[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znalazła. Więc Lila też wiedziała o tym, że broszka była zawsze przypięta do klapy płaszcza,
wydeduko-wał Carter. Czy to mogło oznaczać, że wiedziała też
0 samolocie? I o zamordowanym człowieku? Ilu jeszcze ludzi w okolicy o tym wiedziało i trzymało to
w tajemnicy? Aż nie chciał się domyślać.
Spojrzał na Eve i zapragnął wziąć ją w ramiona
1 przytulić. Zrobiłby wszystko, żeby ją ochronić
110
B. J. DANIELS
przed konsekwencjami wyników śledztwa. Była przerażona i blada. Carter znał to uczucie.
- Nawet jeśli twoja babcia była na pokładzie tego samolotu, to nie mogła zabić tego mężczyzny i
obydwoje o tym wiemy. Więc gdzie jest płaszcz?
Eve podeszła do kredensu i wyciągnęła zza niego zwinięty w rolkę płaszcz. Z niechęcią podała go Car-
terowi.
- Ten płaszcz jest znoszony, ale babcia chciała być w nim pochowana.
- Dopilnuję, żeby i płaszcz, i broszka do ciebie wróciły.
- I co dalej?
- Muszę dołączyć je do dowodów.
- Chciałabym teraz zostać sama.
Carter też musiał już wracać do swoich obowiązków. Przypomniał sobie, że Glen Whitaker zaginął,
no i że powinien porozmawiać z Lilą Bailey.
- Eve, bądz ostrożna. Ktokolwiek zabił tego mężczyznę w samolocie... ten morderca wcale nie musiał
daleko uciec te trzydzieści dwa lata temu. On może gdzieś tu się jeszcze czaić.
Przejęta tym wszystkim Eve pojechała konno do domu, gdzie znalazła wiadomość od matki. Eve,
Muszę jechać na pogrzeb do Great Falls. Nie wiem, kiedy wrócę. Nie rób niczego, dopóki nie wrócę.
Musimy porozmawiać.
Mama
Pogrzeb w Great Falls. Eve ani przez moment w to
WWÓZ ZMIERCI
111
nie uwierzyła. Jej matka wyjechała, bo wiedziała, że będzie musiała odpowiedzieć na trudne pytania.
Eve otwarła okna, by wpuścić świeże powietrze. Miała nadzieję, że nie tylko przewietrzy wnętrze, ale
też wywiej e uczucie strachu, złość i troskę o babcię i matkę. Zasłony wydęły się jak żagle na morskiej
bryzie. Pokój zapachniał świeżą trawą i słońcem, a już za chwilę - także farbą.
Eve przebrała się w ciuchy do malowania. Miała nadzieję, że praca fizyczna pozwoli jej choć na chwi-
lę zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło od momentu jej powrotu.
Jednak stojąc na środku pokoju, zaczęła znowu mieć to dziwne uczucie, że jest obserwowana.
Podeszła z boku do okna i wyjrzała na polną drogę. Po jej obu stronach rosły wysokie trawy, w
których cykały świerszcze. Poczuła zapach sianokosów, usłyszała ptaki ćwierkające na liniach
telefonicznych. Nie dostrzegła żadnego śladu jakiegoś szpiega, ale uczucie bycia obserwowaną nie
minęło.
Gdy odwróciła się i ogarnęła wzrokiem bałagan w salonie, nie potrafiła sobie przypomnieć, po co w
ogóle się zabrała za to malowanie. Przecież nie planowała tu zamieszkać na długo. Chciała tylko
zostać na jakiś czas, aż znajdzie odpowiedzi na pytania, które ją od jakiegoś czasu dręczyły.
Malowanie było czymś, co miało ją zająć, dopóki w pełni nie zrozumie, co nią powodowało przy
podejmowaniu decyzji powrotu w rodzinne strony.
Chyba głównym powodem była chęć odnalezienia siebie. Odkąd tylko sięgała pamięcią, ciągle coś
zmieniała i przeprowadzała się. Czy to właśnie nie
112
B. J. DANIELS
dlatego, że podejrzewała, że istnieje jakiś sekret związany z jej życiem?
Istniało mnóstwo argumentów, które sprawiały, że wierzyła w ten sekret.
Po pierwsze: różniła się od reszty rodziny wyglądem.
Po drugie: listy, które znalazła, w których ktoś pisze o niej to dziecko".
Po trzecie: uczucie, że gdzieś ma jakąś inną rodzinę.
Wróciła w rodzinne strony przekonana, że odpowiedz na kluczową kwestię jest tutaj i że nigdy nie
będzie szczęśliwa, jeśli jej nie pozna.
A teraz najchętniej by stąd jak najszybciej wyjechała. Uciekła. W tym była najlepsza. Za to kiepska w
pozostawaniu na miejscu i walczeniu o swoje. Tylko że jeszcze do tej pory nigdy tak bardzo nie
pragnęła uciec jak teraz.
Wzięła w rękę puszkę z farbą i weszła na drabinę.
Nie ucieknie. Nie tym razem. Przyjechała w rodzinne strony, by załatwić i wyjaśnić pewne sprawy,
łącznie z rozejściem się jej rodziców. Odnalezienie rozbitego samolotu w przełomach przysporzyło jej
jeszcze więcej problemów i spowodowało ponowne spotkanie z Carterem Jacksonem.
Otwarła puszkę z farbą, zamoczyła pędzel i przeciągnęła nim po ścianie. Odchyliła się trochę, by
przyjrzeć się kolorowi z dystansu. To był ciepły odcień pomarańczowego, doskonale pasujący do
drewnianych gzymsów. Przypominał jej zachody słońca w przełomach, gdy horyzont wyglądał, jakby
płonął w żółciach, różach i czerwieniach.
Pomyślała, że matce na pewno nie spodobałby się taki żywy pomarańczowy kolor. I co z tego? Eve
WWÓZ ZMIERCI
113
sama nie mogła się zdecydować. Była spięta, przejęta i przestraszona tym wszystkim, co się ostatnio
wydarzyło. Oparła się o drabinę, wspominając zachowanie matki, która opadła na drewnianą skrzynię,
jakby pękło jej serce. Słowa matki dzwięczały jej w uszach: Eve, co ty zrobiłaś?". Co ja zrobiłam?
Zadzwonił telefon. Eve odłożyła pędzel i poszła do kuchni.
- SÅ‚ucham?
- Eve?
- Cześć, tato. - Ucieszyła się, usłyszawszy jego głos właśnie w tej chwili.
- Może przyjedziesz do Whitehorse na kolację?
- Chester Bailey zaprosił ją nieśmiałym tonem.
- Mam dzień wolny i...
Eve poczuła zalewającą ją falę wstydu. Od przyjazdu nie spotkała się z ojcem ani razu, zaledwie kilka
razy rozmawiała z nim przez telefon.
- Oczywiście, bardzo chętnie - odpowiedziała, choć wyjazd do Whitehorse był ostatnią rzeczą, jakiej
by sobie teraz życzyła. Spojrzała na swoje ciuchy. Nadawały się jedynie do prania. Musi się przebrać.
- Przyjadę, ale to może mi zabrać małą chwilę.
- W porządku. Będę czekał. Spotkajmy się w Hi-Line Cafe.
Carter sprawdził kilka bocznych dróg, poszukując zaginionego dziennikarza, i wrócił na posterunek,
mając nadzieję, że tam już coś będą wiedzieli o Glenie Whitakerze.
114
B. J. DANIELS
W jego biurze czekał na niego ojciec. Loren Jackson rozsiadł się na krześle po drugiej stronie biurka.
Chyba nie usłyszał, jak wchodzi syn, co dało Carterowi czas na przyjrzenie się ojcu. Loren wyglądał
jak typowy ranczer. Był przystojny, silnie zbudowany, opalony i zdrowy jak koń. Ale było w nim coś
jeszcze, co zaniepokoiło Cartera. Widać było, że ojciec był czymś bardzo przejęty.
Carter zastanawiał się, co sprawiło, że przyleciał tak nieoczekiwanie i to tuż po znalezieniu w
wąwozie rozbitego samolotu? Coś było nie tak z Lorenem Jacksonem i Carter miał złe przeczucie, że
wie, co to może być.
- Witaj, tato. Już nie wytrzymałeś dłużej na Florydzie?
Loren Jackson wstał z szerokim uśmiechem na twarzy, potrząsnął jego dłonią i przyciągnął do siebie,
obdarzając silnym męskim uściskiem.
- Cieszę się, że cię widzę, synu.
- Ja też, tato. - Carter poszedł z drugiej strony biurka, zauważając, że ktoś przeglądał jego notatki
dotyczące samolotu znalezionego w przełomach. - Zatęskniłeś za Montaną?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]