[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sów?... Jak wy widzieć patrzyć takie małe małe płaskie płaskie oczy? Co to takie błyszczy tu-
taj Å‚adnie?
Nie dotykaj tego. Trzepnęła po palcach błąkających się w okolicy jej pasa. Wizja
miecza świetlnego w dłoniach niesfornych, wojowniczych Gwurran była bardziej niż niepo-
kojąca. W ciasnej szczelinie nieustanny i bezładny szczebiot malutkich Ansionian po prostu
ogłuszał.
Przecież nie mogła rozpłynąć się w powietrzu!
Luminara po raz nie wiadomo który analizowała w myślach wszystkie możliwości. Bar-
rissa wyszła spod bezpiecznego nawisu i udało jej się zgubić. Może zobaczyła coś ciekawego
i poszła aż na szczyt? Może coś wielkiego i głodnego spadło nagle z nieba i porwało ją? Może
udała się na stronę i zajęło jej to więcej czasu niż zwykle.
Ta ostatnia możliwość zdawała się najbardziej prawdopodobna, ale nawet przy najcięż-
szej niedyspozycji żołądkowej, padawanka już dawno powinna się była pojawić. W najgor-
szym przypadku mogła użyć komunikatora, a sam fakt, że tego nie zrobiła, dawał duże pole
dla wyobrazni. A jeśli urządzenie uległo uszkodzeniu, baterie wysiadły w jakiś niewytłuma-
czalny sposób, zgubiła je gdzieś, a teraz szuka po wszystkich dziurach albo ktoś odebrał jej go
siłą? Luminara nie wiedziała, kto mógłby zrobić coś takiego, ale musiała brać pod uwagę
wszystkie możliwości razem i każdą z osobna.
Coś poruszyło się za jej plecami Obi-Wan, Kyakhta i Anakin wrócili z poszukiwań
wokół ciasnego schronienia.
Ani śladu szepnął zatroskany Anakin. Czy mogła gdzieś pobiec?
To chyba zależy od okoliczności, prawda? Luminara z trudem powstrzymała się od
bardziej sarkastycznej i gniewnej odpowiedzi. Wiedziała, że nieobecność Barrissy nie ma nic
wspólnego z Anakinem. Ale to ona, Luminara, była odpowiedzialna za padawankę i jeśli
dziewczynie coś się stało...
Anakin aż się zjeżył na ton głosu Luminary, ale wytrzymał. Nie miał prawa kwestiono-
wać słów rycerza Jedi, nawet jeśli były to słowa niezbyt grzeczne. Nie mógł na razie odpo-
wiedzieć jak równy równemu komuś takiemu, jak Luminara Unduli. Może niedługo... Niedłu-
go...
Bulgan spojrzał na nią zdrowym okiem.
Wezmiemy suubatary i przeszukamy wzgórza i kotliny po spirali, pani Luminaro. W
ten sposób obejmiemy znacznie większą powierzchnię. Może wpadła do jakiejś skalnej rozpa-
dliny i złamała sobie nogę.
Zmartwiona Luminara pokiwała głową. Wysokie siodło na grzbiecie suubatara z pew-
nością pozwoli na bardziej skuteczne poszukiwania niż wędrowanie na piechotę. Wnioski, ja-
kie się nasuwały, nie były pocieszające. Jeśli Barrissa naprawdę wpadła do jakiejś rozpadliny
i jeśli ta rozpadlina okazała się dość głęboka, by dziewczyna straciła przytomność, mogą jej
nigdy nie znalezć.
W tej właśnie chwili usłyszała wołanie.
Hej, wy tam! Tutaj jestem!
Pędem wyminęli parę odpoczywających suubatarów i ujrzeli obiekt zmartwienia
wszystkich obecnych, wyłaniający się na czworakach zza wystającego skalnego bloku. Wąski
korytarz był doskonale ukryty przed wzrokiem każdego, kto nie stał na wprost niego i nie za-
glądał pod kamień.
Barrissa! Wszystko w...! Luminara zwolniła nagle, a wyraz jej twarzy szybko zmie-
nił się z zatroskanego w zagniewany Gdzie byłaś, padawanko? Wszędzie cię szukaliśmy. I...
nic ci nie jest?
Nie, wszystko w porządku. Barrissa wypełzła z korytarza, wstała i otrzepała ręce,
przeciÄ…gajÄ…c siÄ™ lekko. A to nasi nowi przyjaciele.
Luminara odskoczyła w tył i nie ona jedna zareagowała w ten sposób. Z ukrytego kory-
tarza wylała się fala hałaśliwych, rozgadanych, porośniętych sierścią dwunogów. W jednej se-
kundzie otoczyły ciasnym kręgiem towarzyszy Barrissy i zaczęły ich obmacywać z takim sa-
mym entuzjazmem i brakiem wszelkich zahamowań, jak poprzednio ją samą.
Suubatar! krzyknął jeden i wspiął się na siodło wierzchowca Kyakhty. Przewodnik
zirytowany zmarszczył brwi i popędził w tamtym kierunku.
Hej, ty, mały! Złaz stamtąd! Złaz natychmiast!
Brązowo-niebieski Gwurranin, usadowiony na środkowych łopatkach obojętnego na
wszystko suubatara, robił głupie miny do wściekłego przewodnika.
Nymgwah nooglik, głupio gadasz pupilek obcego bez włosów! Możesz mi skoczyć
skoczyć!
Ty mały...! Kyakhta był gotów ruszyć z pięściami na nieznośnego karzełka, ale Lu-
minara go powstrzymała.
Daj sobie z nim spokój, Kyakhto.
Ale, pani Luminaro, to jest...
Powiedziałam, daj spokój. Chodz, poznasz ten lud.
Lud? mamrocząc pod nosem Kyakhta niechętnie posłuchał polecenia Jedi. To nie
lud. To banda brudasów.
Barrissa wyjaśniła przyczyny swojej długiej nieobecności i Luminara zmiękła. Opo-
wieść padawanki była krótka, ale bardzo intrygująca.
.. .no i przekonałam Tooąui, żeby oddał to, co zabrał, a przy okazji przyprowadził całe
swoje plemię skończyła i z wahaniem popatrzyła na nauczycielkę. Obiecałam im coś w
rodzaju przyjęcia.
Luminara zmarszczyła brwi.
To nie jest podróż dla przyjemności, padawanko. Obi-Wanie, co o tym sądzisz?
Drugi Jedi zmarszczył brwi, ale po chwili, dość niespodziewanie, wybuchnął śmiechem.
Obietnica padawana nie wiąże Jedi, ale to nie znaczy, że nie powinniśmy jej uszano-
wać. Nie mamy grajków, a jeśli o mnie chodzi, to chyba już swoje odpracowałem w dziedzi-
nie przemysłu rozrywkowego. Ale i tak możemy im pokazać to i owo, no i dać im skosztować
naszych potraw. Może zgodzą się na krótkie szkolenie z zakresu galaktycznej kultury zamiast
śpiewu i tańca. Może samo międzyrasowe spotkanie będzie dla nich wystarczającą rozrywką.
Tak naprawdę pomysły podróżnych, nie miały najmniejszego znaczenia. Gwurranie
zdawali się cieszyć i bawić wszystkim, co robili lub mówili ludzie. Czy chodziło o pokazanie
urządzeń technicznych, czy odsłonięcie bezwłosego ciała o różnych odcieniach skóry, czy po-
równanie pięciu grubych ludzkich palców z trzema smukłymi palcami Ansionian, całe plemię
było po prostu zachwycone. Absolutnie pozbawieni taktu Gwurranie rozpełzli się dosłownie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]