[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rytarza i otworzył drzwi.
Przez chwilę nie mógł zrozumieć tego, na co patrzy. Kartony, pudełka, papiery i inne
śmieci zalegały środek pokoju, tworząc górę zakrywającą nowy dywan. Zrobił kilka
kroków do przodu, przestępując próg, dziwnie zaniepokojony tym bezsensownym ba-
Å‚aganem.
Zza jego pleców, od strony drzwi, dobiegł niski, niespieszny głos:
Odebrałeś mi ją.
135
Alex odwrócił się, rzucając się jednocześnie w lewo. Na próżno. Pomimo tego ma-
newru pocisk uderzył go i zwalił z nóg.
W drzwiach stał wysoki, barczysty mężczyzna i uśmiechał się. Trzymał w ręku pisto-
let bardzo podobny do tego, który Doyle kupił w Carson City i bezmyślnie pozostawił
w samochodzie wtedy, gdy potrzebował go najbardziej.
Myślał: to dowodzi, że pacyfista nie może zmienić się w brutala w ciągu jednej nocy.
Można napompować go odwagą, ale nie można sprawić, by myślał w kategoriach prze-
mocy...
To było głupie, że takie myśli przelatywały przez jego głowę właśnie teraz. Więc prze-
stał o tym myśleć i dał się porwać ciemności o rubinowym kolorze.
Gdy George Leland ocknął się z majaczeń o farmie i ojcu, stwierdził, że siedzi na
brzegu łóżka Courtney. Pieścił jej twarz jedną ręką.
Jej ciało było sztywne jak gipsowy posąg, gdy wiła się skrępowana. Próbowała coś
powiedzieć, pomimo taśmy samoprzylepnej, i zaczęła płakać.
W porządku rzekł Leland. Zająłem się nim.
Wygięła się gwałtownie, próbując strząsnąć jego dłoń.
Leland patrzył na pistolet, który trzymał w drugiej ręce, i uświadomił sobie, że po-
strzelił Doyle a tylko raz. Może ten sukinsyn nie umarł. Leland powinien wrócić i upew-
nić się.
Ale nie chciał opuścić Courtney.
Pragnął dotykać jej jeszcze, może nawet kochać się z nią. Czuć jak miękka, ciepła
skóra dziewczyny prześlizguje się pod zrogowaciałymi opuszkami jego palców. Cieszyć
się nią. Cieszyć się byciem przy Courtney. Obydwoje znów razem... Położył dłonie na
jej klatce piersiowej i nacisnął dostatecznie mocno, by znieruchomiała. Głaskał jej twarz
i zanurzał palce w złotych włosach dziewczyny.
Przez chwilę niemal zapomniał o Alexie Doyle u.
O Colinie nie myślał w ogóle.
Chłopiec usłyszał strzał. Stłumiły go ściany, ale nie mogło być żadnych wątpliwości.
Otworzył drzwi i wyskoczył z samochodu. Przebiegł połowę podjazdu, gdy nagle
uświadomił sobie, że nie ma dokąd pójść.
W domach u podnóża ulicy wciąż było ciemno, tak jak i w tych, które stały wyżej.
Najwidoczniej strzał nikogo nie obudził.
No dobrze. Ale przecież mógł pobiec do sąsiadów i powiedzieć im co się stało, czyż
nie? Ale od razu wiedział, że to bezcelowe. Pomyślał o tym, jak kapitan Ackeridge po-
traktował Alexa. I choć wiedział, że sąsiedzi odnieśliby się do niego z sympatią, wiedział
również, że nie uwierzyliby mu, a przynajmniej nie na tyle szybko, by pomóc Alexowi
i Courtney. Jedenastolatek? Potraktowaliby go z humorem, może skrzyczeli. Ale nigdy
by mu nie uwierzyli.
136
Odwrócił się i pobiegł z powrotem do samochodu, po czym zatrzymał się przy
otwartych drzwiach i spojrzał na dom. Nikt nie wyszedł na zewnątrz.
Rusz się, pomyślał. Alex nie wahałby się. Przecież pospieszył Courtney na pomoc,
prawda? Chcesz być dorosłym człowiekiem czy przestraszonym dzieciakiem?
Usiadł na brzegu fotela, otworzył schowek i wyjął z niego małe kartonowe pudeł-
ko. Wyciągnął pistolet i położył na siedzeniu, po czym zaczął szukać amunicji. W ciągu
jedenastu lat swego życia ani razu nie trzymał broni w ręku, ale czynność ładowania
wydała mu się całkiem prosta. Bezpiecznik był oznaczony malutkimi literkami, które
z trudnością dostrzegał w przyćmionym świetle górnej lampki: ON OFF. Przesunął
go na pozycjÄ™ OFF.
25
Alex wpatrywał się w połamane skrzynki, podarte gazety i inne śmieci przez jakąś
minutę, zanim uświadomił sobie, gdzie jest, i przypomniał sobie, co się stało. Szaleniec,
tym razem z pistoletem...
Courtney? spytał cicho.
Poruszenie wywołało ból. Napływał falami i sprawiał, że Doyle czuł się stary i sła-
by. Został postrzelony w górną część lewej łopatki i miał wrażenie, że ktoś obficie po-
sypał ranę solą.
Przynajmniej nie trafił w serce, pomyślał. Nie trafił w żaden ważny organ. Ale była
to słaba pociecha.
Podparł się jedną ręką i ukląkł, brocząc krwią, która kapała na dywan. Ból narastał;
jego fale uderzały szybciej i z większą siłą.
Wciąż spodziewał się, że usłyszy kolejny strzał, który rzuci go na stertę pudeł i gazet.
Ale podniósł się z trudem na nogi, odwrócił się i stwierdził, że w drzwiach nikt nie stoi,
że szaleniec już sobie poszedł.
Ruszył przez pokój, przyciskając ramię zdrową ręką, spod której wyciekały bąbelki
krwi. Był już w połowie drogi do drzwi prowadzących na korytarz, gdy pomyślał, że
dobrze byłoby poszukać jakiejś broni, zanim wyruszy w ślad za szaleńcem. Ale czego?
Znów się odwrócił i spojrzał na stertę śmieci, gdzie dostrzegł to, czego potrzebował.
Zawrócił i podniósł deskę, która odpadła z połamanej, drewnianej skrzynki, długą na
cztery stopy, szeroką na trzy cale. Z boku deski sterczały trzy wygięte, długie gwozdzie.
Powinno wystarczyć. Znów się odwrócił w kierunku drzwi i przeszedł przez pokój.
Te osiem kroków przypominało osiemset. Gdy już pokonał ten dystans, musiał za-
trzymać się i odpocząć. Czuł ucisk w klatce piersiowej i miał kłopoty z oddychaniem.
Oparł się o ścianę tuż przy drzwiach, tak, by nie można było go zobaczyć z korytarza
drugiego piętra.
Musisz bardziej się starać, powiedział sobie zamykając oczy, by nie widzieć tańczą-
cego pokoju. Nawet jeśli znajdziesz tego szaleńca, to i tak nie będziesz w stanie po-
wstrzymać go przed zrobieniem z Courtney i Colinem, czego tylko zapragnie. Nie mo-
żesz ulegać słabości. To szok. Postrzelono cię. Krwawisz. I odczuwasz skutki tego szoku.
Każdy by odczuwał. Jeśli ich szybko nie przezwyciężysz, to możesz równie dobrze usiąść
na podłodze i wykrwawić się na śmierć.
138
Leland zerwał taśmę z ust dziewczyny i dotknął jej bladych warg.
Wszystko w porządku, Courtney. Doyle nie żyje. Nie musimy już się nim przej-
mować. Jesteśmy tylko ty i ja naprzeciwko całego świata.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]