi ucieczki. Granit jest zdradliwy. Pod jego postrzępionymi krawę-
dziami potok przelewa się kaskadami przez niewielki występ skalny.
W ciszy słyszę odgłos wodospadu.
Cia podnosi głowę w moją stronę.
- Nyree! ProszÄ™!
Ronin odwraca siÄ™ jeszcze raz. Patrzy mi w oczy. Jego spojrzenie jest
śmiertelnie zimne i cała truchleję. Kamień pozostaje w mojej zastygłej
dłoni. Jak w zwolnionym tempie, Ronin skacze w stronę Cii i próbuje
ją pochwycić. Ona macha rękami do tyłu, ale już jest na krawędzi ka-
mienia. Spada.
Ponownie krzyczÄ™:
-Cia!
Ronin zamiera bez ruchu. Biegnę obok niego i kilka kroków w dół,
poniżej granitowego głazu. Woda pod małym wodospadem rozlewa
się w płytką nieckę i Cia leży tu twarzą do góry, odrobinę pod po-
wierzchniÄ… wody. OddychajÄ…c z trudem, padam na kolana w wodÄ™
obok niej.
166
To dziwne -jest piękna, pogodna, unosząc się pod wodą, z oczyma
na wpół przymkniętymi, włosami rozlewającymi się wokół głowy.
Obok niej zdjęcie matki Ronina i jej nieżyjącego ojca wiruje szaleńczo,
naderwane przez wiry. Przez chwilÄ™ znajdujÄ™ siÄ™ na strychu z jego
ciemnymi kamiennymi ścianami, kłębiącymi się cieniami i zimnym
oddechem przodków. Potem jakiś głos wyje w moim wnętrzu:
- Nie! Ona nie może oddychać!
Zanurzam dłonie w wodzie, by unieść jej głowę, i kiedy się pochy-
lam, zauważam to. Moje palce zawędrowały w otaczającą jej głowę
chmurę, której nie zauważyłam wcześniej w przyćmionym świetle.
Krew barwi wodę w ciemności. Jednak zanim dzwigam jej głowę nad
wodę, już wiem. Wnoszę to z jej całkowitego bezruchu i ciemnych
plam krwi w wodzie. Tymi oczyma nie patrzy już na mnie nikt, kogo
znam.
Wiem to z absolutną pewnością. A potem krzyczę. Krzyczę z całych
sił, krzyk wyrywa się z samej głębi mojego wnętrza - wyrywa się
dziki, zwierzęcy. Rozbrzmiewa i rozbrzmiewa, ma smak żółci i krwi.
Schodzi echem w dół doliny i wkrótce widzę światła migające wśród
drzew poniżej, a kiedy zamienia się w łkanie, docierają do mnie ja-
kieś nawoływania. Jeszcze gdy jesteśmy sami, spoglądam w górę na
Ronina, stojącego bez życia na skraju rozlewiska. Jego twarz wyraża
bezgraniczne przerażenie. Wtedy Ronin rzuca się do biegu.
W chwilę pózniej Mama i Jobe wypadają spośród drzew, niosąc la-
tarki i strzelby. Potem straszne zwolnione tempo kończy się i wszystko
staje się bezładne i urywane.
21
Myślą, że jest tylko nieprzytomna - obudzi się i wszystko będzie
dobrze. Nie mogła utonąć - była pod wodą tylko przez chwilę. A jej
rana z tyłu głowy to nic - to tylko brzydkie rozcięcie u podstawy
czaszki, chybione uderzenie, do którego doszło, gdy poślizgnęła się
i upadła.
Podnoszą jej bezwładne ciało, które nieprzerwanie kołysałam, i kła-
dą je na brzegu. Klękają nad nią i rozpoczynają sztuczne oddychanie,
ale kiedy uzmysławiają sobie, że powodem jej nieoddychania nie są
wypełnione wodą płuca, przerywają próby przywrócenia jej do ży-
cia. Najlepiej, jak potrafią, tamują krew, która nadal sączy się z rany
- odrywając rąbek z bawełnianej koszuli nocnej Mamy - i niosą Cię
prędko do domu.
Nie mogę mówić. Nie wiem nawet, czy zrozumiale przekazałam im,
co się stało - że upadła, uderzając głową o skałę, a potem wpadła do
wody - ale kiedy to zrobiłam, przestałam się liczyć. Zostałam zapo-
mniana. Zabierają mi Cię i niosą ją gdzieś w noc. Potykam się ślepo za
nimi, łzy palą moje oczy i gardło, ale teraz milczę. Kiedy docieram do
domu, oni już zdążyli położyć Cię na kanapie w pokoju frontowym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]