[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wypuściłyśmy swoich dłoni. Nawet teraz czuję przerażenie, kiedy Fi na kilka sekund znika z
pokoju i nie wiem, dokąd poszła.
Epilog
Gdy przyjechaliśmy do więzienia w Stratton, strażnicy otoczyli ciężarówkę, żeby nas
zobaczyć. Kiedy dotarliśmy do Wellington, doleciawszy nisko nad wodą do pięknego miasta
na wzgórzach, też zebrał się tłum. Nie wiem, czy te dwie grupy wiele od siebie różniło. Jedną
i drugą zwabiła ciekawość.
Oczywiście zanim przybyliśmy do Wellington, dobrze się nami zajęli. Spędziliśmy
dwa tygodnie w ośrodku medycznym sił powietrznych w bazie Astin, gdzie wylądowaliśmy
po ucieczce z kraju. Każde z nas miało długą listę obrażeń. Na mojej znalazły się: szok,
pęknięty kręg, naruszona rzepka, niedożywienie, rany cięte i otarcia, ostry stan lękowy,
wszawica... To chyba wszystko. Nadal chodzę o kulach. W najgorszym stanie była
prawdopodobnie Fi: miała wstrząs mózgu, była w szoku, pękły jej obojczyk i bębenek w
uchu, a twarz przecięła długa blizna, która miała jej przypominać o naszej ucieczce przy
każdym spojrzeniu w lustro.
To, co zrobiliśmy, zapewniło nam spory rozgłos. Przez długi czas wojna szła zle i
dopiero niedawno pojawiły się dobre informacje. Chyba wszyscy byli spragnieni bohaterów.
Dlatego na lotnisku w Wellington czekało na nas mnóstwo ludzi i zaprowadzono nas do
specjalnej sali konferencyjnej, żebyśmy porozmawiali z dziennikarzami i pozowali do zdjęć.
Miałam wrażenie, że co drugie pytanie zaczyna się od słów: Co czuliście, kiedy.. Z tymi
pytaniami radziliśmy sobie raczej kiepsko.
Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Chyba postąpiliśmy właściwie. Najwidoczniej
wszyscy właśnie tak uważają. Facet z wywiadu wojskowego, podpułkownik Finley,
przedstawił nam skutki niektórych naszych działań i choć wtedy nikt z nas się nie odezwał,
byliśmy zadowoleni. Statek, który zatopiliśmy, miał być dumą wrogiej floty czy czymś w tym
rodzaju. Chyba dobrze się spisaliśmy.
Tak to wygląda. Czasami, kiedy tu sobie leżymy - bo przebywamy w czymś w rodzaju
ośrodka rehabilitacji pod Wellington - żałuję, że nie można cofnąć czasu o parę lat. W moich
wspomnieniach przeszłość wydaje się idyllą. Pamiętam tylko dobre rzeczy: zapach babeczek
w kuchni, noski klonu trzepoczące na wietrze, dżdżownice zwijające się w gęstym
kompoście, spacery po polach z tatą i picie herbaty z mamą. Nie pamiętam o psie z brzuchem
rozdartym przez kangura ani o oposie z zakrwawionym pyszczkiem, który konał na moich
oczach po zjedzeniu trutki na szczury, ani o muchach siedzących na zwłokach myszy, którą
znalazłam za kredensem w kuchni. Nie pamiętam o tym, jak tata krzyczał na mamę, kiedy
przez pięć kilometrów jechała na sflaczałej oponie, ani jak mama krzyczała na tatę, kiedy
skrytykował jej przyjaciół.
To wszystko jest jak utracony świat, za którym nieustannie tęsknię.
Tymczasem nasi najbliżsi nadal są w niewoli i nie możemy nic zrobić, żeby im
pomóc. Po prostu musimy czekać.
Dlatego siedzimy, leżymy albo chodzimy w kółko - choć ja raczej utykam. Nic się
tutaj nie dzieje, kompletnie nic. Tak długo napędzała nas adrenalina, że gdy nagle jej
zabrakło, zrobiło się dziwnie. Teraz walczą inni. W dodatku dobrze im idzie. Podpułkownik
Finley twierdzi, że pertraktacje pokojowe stają się coraz bardziej konkretne: im więcej ziem
odzyskują Nowozelandczycy, tym bardziej rosną szanse na pokój. Może pewnego dnia znowu
zacznę myśleć o przyszłości. Na razie tylko wspominam przeszłość. Terazniejszości nawet
nie zauważam. Gdy zaczęłam spisywać nasze losy, robiłam to dlatego że chcieliśmy, aby
ludzie je poznali, aby nas zapamiętali. Teraz to wszystko straciło znaczenie. Pragnę jedynie,
żeby zapamiętano Robyn - za to, co zrobiła, by zasłużyć na pamięć. Bez przerwy o niej
myślę. Kiedyś uważałam, że bohaterowie są twardzi i odważni. Ale tamto ostatnie spojrzenie
Robyn wcale nie było twarde ani odważne. Raczej pełne strachu i niepewności.
Robyn nauczyła mnie czegoś bardzo ważnego: że trzeba w coś wierzyć. Brzmi prosto,
prawda? Lecz wcale nie jest proste. Nie jest proste dla mnie i nie było proste dla Robyn. Jej
się to jednak udawało, więc zamierzam starać się i próbować tak długo, aż i mnie się uda.
Na tym polega największy kłopot z naszymi politykami: nie wierzą w nic oprócz
własnej kariery.
Trzeba w coś wierzyć. To wszystko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]