[ Pobierz całość w formacie PDF ]
małych pomników: trzynaście tytułów mistrza stanu z lat 1961-1987. Za ka\dym pomniczkiem stało
wielkie zdjęcie dru\yny z listą wyników oraz kola\em z powiększonych nagłówków gazet. Były tam
równie\ podpisane piłki futbolowe, koszulki najsłynniejszych zawodników, łącznie z koszulką
numer dziewiętnaście. I mnóstwo zdjęć Rake'a: Rake z Johnym Unitasem na jakiejś posezonowej
imprezie, Rake z gubernatorem tu, Rake z gubernatorem tam, Rake z Romanem Armsteadem tu\ po
meczu z Packersami.
Neely oglądał te eksponaty przez dobre kilka minut, chocia\ widział je wiele razy. Były wspaniałym
hołdem wspaniałemu trenerowi oraz jego wiernym graczom i zarazem smutnym przypomnieniem
tego, co ju\ minęło. Kiedyś słyszał, jak ktoś mówi, \e hol sali gimnastycznej jest sercem i duszą
Messiny. Był raczej świątynią Eddiego Rake'a, ołtarzem, na którym kibice mogli go czcić.
Pozostałe gabloty wisiały na ścianach w korytarzu prowadzącym do sali. Znowu podpisane piłki
futbolowe, te z mniej udanych lat. Mniej wa\ne trofea mniej słynnych dru\yn. Po raz pierwszy i -
taką przynajmniej miał nadzieję - po raz ostatni zrobiło mu się \al chłopców, którzy trenowali,
odnosili sukcesy i przeminęli niezauwa\enie tylko dlatego, \e uprawiali gorszy sport.
W Messinie zawsze królował futbol i tak ju\ miało pozostać. Przynosił chwałę, przynosił pieniądze.
I tyle.
Słysząc przerazliwy dzwięk jak\e znajomego dzwonka, poczuł się jak intruz, który trafił tu piętnaście
lat za pózno. Zawrócił do atrium tylko po to, \eby pochłonął go rozedrgany, niepohamowany tłum.
Korytarze wypełniły się uczniami, którzy przepychali się, wrzeszczeli i trzaskali drzwiczkami
szafek, dając upust tłumionym przez pięćdziesiąt minut hormonom i testosteronowi. Nikt go nie
rozpoznał.
Omal nie wpadł na niego rosły osiłek o grubej szyi. Miał na sobie zielono-białą kurtkę Spartan,
symbol najwy\szego w Messinie statusu. Szedł tak, jakby cały korytarz nale\ał wyłącznie do niego, i
rzeczywiście tak było, niewa\ne, \e tylko na krótko. Wzbudzał respekt. Oczekiwał, \e wszyscy będą
go podziwiać. Uśmiechały się do niego dziewczyny. Chłopcy schodzili mu z drogi.
Przyjdz tu za piętnaście lat, wa\niaku, i nikt nie przypomni sobie, jak się nazywasz, pomyślał Neely.
Twoja wspaniała kariera skarleje do krótkiej wzmianki w szkolnej kronice. Te wszystkie ładniutkie
dziewczyny będą ju\ matkami. Zielona koszulka wcią\ będzie zródłem wielkiej dumy, ale ju\ jej nie
wło\ysz. To tylko szkolna zabawa. Szczeniackie wygłupy.
Więc dlaczego było to takie wa\ne? Wtedy, przed laty.
Nagle poczuł się jak starzec. Przebił się przez tłum i wyszedł ze szkoły.
Póznym popołudniem jechał powoli wąską \wirówką opasującą Karr's Hill. Gdy droga zrobiła się
szersza, skręcił na pobocze i zaparkował. Poni\ej, dwieście metrów dalej, była szatnia Spartan, a
jeszcze dalej, po prawej stronie, dwa boiska. Na jednym trenowała reprezentacja seniorów, na
drugim juniorów. Trenerzy wrzeszczeli i gwizdali.
Po nieskazitelnej murawie boiska na stadionie Rake'a jechał powoli Królik zielono-\ółtą kosiarką;
jezdził tak codziennie, od marca do grudnia. Na bie\ni za ławką dla zawodników rezerwowych
Spartan pomponetki malowały znaki wojenne na piątkową bitwę i od czasu do czasu ćwiczyły nowe
układy taneczne. Za strefą przyło\eń gości zbierała się orkiestra na szybką próbę.
Niewiele się tu zmieniło. Inni trenerzy, inni gracze, inne cheerleaderki, inny skład orkiestry, mimo to
wcią\ byli to Spartanie na stadionie Rake'a, mimo to wcią\ był to ten sam Królik na kosiarce, ta sama
nerwowość przed piątkowym meczem. Wiedział, \e gdyby przyjechał tu za dziesięć lat, stadion i
ludzie wyglądaliby dokładnie tak samo.
Kolejny rok, kolejna dru\yna, kolejny sezon.
Trudno było uwierzyć, \e Rake'a zdegradowano do tego stopnia, i\ musiał siedzieć na tym wzgórzu i
oglądać mecze z tak du\ej odległości, \e bez radia nie zrozumiałby, co się dzieje. Kibicował
Spartanom? Czy w głębi serca \yczył im, \eby przegrywali mecz za meczem, ot tak, na przekór
wszystkiemu? Potrafił być mściwy i nosić urazę przez wiele lat.
Neely nie przegrał tu ani razu. Reprezentacja pierwszych klas nie doznała ani jednej pora\ki, czego
oczywiście w Messinie oczekiwano. Pierwszaki grały w czwartek wieczorem i przyciągały na
stadion więcej kibiców ni\ dru\yna seniorów. Jedyne dwa mecze, które wtedy przegrali - obydwa w
finałach mistrzostw stanu - rozegrano na stadionie A&M. W ósmej klasie zremisowali z Porterville.
Tu, na stadionie Rake'a, dru\yna Neely'ego nigdy nie wypadła gorzej.
Po remisie do szatni wpadł Rake i wygłosił im surowy wykład na temat znaczenia dumy Spartan.
Sterroryzowawszy grupę trzynastolatków, zmienił im trenera.
Wspomnienia nieustannie powracały. Nie mając na nie ochoty, Neely odjechał.
Posłaniec, który przywiózł do domu Rake'a kosz owoców, słyszał, o czym tam poszeptywano, i ju\
wkrótce całe miasto wiedziało, \e Coach odpłynął tak daleko, i\ na powrót nie było szans.
O zmierzchu plotka dotarła na trybuny, gdzie na czuwaniu zebrały się grupki zawodników z ró\nych
dru\yn i lat. Kilku siedziało samotnie, oddając się wspomnieniom o Rake'u i dawno minionej
chwale.
Przyszedł Paul Curry w d\insach i bluzie; przyniósł pizzę, którą zrobiła Mona, \eby chłopcy mogli
przez tę noc być dawnymi chłopcami. Silos Mooney przydzwigał turystyczną lodówkę pełną piwa.
Hubcapa nie było, czemu nikt się nie dziwił. Byli za to blizniacy Utleyowie, Ronnie i Donnie.
Mieszkali daleko za miastem i dowiedzieli się jakoś o przyjezdzie Neely'ego. Przed piętnastu laty
byli identycznymi, siedemdziesięciotrzykilowymi linebackerami i mogli powalić na ziemię rosły
dÄ…b.
Gdy zapadła ciemność, Królik podszedł do tablicy wyników i zapalił reflektory w południowo-
zachodniej części stadionu. Rake wcią\ \ył, choć ledwo. Na murawę padły długie cienie. Zawodnicy
czekali. Biegacze odeszli i na stadionie zaległa stę\ała cisza. Od czasu do czasu, gdy ktoś opowiadał
kolejną historyjkę z zamierzchłej przeszłości, przerywał ją gromki wybuch śmiechu dobiegający z
grupek rozrzuconych na trybunach dla kibiców gospodarzy. Ale nie licząc tego, rozmawiano po
cichu. Rake był nieprzytomny, zbli\ał się koniec.
Znalazł ich Nat Sawyer. Przyszedł z du\ą walizeczką.
- Masz tam prochy? - spytał Silos.
- Nie. Kubańskie cygara.
Silos zapalił pierwszy, potem Nat i Paul, wreszcie Neely. Blizniacy nie palili ani nie pili.
- Nie zgadniecie, co znalazłem - powiedział Nat.
- Dziewczynę? - rzucił Silos.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]