[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 No dobra, pokaż Davidowi, jaki z ciebie łobuziak. Na pewno będzie zadowolony.
 David wie dokładnie, jakim jestem typem kobiety.
 Cudownie  ucieszyła się Katarzyna.  Cieszę się, że oboje odna-lezliście języki
w gębie. Wolę konwersację od monologu.
 Ty w gruncie rzeczy w ogóle nie jesteś kobietą  oświadczyła nagle
Marita.
 Wiem  odparła Katarzyna.  Wiele razy mu to tłumaczyłam. Nie-prawdaż,
Davidzie?
David spojrzał na nią w milczeniu.
 No mów.
 Tak  odezwał się.
 W Madrycie szalałam, żeby być dziewczyną, i tylko tyle z tego wyszło, że
rzeczywiście dostałam bzika  powiedziała Katarzyna.  A teraz mam tego po
prostu dość. Ty jesteś dziewczyną i chłopcem w jednej osobie i to w zupełnie
normalny sposób. A ja ani jednym, ani drugim. Cały mój wysiłek poszedł na to,
żebyście byli ze sobą szczęśliwi. Wszystko inne
jest kłamstwem.
 Wiem i usiłowałam to wytłumaczyć Davidowi  odparła Marita.
 I ja wiem, że wiesz. Ale to wcale nie znaczy, że masz być lojalna wobec mnie czy
kogokolwiek innego. Nawet nie próbuj. Nikt by tego nie robił i ty w gruncie
rzeczy też za bardzo się nie starasz. Zwalniam cię z tego. Chcę, żebyś była
szczęśliwa i żebyś mu dawała szczęście. Ty to potrafisz, a ja niestety nie.
Doskonale o tym wiem.
 Jesteś najwspanialszą dziewczyną świata!  wykrzyknęła Marita.
 Nonsens. Odpadłam na samym starcie.
 Wyłącznie z mojej winy  przerwała jej Marita.  Byłam głupia
i podła.
 Wcale nie byłaś głupia. Każde twoje słowo to szczera prawda.
A teraz przestańmy już gadać i bądzmy znów przyjaciółmi. Może nam się to uda?
 Może się uda?  powtórzyła Marita za Katarzyną.
 Marzę o tym  odparła Katarzyna.  Przestanę być taką naprzy-krzoną despotką.
Proszę cię, Davidzie, nie spiesz się z kroniką. Przecież
152
wiesz, że pragnę, jedynie i wyłącznie, żebyś jak najlepiej pisał. Zawsze tak było. Od
początku naszego wspólnego życia. Już się uspokoiłam. Sama nie wiem, jaki diabeł
we mnie wstąpił.
 Jesteś po prostu zmęczona  przerwał jej David.  Czuję, że od rana nic nie
jadłaś.
 Masz najprawdopodobniej rację  odparła.  A zresztą, czy ja wiem?
Zapomnijmy już o wszystkim i zaprzyjaznijmy się znowu, dobrze?
Byli więc przyjaciółmi, cokolwiek to słowo znaczy, powiedział do siebie David.
Usiłował o niczym nie myśleć i tylko mówić i słuchać, cały zato-piony w
nierzeczywistości, w jaką przemieniła się ich rzeczywistość. Słu-chał tego, co każda z
nich mówiła o drugiej, wiedział, że jedna doskonale wie. co druga myśli, a nawet co
mu któraś powiedziała na osobności. Ta ufność w nieufności była podstawą ich
przyjazni, ona ułatwiała im rozu-mienie przyczyny ich niezgody, dzięki niej tak
chętnie ze sobą przebywały.
On także chętnie z nimi przebywał, ale nie dzisiaj, dzisiaj miał ich serdecz-nie dość.
Nazajutrz znów wkroczy do swojego królestwa, o które Katarzyna była tak
zazdrosna, a które Marita tak kochała i szanowała. W obrębie swojego opowiadania
był szczęśliwy, choć wiedział, że szczęście to jest zbyt intensywne, by mogło trwać,
więc porzuciwszy to, na czym mu naj-bardziej zależało, powrócił do przeludnionej i
zarazem pustej krainy obłędu, którego nowym objawem okazała się nadmierna
potrzeba działania. Był zmęczony tym wszystkim, męczył go też widok Marity
współdziałającej ze swoim przeciwnikiem. Katarzyna nie była jego nieprzyjacielem z
wy-jątkiem tych momentów, kiedy próbowała się z nim utożsamiać w bezna-dziejnej
jałowej pogoni, jaką jest miłość, i wtedy była swoim własnym wrogiem. Wróg jest jej
tak bardzo potrzebny, rozmyślał David. że zawsze stara się mieć choć jednego w
pobliżu, a najbliższy i najłatwiejszy do za-atakowania to ona sama i ja, albowiem zna
wszystkie nasze mocne i słabe strony, wszystkie luki w naszym mechanizmie
obronnym. Zręcznie atakuje mnie z flanki, szybko orientuje się, że celuje w samą
siebie, toteż ostat-nia bitwa toczy się zawsze w szalonym wirze, a pył, jaki się
wówczas unosi, jest naszym własnym prochem.
Po kolacji Katarzynie zachciało się rozegrać z Marita partyjkę tryk-traka. Zawsze
grały bardzo serio i na pieniądze i kiedy Katarzyna poszła po planszę. Marita
powiedziała do Davida:  Proszę cię, nie przychodz do mnie dzisiaj.
 Zgoda.
 Rozumiesz?
 Nie używajmy tego słowa, dobrze?  powiedział David chłodnym
153
tonem. W miarę jak zbliżała się godzina pracy, stawał się coraz to bardziej
nieprzystępny.
 Gniewasz siÄ™?
 Tak  odparł.
 Na mnie?
 Nie.
 Nie trzeba się gniewać na chorego człowieka.
 Za krótko żyjesz, moja droga. Ludzie najbardziej złoszczą się wła-śnie na chorych.
Jak kiedyÅ› zachorujesz, przekonasz siÄ™ o tym.
 Tak bym chciała, żebyś się rozchmurzył.
 A ja żałuję, że was obie poznałem.
 Davidzie, proszÄ™ ciÄ™.
 Przecież wiesz, że to nieprawda. Po prostu przygotowuję się do
pracy.
Poszedł do sypialni, położył się na łóżku, zapalił nocną lampkę i wziął
się do lektury jednej z książek W.H. Hudsona. Nazywała się Naturę in Downiand
(,,Przyroda nizin ) i postanowił ją przeczytać głównie dlatego, że miała tak mało
obiecujący tytuł. Wiedział, że nadchodzi czas, kiedy najbardziej ze wszystkiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl