[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeskakiwały za oknem pnie tak lśniące, że do wagonu wdarł się ich blask wraz z zapachem
jesiennego boru. Nagle las odsunął się i na polanie pozostała jedna brzoza. Pociąg objeżdżał tę
polanę i drzewo o potężnym pniu, ze złotymi, szeroko rozłożonymi konarami ukazywało się to pod
błękitnym niebem, to pod czarną burzową chmurą i albo pyszniło się zwycięsko skąpane w słońcu,
albo stało blade, widmowe, przekwitłe...
Ale ani pasażerowie tłoczący się w drzwiach przedziału, ani lotnik, który teraz stał w korytarzu
przy oknie patrząc na brzozę i jej nie widząc - nikt się już więcej nie interesował
88
przepięknym krajobrazem. Wyciągnąwszy szyje pasażerowie i kontrolerzy obserwowali kierownika
pociągu, który szybko zwinął pościel lotnika, uniósł siedzenie...
Na dnie bagażowej skrzyni samotnie leżał mały żółty kuferek. Taki mały, że w nim z trudem mogło
się zmieścić cywilne ubranie, para bielizny i szczoteczka do zębów.
...Do Moskwy pozostało jeszcze dwie doby i pasażerowie czekali z niecierpliwością, kiedy wreszcie
skończy się ta nieprawdopodobnie długa podróż. Obrzydł im kurz, obrzydły restauracyjne obiady,
znudziły się lasy, zagajniki, jary. Teraz dopiero zauważyli, że konduktorzy stale spózniają się z
herbatą, że przedziały sprząta się porządnie tylko przed dużymi stacjami, a radiotelegrafista
nastawia wciąż te same płyty. I z przykrością wspominali, jak stchórzył radiotelegrafista; nawet
lotnik, taki, zdawałoby się, stanowczy mężczyzna, także spasował przed tym biurokratą,
kierownikiem pociągu, no i w końcu wyrzucili niedzwiadka...
Tylko nieliczni wtajemniczeni obserwowali dwóch konduktorów wagonu pocztowego, jedynego, do
którego nie ma dostępu ani kierownik pociągu, ani kontrolerzy. Przedtem wcale nie było ich widać,
a teraz prawie na każdej stacji wyskakiwali i nieśli wzdłuż peronu to torebkę cukierków, to mleko w
słoiku. Na którejś stacji, zobaczywszy kobietę sprzedającą miód, rzucili się ku niej, a potem
rozmawiając z oży-
89
wieniem pobiegli ze szklankÄ… miodu do swego wagonu.
Ach, jakże wspaniałe są polowania na Sachalinie! Szczególnie udane, kiedy ma się oswojonego
niedzwiedzia. Idzie sobie człek po tajdze uważnie, żeby pod stopami nie trzaskał chrust, a obok,
zaglądając swojemu panu w twarz, węsząc powietrze, sapiąc i parskając, wali ogromny bury
niedzwiedz o wypukłym czole.
Spokojnie, zwierzaku! Niezła tajga, co? Cieszysz się, żeś w tajdze? Ej ty, zuchu, fajny z ciebie
zwierz! Wspaniały!
SKACZ, MARGO!
Moja znajoma znalazła się w' kłopotliwej sytuacji. Jej syn wyjechał służbowo, a kiedy miał wracać,
przysłał depeszę, że delegacja się przedłuża.
Syn kochał i hodował zwierzęta, matka zaś ich nie znosiła. Wszędzie pełno kłaków, śmierdzą,
żadnej z nich korzyści, więc po co komu są potrzebne? Pies pilnuje domu, kot łowi myszy, ale to?
Małpa Margo niedawno przyjechała z Afryki. Ktoś ją stamtąd przywiózł, ale nie miał gdzie
trzymać, podarował drugiemu, tamten jej nie chciał, trzeci wziął, ale się rozmyślił, więc Kostek ją
przygarnął. Miał swój pokoiczek, tam gospodarował według własnego uznania, matka nie wtrącała
się do jego spraw. Była już na emeryturze i prowadziła uregulowany tryb życia. Cały dzień miała
rozplanowany. Starszemu człowiekowi potrzebne jest powietrze, potrzebny spokój, więc pani Taisja
polegiwała, słuchała radia, albo siedziała na bulwarze i haftowała.
Syn pracował w szpitalu, nigdzie go nie wysyłano, a tu nagle delegacja do Jarosławia, więc
spakował się i pojechał. Małpę zostawił nie pod opieką matki, lecz dziewczynki z tego
91
samego domu, która umiała obchodzić się ze zwierzętami. Ale jak na złość ta mała opiekunka
przeziębiła się i rodzice nie wypuszczali jej z mieszkania. Pani Taisja zadzwoniła do mnie okropnie
zdenerwowana. Nie ma pojęcia, jak syn radzi sobie z małpą. Bo jak się jej daje jeść, to ta
niewdzięcznica usiłuje gryzć. Po nocach dokazuje, trzęsie siatką swojej klatki, hałasuje tak, że w
dziewięciu mieszkaniach ją słychać. Pani Taisja zaczęła zle sypiać. Syn niebawem wróci. Czy nie
wzięłabym na ten czas małpy? Zdaje się, że lubię zwierzęta?
Co robić, musiałam się zgodzić. Ale jak będę sobie dawać radę z Margo - tego nie umiałam sobie
wyobrazić. Z małpami nigdy nie miałam do czynienia, a ta w dodatku pewno jest zirytowana, że jej
pana nie ma, a gospodyni jej nie lubi.
Myślałam, że mi ją przywiozą w klatce, ale kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam panią Taisję i
kierowcę taksówki, który trzymał opatuloną skrzynkę. Była to klatka, tyle że bardzo mała, nadająca
się dla morskiej świnki albo dla myszy. Z klatki zwisał rzemyk. Zanim otworzyli drzwiczki,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]