[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przekonana, to obejrzyjmy pomost. Proszę bardzo. - Już był na dole i
podawał jej rękę.
Odruchowo ujęła ją i dała się zaprowadzić do żałosnej
pozostałości po pomoście z na wpół zatopioną sporą łodzią wiosłową.
- To nie działa. - Potrącił butem ostatnią całą deskę, która
natychmiast pękła. - Tylko samobójca mógłby się zainteresować takim
urzÄ…dzeniem. Wracamy?
Wzruszyła ramionami i w milczeniu skierowała się w stronę
drogi. Reising znalazł się przy niej, najwyrazniej bardzo z siebie
zadowolony. Szli bez słowa. Z satysfakcją dotrzymywała mu kroku.
- Nie za szybko?
Potrząsnęła głową. Panowała pełna napięcia cisza. Marta poczuła
zniechęcenie. Gdyby została w Warszawie, mogłaby spokojnie
odpocząć od wszystkiego. Nie słuchać niczyjego gadania. Nawet
włączyłaby telewizor. Co, u licha, strzeliło jej do głowy, żeby brać się
do podpatrywania jakichś kłusowników? I jeszcze dać się tak
potraktować byle komu. Dobrze jej tak.
Te niezbyt miłe rozważania przerwał cichy głos Janka Reisinga.
- Kłusownicy z pewnością mogą nas nie obchodzić. Chyba że
pomieszałoby się im w głowach, ale to nie w tej branży. Bardziej
niepokoi mnie atmosfera, którą ktoś robi koło gospodyni. Strasząca
pocztówka, otruty pies. Ktoś bardzo chce ją zdenerwować. Jeśli tylko
dla zabawy, to czekają nas niezłe atrakcje, póki dowcipniś, z
pewnością wariat, sam się nie wystraszy albo zostanie nakryty.
- A jeśli to nie zabawa, tylko coś więcej?
- Wtedy zobaczymy to coś więcej. Ale również tylko kompletny
szaleniec, planując zrobić komuś prawdziwą krzywdę, bawi się
przedtem w taki sposób. A w najbliższym otoczeniu nikt na specjalnie
chorego umysłowo nie wygląda.
.....Chyba że hrabia Drzygłód - zauważyła z troską.
Roześmieli się oboje.
- Rzeczywiście, na oko nie najlepiej z nim. Ale prędzej on stanie
się ofiarą kogoś, kto nie wytrzyma z jego wdziękiem.
- Ma pan na myśli siebie?
- Nie, skądże. Ja jestem nieagresywny. Zresztą - westchnął z
żalem - za kilka dni człowiek przyjdzie do siebie i koniec atrakcji.
- Chyba rzeczywiście jest pan nieagresywny. Czy to z racji
zawodu? Słyszałam o rozładowywaniu napięć przez sztukę.
- Bardzo możliwe. Pani interesuje się plastyką?
- Nie, i nawet nie umiem powiedzieć, dlaczego. To mnie nie
usprawiedliwia, ale jestem fizykiem.
- Zauważyłem przy obiedzie - uśmiechnął się. - Dużo pani
pracuje?
- Ostatnio bardzo dużo i szybko. Kilka istotnych artykułów do
upchnięcia w Stanach w liczących się czasopismach. Nadałam za duże
tempo, wygrałam z czasem, ale czuję się wykończona. Namówili mnie
na przyjazd tutaj, bo ktoś zrezygnował.
Reising kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Całkiem jak ja. Nie mam zwyczaju śpieszyć się z robotą, a teraz
niepotrzebnie zobowiązałem się do kilku terminów. Dotrzymałem, ale
czuję się zużyty. Przede wszystkim emocjonalnie. Oczywiście też
wysłano mnie w zastępstwie za kogoś. Brzydka pogoda, kleszcze, w
sam raz dla mnie.
Marta myślami była już gdzie indziej.
- Właściwie nie ma powodu, żeby łączyć ze sobą te dwie afery,
pocztówkę i likwidację psa. Straszyć przez pocztę mógł Wyrodek, ale
pies pasuje też do Węgorzy. Gdyby na przykład gospodyni im się
czymś naraziła.
- Widzę, że panią to naprawdę interesuje. Jasne, że o gospodyni
nic nie wiemy i może być normalnie szantażowana, zastraszana. Może
coś wiedzieć, czegoś nie chce zrobić. Czemu nie? Potem da się
jeszcze kombinować, że Wyrodek i Węgorz to ta sama osoba.
- No, chyba pan przesadza. Tyle że obaj na W".
- Przesadzam. Ale proszę sobie wyobrazić. Taki Wyrodek, gdyby
naprawdę chciał przyjechać, mścić się na ciotce, to zgrabnie by mu
było wystąpić w majestacie Króla Węgorzy. Jeśli oczywiście nie stać
go na uczciwe zrobienie kariery.
- A czy taki Węgorz nie może prowadzić podwójnego życia? Na
co dzień występować jako wzorowy obywatel, lekarz, urzędnik,
menadżer, bo ja wiem kto, a w wolnych chwilach kierować gangiem?
- Trudno powiedzieć. Nie wiadomo, jak obciążające czasowo jest
stanowisko Króla Węgorzy. Podobno grunt to dobrze zorganizować
sobie czas. Ale między nami mówiąc, czy nie uważa pani, że węgorz z
patelni w restauracji w Pomyślewie jest dla nas bardziej interesujący?
Powoli zbliżali się do domu. Niemalże na ich spotkanie wyszli
stali bywalcy przechadzający się przed kolacją. Dodatek stanowiła
uczepiona ramienia Niny Patrycja, której błękitne oczy na widok,
Marty jakby straciły rozmarzony wyraz.
- Jak to miło, że państwo zdążyli już się zaprzyjaznić i pójść na
przechadzkę po lesie - stwierdziła dama. - Patrycjo, a ty cały czas nad
książką...
- Miała zadane przy obiedzie, to co się dziwić - zauważył Krzyś z
zaskakującą złością.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]